czwartek, 4 czerwca 2009

Tatę i Paprykę zabili ludzie zanieczyszczeniem środowiska. Przestańmy zabijać! Ratujmy przyszłość !!!

Coraz częściej ludzie i zwierzęta umierają na raka. Taki los gotuje nam cywilizacja, stres miasta i brak natury. Zastanawiam się o jakie straszne rzeczy będą obwiniać nas przyszłe pokolenia, którym jedyne co stać nas by im dać do destrukcję planety i zmianę klimatu. Ktoś kiedyś powiedział, że eksterminacja jaka się dokona poprzez zmiany klimatyczne i zniszczenie planety będzie przewyższała niewymiernie te, które dokonał Hitler i Stalin. Jak oceniali będą nasz udział w tym nasze dzieci ? Czy nam wybaczą ? Czy nas zrozumieją ? Na pewno zapytają : Co Ty Tato czy Mamo zrobiłaś by do tego nie dopuścić ? Ostatnio dwa dni temu zmarła moja ukochana, najwierniejsza przyjaciółka, sunia Afryka na raka, tak jak wcześniej mój Tato. Oboje żyli zdrowo, zabiły ich miejskie spaliny... albo może ludzie bo przecież "to nie bomby zabijają ludzi lecz ludzie zabijają ludzi. Fajnie zanim zaczniemy myśleć, rozumieć, zmieniać, działać, walczyć o lepszy świat dla nas wszystkich  zanim będzie za późno...
   Na razie w hołdzie ukochanej Papryce kolejny rozdział o niej z "Losu Buntownika":

PAPRYKA RATUJE MI ŻYCIE

…i oto kolejny dzień w RZECZYWISTOŚCI. Obudziło mnie jak zwykle zimno. Jednak tego dnia nie wtuliłem głowy jak zwykle głęboko w śpiwór, nie nakryłem jej kołdrami i kocami i nie próbowałem zasnąć ogrzewany własnym oddechem, który mógłby okazać się śmiertelnym, gdyby szpara wśród koców i kołder zatkała się, a ja spałbym twardym snem. Dziś miałem sprawdzić kolejną ofertę pracy. Zdobyłem ją z wyborczej z ogłoszenia o treści, „Jeśli lubisz pracę z dziećmi to zadzwoń…”. Dzień wcześniej w poniedziałek zadzwoniłem i umówiłem się na spotkanie o 9-tej. Dlatego też wcześnie wstałem by umyć się i ubrać się w czyste ubranie trzymane specjalnie na tego typu okazje i przygotować się. Do sklepu „Kindi Land” dotarłem punkt dziewiąta. Był to dwupiętrowy „supermarket” z samymi zabawkami, pewnie bardzo drogimi. Sprzedawcy byli poprzebierani za ołowiane żołnierzyki. Zapytałem się jednego z nich, z kim mam rozmawiać w sprawie pracy. „Żołnierzyk” skierował mnie na górne piętro, gdzie zapytałem się pani za ladą, czy to z nią mam rozmawiać w sprawie pracy. Odpowiedziała mi „tak, ale niestety to już jest nieaktualne”, „Ale ja byłem mówiony na dziś”. „Przykro mi, lecz znaleźliśmy już kandydatów” - otrzymałem odpowiedź, po której wyszedłem i zrobiło mi się przykro. Z goryczą myślałem „kurcze, już czwarty raz się nie udaje. Miałem taką nadzieję na otrzymanie tej pracy. Myślę, że by mi odpowiadała…”. W drodze powrotnej kupiłem mleko, płatki dla psa, a dla siebie chleb, a do niego keczup, bo był tańszy niż dżem. Pieniądze powoli mi się kończyły, więc musiałem oszczędzać, bo następny zakup grzybów może się trafić nie wiadomo, kiedy. Zrobiłem psu jeść, sobie też. Gdy jadłem ten pierwszy posiłek tego dnia, cieszyłem się, że będąc głodnym bardzo smakował mi ten chleb z keczupem. Jednak, gdy już się najadłem pomyślałem, że przydałoby się nabić dzisiaj butlę to wtedy mógłbym robić sobie ciepłe posiłki i herbatę. Nie wiedziałem gdzie by ją nabić, lecz to nie zraziło mnie by ruszyć w poszukiwania i podnieść swą stopę życiową. Nabijanie znalazłem dopiero aż na Ursynowie (kawał drogi). Zajęło mi to czas do wieczora, ale gdy zrobiłem sobie pierwszą herbatę, stwierdziłem, że warto było. Od razu humor mi się poprawił. O porannej porażce myślałem „Może i szkoda, że się nie załapałem, ale pewnie bym się wkurzał obsługując rozpieszczone przez niańki dzieciaki bogatych rodziców, które czas z rodzicami spędzają tylko podczas obiadów w Mc Donaldzie”. Tak się pocieszałem mając nadzieję „Przecież w końcu musi się trafić jakaś porządna robota”. W radiu, które odbierało tylko jeden, ale za to najnudniejszy program, czyli „1” podali w wiadomościach, że parę kolejnych osób umarło z zimna w tym staruszek, którego nie stać było na opłaceni ogrzewania. „Czy o taką Polskę walczył kiedyś?” Zadałem sobie pytanie, po czym poszedłem połamać desek na noc. Jak zwykle miałem trudności z rozpaleniem tego „złomu”, który miał pełnić rolę pieca. Tracąc nerwy w końcu rozpaliłem za n-tym może -naszym razem i położyłem się spać. W środku nocy obudziła mnie skacząca po mej twarzy Papryka. Cały pokój był zaczadzony. Szybko wstałem, wziąłem psa i wybiegliśmy z pokoju, a potem z równie zadymionego korytarza. Na pierwszym piętrze dymu nie było. Zostawiłem tam Paprykę, zaczerpnąłem świeżego powietrza i pobiegłem z powrotem do pokoju. Pierwsze, co zrobiłem, to otworzyłem okna, najpierw u siebie, a potem inne by był przeciąg. Następnie zgasiłem piec wlewając do niego wody. Potem zszedłem na dół i czekałem z Papryką, aż się przewietrzy. Pies uratował mi życie, być może gdyby nie ona to obudziłbym się wśród martwych. Gdyby nie świadomość, że muszę żyć dla Janki i dziecka, które nosi zadowolony byłbym ze śmierci, która wyrwałaby mnie z tego piekła. Tylko Janka i nasze dziecko trzymało mnie przy życiu. Tylko miłość i odpowiedzialność powstrzymywała mnie przed samobójstwem.
(a wydarzylo sie to pod koniec 1998 roku)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz