Pokazywanie postów oznaczonych etykietą brutalność policji. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą brutalność policji. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 lutego 2011

Walka o skłot "Ryesgade 58"

Walka o "Ryesgade 58" cz.1

 Obrońcy Ryesgade 58

W obliczu ostatnich wydarzeń w Berlinie oraz zniszczeniu przez władze w kolaboracji z deweloperami, kolejnego z rzędu autonomicznego centrum kultury, będącego zarazem domem dla 25-ciu squatter’ek i squatter’ów- "Liebig 14"- postanowiłem przedstawić historię najgłośniejszej ewikcji w historii squatting’u. Historia ta dotyczy walk o utrzymanie duńskiego squat’u „Ryesgade 58” (nazwa, podobnie jak w przypadku „Liebig 14”, pochodzi od adresu zajętego budynku), ale też zawiera ogólny rys historyczny ruchu w Danii.

Łyk historii

W latach ’80 rada miasta Kopenhagi oraz właściciele nieruchomości weszli w konflikt z tworzącym się i szybko rosnącym w siłę ruchem squaterskim. Konflikt zarówno ideologiczny, jaki i często fizyczny z użyciem przemocy. W tym okresie duńscy squatter’si tworzyli dobrze zorganizowany i prężnie prosperujący ruch o orientacji anarchistyczno-lewicowej. Zaczęło się w Kopenhadze, gdzie grupy młodych ludzi zaczęły zajmować puste budynki, wykorzystując je jako darmowe mieszkania oraz przekształcając w alternatywne ośrodki kultury niezależnej i centra społeczne. Młodzież ta była mieszanką złożoną z punk’ów, działaczy lewicowych, anarchistów i młodych bezrobotnych, pochodzących w większości z rodzin robotniczych przemysłowej dzielnicy Kopenhagi- Nørrebro.
Sytuacja gospodarcza w Danii charakteryzowała się dosyć wysokim bezrobociem i kiepską sytuacją mieszkaniową, co było widoczne zwłaszcza w Kopenhadze. W 1970r. kopenhaska rada miasta, na czele z socjaldemokratycznym burmistrzem- Egon Weidekamp’em- rozpoczęła proces przekwaterowywania osób mieszkających w najuboższych dzielnicach Kopenhagi. Ów proces zakładał wyburzenie sporej części starych zabudowań otaczających centrum stolicy. Mimo, iż zamiarem było podniesienie standardu życia ludzi z klasy robotniczej, to jednak w efekcie okazało się, że nowe mieszkania i domy, w których mieli zamieszkać tymczasowo, często były na ich możliwości zbyt drogie. Wiele rodzin musiało przenieść się zatem w inne części miasta. Gdy po czasie chcieli wrócić do swoich starych mieszkań, zastali czynsze wywindowane na poziom niemożliwy przez nich do opłacenia. Doprowadziło to do pogorszenia się nastrojów i znacznego wzrostu gniewu w stosunku do lokalnych włodarzy. Ludzie poczuli się oszukani, zrozumieli, że decyzje ich dotyczące są podejmowane bez ich zgody i żadnej konsultacji, ponad ich głowami. Plany zagospodarowania przestrzennego miasta były niekompletne, w efekcie wciąż pozostawało wiele starych i zużytych, acz nadających się do zamieszkania pustych budynków. Równolegle, wielu młodych ludzi pozostawało bezrobotnych i bez dachu nad głową. Wszystkie te czynniki otworzyły drzwi ku zaistnieniu powszechnego squatting’u.

Kopenhaski ruch squatter’ski

Na samym początku ruch squatter’ski w Kopenhadze zaistniał, jako siła polityczna, kiedy to grupa młodych ludzi zajęła budynki opuszczonej piekarni w dzielnicy Nørrebro. Domagali się oni, by władze miasta przekazały im budynek, w którym za darmo mogliby spotykać się i działać młodzi ludzie. Ponadto dom miał być w całości samodzielnie przez nich zagospodarowany i zorganizowany, pozostający pod pełną kontrolą młodzieży, bez ingerencji w jego funkcjonowanie ze strony władz. Akcja okupacji piekarni nie trwała dłużej niż dwie godziny. Do środka wtargnęła policja i siłą wszystkich usunęła.
W ciągu następnego roku, równie szybko co ilość squatter’sów, rosła liczba napięć między nimi a władzami miasta. 6-go marca 1982r. miała miejsce pierwsza poważna fizyczna konfrontacja pomiędzy squatter’sami a policją. Wcześniej tego samego dnia, ok. 90-cio osobowa grupa ludzi nielegalnie wtargnęła i zajęła jeden ze starych budynków. Gdy policja zabrała się za forsowanie budynku, okazało się że kilku z squatter’sów jest zamaskowanych i nie zamierza grzecznie opuścić dopiero co zajętego pustostanu. Próbujący wyważyć drzwi policjanci musieli zrezygmnować, ponieważ w ich kierunku posypały się cegłówki i inne materiały budowlane. Po chwili policyjne oddziały przegrupowały się i przy użyciu pił mechanicznych oraz opancerzonego samochodu, wtargnęły do środka. Mimo tego, kilka osób wewnątrz nadal stawiało czynny opór, atakując policje stalowymi rurkami.
Wydarzenia tego dnia stanowiły punkt zwrotny w dotychczasowej historii konfliktu. Podczas, gdy inne ówczesne ewikcje odbywały się spokojnie, tu po raz pierwszy lokatorzy zaatakowali policję. Podczas wspomnianego już incydentu, na jednego z policjantów poleciała muszla klozetowa. Akt ten stał się w późniejszym okresie symbolem końca pokojowego oporu przeciwko ewikcjom.
Po marcowej konfrontacji squatter’si poczynili znaczne postępy. Wiosną i latem ’82-go roku założyli wiele nowych squat’ów. W większości mieściły się one w dzielnicy Nørrebro, zaś w przeciwieństwie do stanu sprzed marcowych wydarzeń, policja nie interweniowała i nie stwarzała większych problemów. Coraz większa gęstość squatów oraz rosnąca ilość członków ruchu, pozwoliły na coraz powszechniejsze organizowanie się w aktywne kolektywy. Powstały tak znane squaty jak Alltoria, Bazooka, Den Lille Fjer, Safari i wiele innych. W Alltorii odbywały się wielkie koncerty muzyki alternatywnej, mieszkańcy Bazooki prowadzili rejestr i specyfikację opuszczonych okolicznych budynków i mieszkań. Ci potrzebujący, którzy przychodzili do Bazooki, mogli dowiedzieć się gdzie i jaki budynek warto zaadoptować. Pokazywano im pusty dom, pomagano sforsować drzwi, można było liczyć na pomoc w przystosowaniu go do potrzeb mieszkalnych. Prężnie działała samopomoc.
Gdy aktywność tego typu coraz szybciej rosła, do społeczności squatter’skiej przyłączało się coraz więcej ludzi. W okresie tym squattersi otrzymywali silne wsparcie ze strony lokalnych społeczności, których członkowie widzieli w nich wojowników o słuszną sprawę. Ruch przyjął ostrzejszy kurs w stosunku do władz. Jesienią 1982r. miała miejsce seria ulicznych konfrontacji. Najbardziej gwałtowna towarzyszyła ewikcji Endagskrigen, gdzie lokatorzy stawili silny opór policji (tzw. Wojna Jednodniowa). Squattersi zbudowali barykady, obrzucili policję kamieniami, cegłami i koktajlami Mołotowa.
W październiku 1982r. ratusz Kopenhagi wyszedł squatterom naprzeciw i oddał w ich ręce stary budynek, oraz nadał im do niego prawa. Budynek znajdował się przy ulicy Jagtvej 69 w dzielnicy Nørrebro. Został ochrzczony jako ‘Ungdomshuset’ (Dom Młodzieży)*. Tym gestem miasto miało nadzieję skłonić squatterów do rezygnacji z zajmowania kolejnych budynków. Władze myślały, że mieszkańcy zadowolą się budynkiem przy Jagtvej 69. Tak się jednak nie stało. W rezultacie, rada miasta, w porozumieniu z burmistrzem, zainicjowała falę eksmisji wymierzoną w squatterów.
W styczniu 1983r. policja eksmitowała Alltorię. Do akcji zmobilizowano siły policyjne w liczbie ok. 1500 funkcjonariuszy, squatterzy zrozumieli, że z taką liczbą konfrontacja nie ma sensu i nie mają szans, by siłą obronić swój dom. Gdy policja wtargnęła do środka, okazało się, że mieszkańcy uciekli tunelem wykopanym pod sąsiednią drogą. Tunel był wykonany do tego stopnia skrupulatnie i pomysłowo, że postrzegany był przez media i społeczeństwo jako przejaw geniuszu. Policja została wyśmiana w największych gazetach, a opinia publiczna jako zwycięzców postrzegała mieszkańców squatu. Jednak squatterzy widzieli to inaczej. Dla nich utrata domu w takich okolicznościach była, w najlepszym wypadku, słodko-gorzka. W przeciągu kolejnych kilku dni potężne siły policyjne eksmitowały resztę squat’ów w Nørrebro. Sprowadzono ciężki sprzęt, buldożery zrównały większość z nich z ziemią.

Ryesgade 58

W 1983r. grupa squatterów wprowadziła się do pustego budynku przy Ryesgade 58. Squatterzy, wielu z nich już ze sporym bagażem doświadczeń, wprowadzało się powoli i stopniowo, małymi grupkami, by uniknąć wykrycia. Plan powiódł się i po paru miesiącach stworzyli świetnie zorganizowany squat. Został on zaprojektowany tak, aby na każdym piętrze funkcjonował niezależny kolektyw, utrzymujący poniekąd autonomię od reszty domu, by w razie ewikcji niemożliwa była likwidacja wszystkich z nich naraz. Nowi lokatorzy wyremontowali wnętrza i poprawili kondycje całego budynku. Wkrótce Ryesgade 58 stało się nieoficjalną siedzibą ruchu squatter’skiego. Było centrum oddolnej działalności politycznej oraz miejscem, gdzie nocowali zagraniczni squatterzy wizytujący w Kopenhadze. Niedługo po udanym zaadaptowaniu budynku przy Ryegade 58, powstały kolejne w różnych częściach Kopenhagi. Zaliczyć do nich warto Kapaw w Østerbro, Baldersgade 20, Bauhaus czy niesławny Sorte Hest (Czarny Koń).

Konflikt z władzami miasta i właścicielami budynków

W roku 1984, mieszkańcy squat’u Ryesgade 58 rozpoczęli negocjacje z UNGBO, prawnym właścicielem budynku. UNGBO zostało utworzone przez Krajowe Stowarzyszenie Rad Miast, by rozwiązywać problemy mieszkaniowe młodzieży w głównych miastach Danii. Squatterzy domagali się, by UNGBO wraz z radą miasta nadała Ryesgade 58 status autonomicznego domu. Wiązać się to miało z przyzwoleniem władz miasta na pozostanie budynku w rękach squatterów i zapewnieniem, że będą oni mieli możliwość swobodnego organizowania się bez ingerencji z zewnątrz. Po przeszło dwóch latach negocjacji osiągnięto kompromis, który dawał mieszkańcom pełną kontrolę nad domem, wszystko w ramach urzędowo zatwierdzonego eksperymentu społecznego. Jednakże, od momentu przejęcia zwierzchnictwa nad UNGBO przez władze miasta, porozumienie między organizacją a squatterami musiało zostać zatwierdzone również przez ratusz. W czerwcu 1986r. rada miasta, zgodnie z burmistrzem- Egon’em Weidekamp’em- odrzuciła porozumienie i przekazała UNGBO, że będzie musiała wezwać policję, by dokonać ewikcji Ryesgade 58. UNGBO ugięło się i poinformowało squatterów, że do 14-go października muszą opuścić budynek. To rozłościło mieszkańców, którzy po długich bojach i ogromowi włożonej w dom pracy mieli nadzieję, ze będą mogli zostać w swoich czterech kątach. Zgodnie stwierdzili, że UNGBO i rada miasta mogą ten nakaz „wetknąć sobie w tyłki” (dosłowny cyt.). Następnie mieszkańcy rozpoczęli wartkie przygotowania do obrony swojego domu. Był to początek budowania bazy pod coś, co stało się potem największą kiedykolwiek konfrontacją uliczną pomiędzy squatterami a policją.

Walka o "Ryesgade 58" cz.2


D-day 14 października

Plan policji polegał na tym, by po północy 14-go października wziąć squat Ryesgade 58 z zaskoczenia, gdy mieszkańcy będą jeszcze spali. W przypadku poprzednich ewikcji, policja nie atakowała squat’ów jeszcze długo po upływie ostatecznego terminu wyznaczonego na eksmisję, mając dzięki temu nadzieję na uśpienie czujności mieszkańców i wzięcie ich z zaskoczenia. Miało to znaczenie zmniejszyć ich możliwość do przygotowania obrony. Kilka dni przed ewikcją Ryesgade 58, w całym mieście pojawiły się plakaty zapraszające ludzi do wzięcia udziału w demonstracji wspierającej defensywę squat’u. Plakaty przedstawiały duży obraz płonącego samochodu, a tekst pod spodem sugerował, że dobrym pomysłem jest zjawić się na demonstracji z zamaskowaną twarzą. Akcja plakatowania, jak i forma oraz treść plakatów, wzburzyły krew i spowodowały niemałe zdziwienie wśród znacznej części policjantów. Aczkolwiek władze policyjne uznały, że plakaty to zbieg okoliczności (sic!) i nic znaczącego się z tym nie wiąże.

Policja uznała również, że na demonstracji zjawi się niewiele osób, skoro jest ona zapowiedziana na godzinę 22-gą w niedzielę. Jakże mocno się mylili. Już w momencie rozpoczęcia się demonstracji, która ruszyła z Rådhuspladsen, w obronie squat’u zgromadziło się przeszło 2,000 zamaskowanych osób. W przeważającej większości byli bardzo zdeterminowani i agresywnie nastawieni. Policja uświadomiła sobie, że jest w mniejszości. Gdy demo ruszyło w stronę Nørrebro, każdy policjant, który mógł opuścić służbę, był kierowany do obstawienia demonstracji. Gdy demonstranci dotarli do Nørrebro, w powietrze odpalono liczne fajerwerki i petardy, a tłum niespodziewanie zmienił kierunek marszu i ruszył w stronę Ryesgade. W międzyczasie coraz więcej ludzi przyłączało się do bloku demonstrantów, wśród których rozdawane były ulotki z bojowym przekazem. Zbyt słabe i mało liczne oddziały policji nie były w stanie zmusić demonstrantów do zmiany kierunku marszu, jedne co mogli to przyglądać się biegowi wydarzeń. Kiedy pochód zbliżył się do Ryesgade 58 na odległość kilkuset metrów, ludzie niespodziewanie zaczęli biec. Przebili się bez problemów przez policyjne linie i po chwili zajęli Ryesgade 58. Podczas gdy policja usiłowała opanować tłum demonstrantów, mieszkańcy squat’u przystąpili do sprawnej akcji stawiania barykad z pozbijanych belek i drutu kolczastego. Wiele z przeszkód mających powstrzymać policyjne oddziały zostało przygotowanych z wyprzedzeniem, skonstruowano je jeszcze w okresie letnim na dziedzińcu na tyłach domu. Większość bojowych squattersów ubrana była w granatowe robocze kombinezony, kaski, gogle i wojskowe buty. Wyposażeni byli w metalowe rurki i stalowe kraty, które miały pomóc w przypadku bezpośredniej konfrontacji z siłami policyjnymi. Z dziedzińca na tyłach squat’u, na taczkach wywożono przygotowane zawczasu, porozbijane na mniejsze kawałki kamienie i cegły. Dodatkowo squatterzy wyposażeni byli w solidne proce, na barykady z pięter squat’u zniesiono kilkaset koktajli Mołotowa. Z okien squat’u wywieszono ogromny banner, na którym widniała treść: „Prędzej umrzemy walcząc, niż żyjąc przed wami na kolanach!”. Pod czujnym okiem squatterów, pozostali demonstranci pomagali we wznoszeniu kolejnych barykad. Dodatkowe surowce na ich budowę zdobyli kradnąc przyczepy i materiały budowlane z pobliskiej budowy. Wkrótce barykady i inne przeszkody pokryły kilka przyległych do Ryesgade ulic, miejscami 4-5 rzędowe. Część ludzi wydłubywała łomami kostkę brukową, inni tłukli ją na mniejsze kawałki i podawali dalej. W niedługim czasie cała ulica przypominała coś na kształt twierdzy. Po mniej więcej godzinie policja przepuściła pierwszy, ok. 50-cio osobowy szturm. Musieli szybko ratować się ucieczką, bombardowani gradem kamieni i stalowymi kulami miotanymi z proc. Kilku funkcjonariuszy odniosło rany. Następnie policja wycofała się jeszcze głębiej, obie strony się przegrupowały. Około 600-set osób, w większości młodych ludzi, zdecydowało się zostać na barykadach, by pomóc squatterom w obronie ich domu.

Dzień drugi

Po przebudzeniu się następnego dnia, oczom squatterów ukazała się cała armia policji otaczająca okolice Ryesgade. W ciągu nocy kopenhaska policja zgromadziła przeszło 400 funkcjonariuszy uzbrojonych w sprzęty do tłumienia zamieszek. Równolegle w tym samym czasie, również setki okolicznych mieszkańców oraz reporterów przeniosło się w obręb Ryesgade. Policja planowała przeprowadzić szturm na barykady o świcie. Jednak obecność na miejscu tak wielu niewalczących, zwykłych obywateli, którzy dotarli aż na same barykady by porozmawiać ze squatterami spowodowała, że zrezygnowano z tego zamiaru. Wobec tego ustalono, że atak musi zostać odwołany do czasu, aż obręb barykad będzie pod mocną kontrolą policji, która będzie w stanie siłą usunąć osoby nieuzbrojone i nieprzygotowane do stawiania czynnego oporu. Wtedy można będzie przeprowadzić szturm na squat.
Podczas gdy policja zajęta była kontrolowaniem rosnącego tłumu, niektórzy z reporterów ostrzegli squatterów, że policja planuje ‘coś wielkiego’. Reakcja była natychmiastowa. Obrońcy squat’u szybko nakreślili plan działań mających odeprzeć atak policji. 700 obrońców tworzyło sześć grup, z których każda miała ściśle określone wytyczne, każdej przypadła inna rola podczas obrony budynku. Barykady podzielono na cztery sekcje, do każdej z nich przydzielona była jedna grupa. Te cztery grupy były największymi spośród wszystkich sześciu (ok. 130 osób na grupę) i zostały nazwane „grupami stojącymi”, mającymi za zadanie odpierać ataki policji na barykadach. Dwie pozostałe grupy były tzw. „grupą mobilną” oraz „grupą domową”. Ekipa domowa pilnowała tyłów budynku i obsadzała punkt obserwacyjny na dachu budynku. Na nich spoczywała odpowiedzialność ostrzeżenia pozostałych o ewentualnym ataku policji oraz nadzorowanie wielu zadań logistycznych, np. tworzenie w razie potrzeby większej ilości koktajli Mołotowa. Mieli również za zadanie bronić samego budynku, gdyby policji udało się sforsować uliczne barykady. Z kolei jednostka mobilna miała wspierać cztery pozostałe, walczące na barykadach. Eskortować i transportować ewentualnych rannych, dostarczać koktajle Mołotowa i kamienie, wspierać te miejsca, gdzie szarża policji była nasilona. Każdy członek tej grupy został wyposażony w hełm i narzędzia do walki w ręcz w przypadku bezpośredniej konfrontacji (pałki, stalowe rurki itp.).

W okolicach godziny 1:30 w nocy, policja przeprowadziła kolejny szturm. Fala ok. 150 funkcjonariuszy w pełnym bojowym rynsztunku zaatakowała zachodnią część barykad, tworząc w sytuacjach zagrożenia masywną ścianę z połączonych tarcz. Dzięki szybkiemu ostrzeżeniu ze stanowiska widokowego na szczycie squat’u, obrońcy byli w porę przygotowani na odparcie ataku. Zbombardowali ich niezliczoną ilością kamieni i butelek z benzyną, zmuszając po niespełna 10 minutach do odwrotu. Podczas szarży, spośród 150 biorących w niej udział, zaledwie 10-14 z nich udało się dotrzeć w pobliże barykad. 40 funkcjonariuszy w efekcie ataku zostało rannych. W takiej sytuacji napastnicy powrócili do swojego pierwotnego planu, wysyłając kilka mniejszych składów policji wąskimi uliczkami i podwórzami okalającymi Ryesgade. Kilkunastu policjantów przeszło przez stary sklep i wylądowało dokładnie zaraz za barykadami. Mieli nadzieję, że to przejście spełni rolę luki, przez którą w środek centrum obronnego spłynie więcej policjantów i uda im się rozbić opór od środka. O 4:30 nad ranem wysłali tą samą drogą kolejne oddziały policjantów. Plan legł w gruzach, gdy okoliczni mieszkańcy spostrzegli przemykającą pomiędzy budynkami grupę policjantów i ostrzegli bezzwłocznie squatterów. Gdy pierwsza z grup policjantów, nieświadoma tego, że squatterzy już o wszystkim już wiedzą, wywarzyła drzwi od wspomnianego sklepu i chciała wyjść na ulicę, natknęła się na czekającą na zewnątrz sporą, uzbrojoną grupę obrońców. Squatterzy zaczęli ciskać w oddział policji kamieniami i strzelać z proc. Policyjni funkcjonariusze z pierwszych szeregów zdali sobie sprawę, że są w pułapce pomiędzy atakującymi obrońcami z jednej strony, a pędzącym oddziałem swoich kolegów z drugiej. W tej sytuacji, policyjni oficerzy zamiast wycofać swoich ludzi z tej groźnej opresji, nakazali im pozostać na stanowisku i utworzyć ścianę z tarcz, oraz spróbować zepchnąć obrońców w głąb ulicy. Squatterzy odpowiedzieli próbą spalenia wewnątrz sklepu części napastników, jednak policja przybyła wyposażona w gaśnice i zdołała ugasić płomienie powstałe od tłukących się pod ich nogami koktajli Mołotowa. Przez moment zdawało się, ze policja zdoła przepchnąć walczących do tyłu, jednak część squattersów wyposażona była w granaty z gazem łzawiącym, spośród których trzy zostały wrzucona do wnętrza sklepu. Policja miała przy sobie maski przeciwgazowe, jednak założenie ich było niemożliwe przy jednoczesnym utrzymaniu ściany z tarcz, co narażało ich na poważne niebezpieczeństwo. Atak policji został złamany. 15 funkcjonariuszy zostało rannych, a kolejnych 25 zostało przewiezionych do szpitali, by przeczyścić im oczy podrażnione nadmiarem gazu łzawiącego, nagromadzonego w zamkniętym pomieszczeniu sforsowanego sklepu. Po tym incydencie policja zrezygnowała z dalszego szturmowania barykad. Wydano rozkaz, by nikt nie miał wstępu w obręb zabarykadowanych przecznic. Policja skupiła się teraz na utrzymaniu obrońców w zamkniętej strefie pomiędzy barykadami. Dowództwo obawiało się, ze squatterzy mają w planach powiększenie barykad, by odciąć pozostałe drogi w okolicy domu. Reszta dnia upłynęła pod znakiem mniejszych i większych potyczek pomiędzy policją a obrońcami Ryesgade 58. Zwykle były to drobne, kilkunastominutowe starcia bez rannych po obu stronach barykad. Policja rozpoczęła swoją grę na wyczekiwanie. Liczyli na to, że czas ten pozwoli im przeorganizować oddziały i dojazd dodatkowych sił z reszty kraju.

Koniec oblężenia

Następnego dnia sytuacja w Ryesgade stała się tematem rozmów w całej Danii. Główne stacje telewizyjne zmieniły swoje ramówki, aby móc na bieżąco relacjonować sytuację. Znaczna część prasy była nastawiona bardzo krytycznie, czy wręcz wrogo, wobec squattersów i osób ich wspierających. Pojawiły się nagłówki nazywające obrońców Ryesgade 58 „bandą terrorystów” i „zamaskowanymi maniakami”. Squattersi znaleźli się w obliczu napastliwych i nieprzychylnych hord dziennikarzy, którzy wykrzykiwali zza barykad swoje pytania i domagali się odpowiedzi. Ton medialnych relacji rozzłościł squattersów. Początkowo postanowili ignorować dziennikarzy i nie rozmawiać z nimi. Jednak po czasie zrozumieli, że stan oblężenia może potrwać długo i koniec końców postanowili zwrócić się do mediów. Reporterzy prasowi zostali zaproszeni za barykady na konferencję prasową. Mimo, iż policja usilnie ostrzegała ich, by nie zbliżali się do barykad, dziesiątki dziennikarzy z największych krajowych gazet udało się w stronę squat’u. Tu spotkali się z przedstawicielami mieszkańców, którzy przedstawili im swój manifest wyjaśniający, dlaczego musieli podjąć tak bezpośrednie działania, oraz zawierający wykaz ich żądań. W swoim manifeście squattersi zaatakowali radę miasta i burmistrza, nazywając ich „bandą aroganckich biurokratów”, oraz stwierdzili, że nie opuszczą barykad dopóty, dopóki negocjacje w sprawie ich domu nie zostaną wznowione, lub nie przedstawione zostanie inne zadowalające rozwiązanie konfliktu. Swoje oświadczenie zakończyli słowami:

„nie robimy tego z czystej woli konfrontacji. Nie robimy tego, bo uważamy że więzienne cele wyglądają od środka zabawnie, ani też dlatego, że lubimy hałas ulicznych zamieszek czy smak gazu łzawiącego. Robimy to, ponieważ proponowane nam alternatywy oznaczałyby pochylenie głów przed świniami, które zza swoich biurek chcą kontrolować życie nasze i innych ludzi”

W ciągu następnych kilku dni sytuacja wciąż była napięta. Ze strony squattersów padło kilka propozycji kompromisu, jednak wszystkie one zostały odrzucone przez ratusz. W tym samym czasie policja szykowała się do finalnego szturmu przeciwko obrońcom Ryesgade 58. Ów plan zakładał sforsowanie barykad wojskowymi buldożerami. Wtedy jednostki uzbrojonej policji szturmem miały zaatakować demonstrantów, część z nich uzbrojona w karabiny maszynowe (sic!). Do finalnego uderzenia zostało przygotowanych przeszło 1500 funkcjonariuszy. Policyjni dowódcy planując tak ostry atak prawdopodobnie brali pod uwagę, że mogą być ofiary śmiertelne po stronie obrońców squat’u. Wobec nieustępliwej rady miasta i perspektywie krwawej interwencji zdesperowanej policji, obrońcy i squattersi zadecydowali o opuszczeniu barykad.

Aby zmylić policję, squattersi ostatecznie zwołali konferencję prasową na poranek 23-go października. Jednak przybyli reporterzy zastali budynek całkowicie pusty. Pod osłoną nocy, mieszkańcy w małych grupkach, by nie zwrócić uwagi policji, opuścili swój dom. Zostawili po sobie swój ostateczny manifest. Brzmiał on:

„zdecydowaliśmy się opuścić barykady i zostawić nasz dom. Mieliśmy do czynienia z politykami, którzy okazali się bardziej cyniczni, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Odmawiamy siedzenia i czekania na wyrok, niczym niedźwiedź w pułapce, oczekujący na myśliwych. Nie będziemy częścią waszej chorej gry. Możecie Myśleć, że udało wam się zwyciężyć, lecz jesteście w błędzie. Nie złamaliście nas. Pokazaliście nam, gdzie musimy się wzmocnić na przyszłość. Zdobyte doświadczenia a także wielka solidarność i uzyskane wsparcie od wielu różnych osób dało nam coś, czego wy nigdy nie zdołacie nam odebrać. Zdecydowaliśmy się żyć i walczyć. Nie złamaliście nas, ani nie osłabiliście nas. Jesteśmy teraz silniejsi. Walka będzie trwała nadal!”

Film z przygotowań do obrony squat'u

Jaromir

* – „Ungdomshuset” został ostatecznie eksmitowany w 2007r. po tym, jak władze Kopenhagi sprzedały budynek chrześcijańskiej sekcie.


taperecorder - ryesgade 58. from marc francis on Vimeo.


sobota, 22 stycznia 2011

Holandia: Demonstracja studentów przeciw reformom edukacji

Holandia: Demonstracja studentów przeciw reformom edukacji

| |Protesty

W piątek w Hadze odbył się pierwszy ogólnokrajowy protest studencki przeciwko reformom wyższej edukacji planowanym przez nowy rząd wspierany przez rasistowską partię Wildersa. W demonstracji uczestniczyło około 15 tys. studentów. Wiceminister edukacji próbował przemawiać do tłumu, ale został obrzucony warzywami. Organizatorzy demonstracji współpracowali z policją próbując opanować grupy "book blocku", które jednak rozproszyły się po mieście i protestowały pod budynkami rządowymi i Ministerstwem Edukacji. Policja broniła budynków i atakowała protestujących.

Poniżej relacja jednego ze świadków, oraz jego fotoreportaż.

Na demonstrację do Hagi z całej Holandii przyjechało kilkanaście tysięcy studentów. Największe związki studenckie wezwały do protestów przeciwko planom ciec finansowych na edukację. W ramach kryzysowych ustaw rząd postanowił zabrać studentom ulgi na komunikację, wprowadzić opłaty za nadterminowe studiowanie i co najważniejsze pełna odpłatność za studia magisterskie... jest tam też dużo o samofinansowaniu i komercjalizacji, czyli jak w całej Europie. Pretekstem jest kryzys. Studenci tracą swoje przywileje.

Protest oczywiście zorganizowany odgórnie i jak w takich sytuacjach przez grupę bossów organizacji studenckich próbujących coś ugrać w światku polityki. nie dziwiła wiec ogromna scena na zabłoconym placu, telebim i gęby zaproszonych polityków. Didżej przygrywał, baloniki fruwały i wszystko wyglądało na jakiś koncert popowy. Były oczywiście tez bramki na których psiarnia wraz z dzielna służba studenckich pomagierów zabierała protestującym "niebezpieczne" listewki od transparentów.

Grillowaniu nie było końca. bezpieczny protest i triumf uległości. Czułem się jak na juwenaliach w Polsce... w tym momencie można by zakończyć relację, strzepać kurz z sandałów i odejść z niesmakiem, jednak w tym kolorowym roztańczonym tłumie zjawili się niezadowoleni i radykalni.

O tworzeniu book bloku (ludzie trzymający tarcze z tytułami książek, osłaniający demonstrację przed szarża policji) środowiska anarchistyczne wiedziały od dłuższego czasu powstała grupa inicjatywna robiono spotkania i opracowywano taktykę. w rezultacie powstało 50 tarcz książek, wcześniej testowanych silnymi kopniakami. Wszyscy ok. 200 osób czekaliśmy na zakończenie oficjalnej manifestacji jej trakcie rozdano 5000 ulotek informujących o miejscu i czasie rozpoczęcia radykalnego dema. mieliśmy udać się pod ministerstwo edukacji i tam zablokować urzędasów.

Policja węszyła i wchodziła w tłum zabierając patyczki od lizaków i pouczając rozhulaną młodzież. Przykro mi o tym pisać a jeszcze bardziej przykro było to oglądać. Grupa studentów zajmująca się organizacją book bloku uległa panice i nie potrafiła wyjąć z samochodu przygotowanych tarcz. Nie pomogły ponaglające głosy chętnych do pomocy. Zblokowali się i już ...nie pójdą ....koniec. Godzina rozpoczęcia akcji minęła i ludzie z pop protestu a także ci czekający na fight zaczęli się rozchodzić.

I tu z pomocą pośpieszył prawdopodobnie chuligan terrorysta wysadzając duży kontener na śmieci...policja, dym zamieszanie, jakaś szarpanina i ruszamy z tłumem w stronę dworca (tam znajduje się ministerstwo) grupa polskojęzyczna skanduje antykapitalistyczne hasła, ale ogólnie nikt nic nie wie... W okolicach ministerstwa przebudzeni aktywiści holenderscy ok.30 osób biegną pod drzwi i skandując blokują wejscie. Pojawiają się okrzyki "nie będziemy płacić za wasz kryzys" tłumy biernych przewalają się ze zdziwieniem ta formuła protestu jest dla nich niezrozumiala.

Chętnych przybywa, ale pojawiają się też ormowcy z organizacji studenckiej i gliny. Jedni i drudzy porozumiewają się ze sobą próbując nas otoczyć i odciąć od wracających studentów. Nadchodzi inna grupa z book bloku jest już kilkaset osób. Policja spycha nas końmi rozpoczyna się bicie. Ludzie nie ustępują. Może czując ze po tej legalnej hucpie musza coś zrobić, wyrazić swój gniew. Demo nabiera dojrzałości, ludzie są solidarni i nieustępliwi, a policja coraz bardziej brutalna. Lecą kamienie rowery i petardy. Gliny rozdzielają nas na dwie grupy. Są pierwsi ranni rozbite głowy od policyjnych pal. Jednak kilkaset osób rozbitych na grupy to za mało na skuteczny opór... Gliny zatrzymują wybranych na dworcu pielęgniarze kogoś opatrują... Koniec akcji.

Refleksje mam dwie. grupa od tarcz nawaliła nie wzięła na siebie odpowiedzialności, tarcze pozwoliłyby na skuteczniejszy opór (te dziesięć które mieliśmy zdało egzamin),studenci w swojej masie przynajmniej w Holandii nie są zrewoltowani... Warto tym protestom przyjrzeć się bez rewolucyjnej egzaltacji... Protest pod ministerstwem był jednak solidarny i radykalny w treści i to pozwala mieć nadzieję...

salut leo styx

Zdjęcia i dodatkowe informacje:

http://www.globalinfo.nl/Nieuws/studentenprotest-ogen-geopend-en-strijdl...
http://www.indymedia.nl/

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=zRQ6Dd_LCgI


piątek, 21 stycznia 2011

Protesty studentów w Holandii przeciwko cięciom budżetowym na edukację. Film przedstawiający przemoc policji


Ponad 10.000 studentów demonstrawało wczoraj w Hadze przeciwko cięciom
budżetowym na edukację. Protesty zakończyły się przemocą policji gdy
po manifestacji studenci protestowali przed gmachem ministerstwa
edukacji oraz na placu parlamentu. Więcej na indymedia.nl albo na
ourmediaindymedia.blogspot.com

poniedziałek, 25 października 2010

Poznań: Policja szykanuje aktywistów Jedzenie Zamiast Bomb

 Food Not Bombs

Około godz. 17.30. na cotygodniowym rozdawaniu posiłków dla potrzebujących na Dworcu Zachodnim w ramach Food Not Bombs (Jedzenie Zamiast Bomb) pojawiała się policja i sokiści. Pomimo interwencji kontynuowano rozdawanie jedzenia, po które ustawiła się już długa kolejka chętnych.

Po pewnym czasie pojawiły się dodatkowe siły policyjne, które zatrzymały samochód z aktywistami odjeżdżającymi już z Dworca. Wylegitymowano dwoje z nich. Wszczęty alarm spowodował, że na miejsce stawiła się grupa innych działaczy – razem ponad 10 osób. Zaczęto wznosić okrzyki: „Policja broni bogatych przed biednymi”. Na miejscu pojawiła się też telewizja PTV.

Po godz. 18.00 policja zatrzymała jedną osobę. Pozostali aktywiści udali się na komisariat dworcowy wznosząc okrzyki przeciwko policji i represjom. Pojawiły się oddziały prewencji policji przygotowując się do ataku. Do interwencji jednak nie doszło, a zatrzymanego aktywistę wypuszczono z komisariatu. Po tym fakcie, po godz. 18.30, działacze rozeszli się do swoich domów.

To nie pierwszy raz, kiedy policja interweniuje podczas akcji Food Not Bombs, nigdy jednak do tej pory nie miała ona tak zdecydowanego charakteru i nie doszło do tak zdecydowanej kontrreakcji. Tylko w wyniku konsekwentnej postawy działaczy, doprowadzono do uwolnienia jednej z zatrzymanych osób.

Dziś w sieci pojawił się film nakręcony telefonem komórkowym, przedstawiający całe zajście. Można go obejrzeć tu:



niedziela, 3 października 2010

Police Brutishness at squatters demo in Nijmegen



The brutishness and grossness of the actions perpetrated by the Police of Nijmegen.

 http://www.youtube.com/user/spiritofsquatters#p/u/0/IdP9NitOWjA


Selection was we manage to film

Spirit Of Squatters Collective
Spirit Of Squatters Collective

Spirit Of Squatters Collective : This is solidarity action (like most of our videos). The solidarity is stronger when it is seen by as many people as possible.So...Please use it ! Pass this info to everybody who could be interested !!!
Feel free to embed,link it,send it,screen it etc. Use it=don't loose it. Reclaim the media with us !

... So get inspired. TOGETHER WE ARE STRONGER !!!
http://www.youtube.com/user/spiritofsquatters
Spirit Of Squatters Collective is always trying to report and support good things what are happening around us. We trying at least one time a week show You some news. Our goal is to do it daily but 1st we can not be everywhere and 2nd We don't have enough time mainly to edit ( there are many projects waiting for their time...) That's why we waiting for You to help us support good things with our video channel and with creating independent media.

and that's few words from our pages:
With our activities we want to make this world a better place.Reclaim the media with us.Feel free to use our videos.Now all up to you !!!Real life is beginning when you turn off the tv, computer. See you on the streets in actions !!!
If You think its important and good what we are doing You can donate what can help us to find more time to improve our activity. Click here:
http://www.ourmediaindymedi... OR EVEN BETTER YOU CAN OFFER US WORK.Thanks !!!

WATCH!
READ!
THINK!
REALIZE!
TALK!
COMMUNICATE!
LISTEN!
DEFEND!
DESTROY!
CREATE!
CHANGE!
GET INSPIRED!
RECLAIM MEDIA WITH US!
JOIN US!
FIGHT FOR YOUR RIGHTS!
SQUAT!

sobota, 2 października 2010

Brutalność policji na demo skłoterskim



więcej na www.ourmediaindymedia.blogspot.com
lub na www.indymedia.nl

czwartek, 16 września 2010

Policjanci bestialsko skatowali zatrzymaną na komendzie

Positi: Zwykle staramy się by nasz serwis był jaknajbardziej positi-wny jednak czasami bardzo ważne jest by ukazać złe rzeczy i prawdę o nich. Pozytywne jest to, że nie przechodzimy obok nich i wyrażamy swoje niezadowolenie i chęć zmiany tego co nas bulwersuje. Dlatego by zatrzymać przemoc policji nagłaśniamy tę sprawę by sprawiedliwości stało się zadość.

 Skatowana mieszkanka Jarosławia- Ty kurwo, szmato! - w ten sposób policjanci z Jarosławia zwyzywali zatrzymaną kobietę, a następnie rozebrali do naga i skatowali. Pobita Małgorzata Jabłońska leży obecnie w szpitalu i zapowiada walkę o swoje prawa.

Aktualizacja - Nie mam podstaw, by nie wierzyć w wersję funkcjonariuszy - powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą wicekomendant Rober Matusz. Na pytanie dlaczego komendant nie rozmawiał nawet jeszcze z funkcjonariuszami w tej sprawie, Matusz odpowiedział: - Komendant nie będzie ulegał pierwszemu lepszemu zawiadomieniu i nie będzie policjantów beształ, albo umoralniał.

Jak do tego doszło? Małgorzata i Jarosław Jabłońscy wracali do domu z sobotniego spotkania w jednej z restauracji. Na ulicy Bandurskiego szli prawym skrajem jezdni, gdyż chodnik zajmowały zaparkowane samochody. Około godz. 4 podjechał do nich radiowóz i policjanci zwrócili małżonkom uwagę, że powinni przejść na chodnik.

- Kilkadziesiąt metrów dalej przeszliśmy przez lukę między samochodami i usiedliśmy na ławce - mówi Jarosław Jabłoński. - Po chwili nadjechał ten sam radiowóz, a z przeciwnej strony dojechał do niego policyjny bus i czworo funkcjonariuszy ruszyło w naszym kierunku. Zaniepokojony zadzwoniłem z komórki na 997, ale dyżurny szybko się rozłączył. Policjanci skuli Małgosi ręce z tyłu, a mnie z przodu. Wrzucili nas do busa i zawieźli na komendę.

Tam kazali im dmuchać w alkomat. Mąż dmuchnął, ale ona się nie zgodziła. - Odmówiłam - przyznaje pani Małgorzata. - Niby dlaczego miałam dmuchać? Nic złego nie zrobiłam i nie rozumiem powodu zatrzymania nas i zawiezienia do komendy. Wtedy taka czarna policjantka doskoczyła do mnie i z całej siły uderzyła mnie w twarz. "Dmuchaj kurwo" krzyknęła. Zapytałam, co to za agresywna władza. "Ja ci pokażę władzę, ty kurwo" wrzasnęła i zadała kolejny cios.

W końcu policjanci zawieźli państwa Jabłońskich na badanie do szpitala, a potem znów do komendy. - I dalej mnie bili i dusili - mówi Małgorzata. - Jeden przytrzymał mnie od tyłu, zdarł mi spodnie razem z majtkami i podciągnął bluzkę. Wtedy ta czarna podeszła i zerwała mi stanik. Potem dalej mnie biła. Dobiegała i z rozpędu uderzała mnie w głowę. Ten z tyłu mnie puścił i upadłam. Wtedy kopali mnie po nogach i po całym ciele.

Wchodzili, wychodzili z tego pokoju - uzupełnia relację Jarosław Jabłoński. - Widziałem przez otwierane drzwi skuloną na podłodze Gosię. Słyszałem ciosy i jej jęki. W końcu wrzucili mnie do celi.

- Nad Gosią pastwiło się kilku policjantów - dodaje Jarosław Jabłoński. - Najgorszy był taki „Biały", krótko ostrzyżony blondyn. No i ta czarna. Chodziła po korytarzu jak bokser w ringu, poprawiała rękawiczki, a potem wchodziła do pokoju, gdzie trzymali Gosię i słyszałem ciosy i jej krzyki.

Panią Małgorzatę również umieszczono w izbie zatrzymań. Oboje zostali wypuszczeni w niedzielę wieczorem.

- Od razu zawiozłem żonę na pogotowie - mówi pan Jarosław. - Była strasznie zmasakrowana. Lekarz zdecydował, że trzeba ją umieścić w szpitalu. Ma zawroty głowy i trzeba jej zrobić tomografię. Ma pełno guzów na głowie i rozbitą twarz. Ja tego tak nie zostawię!

Sprawą pobicia zajęła się prokuratura.

Źródło: Super Nowości



positi:
Razem przeciw brutalności !

A ile jest podobnych historii, które nigdy nie zobaczą światła dziennego ? Ja swą opisałem tutaj:
http://positi.blogspot.com/2010/02/brutalny-napad-policji-los.html

i to jest coś co mogłem zrobić by takie sytuacje się zdrzały w mniejszym stopniu, by brutalność policji nie została bezkarna i nie zauważona, By więcej osób dowiedziało się prawdy i żądało zatrzymania tej agresji w imieniu "prawa". Dlatego też zróbmy cokolwiek co możemy by ta historia nie przeszła bez echa.
To, że policja oskarża pobitych to tak stare zagranie, wręcz rutynowy schemat by wybielić swe winy. Od nas zależy by nie dawać się zastraszać i razem domagać się sprawiedliwości!
Ten komendat to też jakiś psychol, który się uważa za króla, który chyba myśli, że jego podopieczni nic złego nie zrobili... szkoda, że to świadczy, iż takie sytuacje są tam normalne.

więcej dyskusji na cia.bzzz.net

środa, 21 kwietnia 2010

Food Not Bombs w Poznaniu - film zrealizowany przez "Hard Group 7"

Piękna akcja grupy Poznańskiej. Bardzo życiowy film o działaniu, które w realiach Polski ma jeszcze ważniejsze znaczenie.
Do obejrzenia także w wersji nie podzielonej jednak nieco gorszej jakościowo.
http://positi.blogspot.com/2010/04/food-not-bombs-w-poznaniu-film-hard.html
Tutaj możesz ściągnąć film:
http://www.archive.org/details/FoodNotBombsWPl


tekst z http://rozbrat.org/fnb
Jedzenie Zamiast Bomb
Aktualizacja: 02 października 2009 08:21

Jedzenie Zamiast Bomb jest to ogólnoświatowa inicjatywa rozdawania bezpłatnych wegetariańskich posiłków potrzebującym. Pierwszą akcję zorganizowali w 1980 roku amerykańscy aktywiści protestujący przeciwko zbrojeniom atomowym. Oprócz wymiaru praktycznego jakim jest niesienie pomocy, akcja ma wymiar symboliczny. Zwraca uwagę na problem głodu i niedożywienia, które ma miejsce w każdym zakątku Ziemi, nawet w krajach najbogatszych. Problem głodu nie wynika z niedoborów żywności na świecie, a z polityki bogatych państw, które wolą olbrzymie nakłady finansowe przeznaczać na zbrojenie swoich armii. Tymczasem na poprawę sytuacji bytowej najbiedniejszych przeznacza się coraz mniej. Statystycznie suma pieniędzy wydana w ciągu tygodnia na zbrojenia jest równa kosztom wyżywienia głodujących ludzi na całym świecie przez okres jednego roku. W obliczu trwającej wojny w Iraku, Afganistanie... nasza akcja ma na celu zwrócenie uwagi na problem biedy i niemożności zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych przez znaczną część naszego społeczeństwa oraz ludność na całym świecie.

Akcja "Jedzenie Zamiast Bomb" od początku towarzyszy kampaniom prowadzonym przez Poznańską Koalicję Antywojenną.

Każda niedziela od. godz 17.00 na Dworcu Zachodnim w Poznaniu;

Kontakt: fnb@rozbrat.org Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

Zainteresowanych współpracą zapraszamy w każdą niedzielę o godz. 13.00 do pomocy przy gotowaniu na Skłot Rozbrat.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Food Not Bombs w Poznaniu - film zrealizowany przez "Hard Group 7"

Piękna akcja grupy Poznańskiej. Bardzo życiowy film o działaniu, które w realiach Polski ma jeszcze ważniejsze znaczenie.

Tutaj możesz ściągnąć film:
http://www.archive.org/details/FoodNotBombsWPl

tekst z http://rozbrat.org/fnb
Jedzenie Zamiast Bomb
Aktualizacja: 02 października 2009 08:21

Jedzenie Zamiast Bomb jest to ogólnoświatowa inicjatywa rozdawania bezpłatnych wegetariańskich posiłków potrzebującym. Pierwszą akcję zorganizowali w 1980 roku amerykańscy aktywiści protestujący przeciwko zbrojeniom atomowym. Oprócz wymiaru praktycznego jakim jest niesienie pomocy, akcja ma wymiar symboliczny. Zwraca uwagę na problem głodu i niedożywienia, które ma miejsce w każdym zakątku Ziemi, nawet w krajach najbogatszych. Problem głodu nie wynika z niedoborów żywności na świecie, a z polityki bogatych państw, które wolą olbrzymie nakłady finansowe przeznaczać na zbrojenie swoich armii. Tymczasem na poprawę sytuacji bytowej najbiedniejszych przeznacza się coraz mniej. Statystycznie suma pieniędzy wydana w ciągu tygodnia na zbrojenia jest równa kosztom wyżywienia głodujących ludzi na całym świecie przez okres jednego roku. W obliczu trwającej wojny w Iraku, Afganistanie... nasza akcja ma na celu zwrócenie uwagi na problem biedy i niemożności zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych przez znaczną część naszego społeczeństwa oraz ludność na całym świecie.

Akcja "Jedzenie Zamiast Bomb" od początku towarzyszy kampaniom prowadzonym przez Poznańską Koalicję Antywojenną.

Każda niedziela od. godz 17.00 na Dworcu Zachodnim w Poznaniu;

Kontakt: fnb@rozbrat.org Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

Zainteresowanych współpracą zapraszamy w każdą niedzielę o godz. 13.00 do pomocy przy gotowaniu na Skłot Rozbrat.

wtorek, 16 marca 2010

Akcja solidarnościowa z oskarżonymi za COP 15 protest


O to raport z akcji solidarnościowej w Amsterdamie. Pierwszy proces organizatorów protestów podczas COP 15 miał dzisiaj miejsce w Kopenhadze. Dlatego na całym świecie organizowane były akcji solidarności by wspomóc siedmioro oskarżonych.

wtorek, 9 marca 2010

[Poznań] "Miasto to nie firma" - kilku demonstrantów rannych, 37 zatrzymanych, a policja ma czelność oskarżać o napaść na funkcjonariuszy.

Positi: Czyli stara historia. To samo w eksmitowanym parę dni temu lesie Lappersfort w Belgii. To samo w Kopenhadze podczas protestów przeciwko COP 15. Wszędzie ten sam scenariusz najpierw stróże nieporządku brutalnie biją, potem aresztują, a następnie oskarżają, że to policjanci byli pobici. Kłamstwa w żywe oczy, podchwytują często na tych samych usługach(dla bogatych) media. Kiedy to się skończy ????
Wtedy kiedy się zorganizujemy i weźmiemy życie w nasze ręce tak jak ekipa z Rozbratu robi to od lat. Wtedy kiedy zaczniemy tworzyć własne media, które staną się przeciwwagą kłamstwom korporacyjnych szmatławców i znieczulających tvidiotboxów, kiedy wolność słowa weźmiemy spowrotem w nasze ręce bez względu na represje. Tak jak to zrobili młodzi ludzie po eksmisji lasu Lappersfort w Belgii(czyt parę postów wcześniej). O to film poniżej, na którym wyraźnie widać kto jest kryminalistą używającym terroru oraz oświadczenie kolektywu Rozbrat.


Pikieta podczas 20-lecia samorządu terytorialnego

Dziś o godz. 16.30 przed brama wjazdową na Międzynarodowe Targi Poznańskie gdzie tysiąc wójtów, burmistrzów, prezydentów, starostów i marszałków bierze udział w organizowanym w Poznaniu Kongresie 20-lecia Samorządu Terytorialnego, odbyła się demonstracja. Protestujący pod hasłami „Miasto to nie firma. Rozbrat zostaje" – zablokowali wjazd na teren targów. Wiele aut z notablami i przedstawicielami władz państwowych musiało zawrócić. 

Następnie demonstranci weszli nie zatrzymani na teren targów. Próbowali dostać się na teren budynku, gdzie odbywał się kongres. Wówczas to zostali zaatakowani przez siły prewencji policji. Wiele osób zostało dotkliwie pobitych, ok. 35 zatrzymano i przewieziona na trzy komisariaty. Z informacji jakie otrzymaliśmy policja co najmniej 3 osobom postawiła zarzuty o czynną napaść na funkcjonariusza policji i zniszczenie rządowych samochodów. Prawdopodobnie częsć demonstrantów policja zatrzyma w areszcie. Przypomnijmy, że od maja zeszłego roku na posiedzeniach komisji rady miasta toczy się spór, związany z przygotowanym przez Miejską Pracownię Urbanistyczną planem zagospodarowania przestrzeni „Sołacz". Plan nie uwzględniając uwarunkowań przyrodniczych jak i społecznych - zakłada zniszczenie m. in. skłotu Rozbrat. Miejsce to od 15 lat stanowi centrum kultury oraz dom dla kilkudziesięciu osób. Plan przewiduje zburzenie budynków stanowiących bazę działalności społecznej oraz zasób mieszkaniowy. Na zrewitalizowanym przez lokalną społeczność terenie Rozbratu, planuje się wybudowanie osiedla luksusowych willi. Władze miasta za pomocą przygotowanego planu szykują eksmisję ludzi, którzy bez pomocy jego urzędników rozwinęli infrastrukturę mieszkaniową i kulturową.

W efekcie neoliberalnej polityki władz Poznania sukcesywnie znikają z mapy miasta miejsca rozwoju działalności społecznej, w których ludzie, niejednokrotnie unikając rozwiązań biurokratycznych, odbudowują infrastrukturę i tkankę społeczną miasta. W tym przypadku samorząd również bierze pod uwagę jedynie bieżące profity uzyskiwane przez nielicznych. Centrum sztuki współczesnej Inner Spaces to kolejna poznańska placówka, rozwijająca niekomercyjną działalność kulturalną, która nie ma racji bytu w „mieście firmie". Pomimo tego władze paradoksalnie nadal utrzymują, że Poznań zasługuje na miano "kulturalnej stolicy Europy". Inner Spaces, kino studyjne Matla, Amarant - decyzje o ich zniknięciu to dwumiesięczny bilans „wspierania" kultury przez poznańskich urzędników.

Sytuacja Rozbratu, jak i innych tego typu miejsc, potwierdza zasadę stosowaną przez poznańskich samorządowców, iż prowadzona przez nich polityka bierze pod uwagę jedynie rachunek ekonomiczny, pomijając dobro ogółu. Pomimo toczonego od niespełna roku sporu z mieszkańcami Rozbratu, Sołacza i całego Poznania, prezydent Grobelny, wraz ze swoimi sojusznikami politycznymi z PO, nadal uważa, że zaproponowany przez niego plan zagospodarowania oznacza „kompromis". Podczas spotkań komisji polityki przestrzennej jej przewodniczący nie uwzględnia uwag organizacji społecznych czy osób prywatnych, a debatę próbuje ograniczyć do kwestii „opłacalności" całego rozwiązania. Ograniczanie debaty publicznej dotyczące kierunków rozwoju miasta nie ma miejsca jedynie w przypadku skłotu Rozbrat. Jest to powszechnie stosowana przez poznańskich samorządowców praktyka.

Powołane 20 lat temu samorządy terytorialne, o których dziś obradują przedstawiciele władz lokalnych w Poznaniu, zostały podporządkowane neoliberalnej logice zysku, a sprawy socjalne, zwłaszcza budownictwa komunalnego i socjalnego, opieki zdrowotnej, komunikacji publicznej, niezależnej kultury – zostały zepchnięte na plan dalszy. Żądamy realnego wpływu na rozwój miasta, a nie dyktatu w samorządowym przebraniu.

Dzisiejsza akcja była zapowiedzią demonstracji jak ma się odbyć w Poznaniu 20 marca 2010 roku.

Więcej informacji wkrótce.

poniedziałek, 15 lutego 2010

"Brutalny napad policji"-"Los Buntownika"cz.4 co poniedziałkowego cyklu



Jako, że książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona, korzystając z życzliwości stron: www.positi.blogspot.com , www.cia.bzzz.net  , www.pl.indymedia.org , www.anarchista.org , www.czsz.bzzz.net , http://anarchipelag.wordpress.com , oraz forów: www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) kontynuujemy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać. 

PS:Wciąż szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją. więcej informacji, fragmentów etc. na www.positi.blogspot.com O to część czwarta.("Brutalny Napad Policji") Miłego czytania !!!

Brutalny napad policji

To był chyba wtorek. Właśnie dziś była pierwsza miesiączka knajpy „Skłoterskiej”, czyli mijał pierwszy miesiąc od jej założenia. Ogólnie działalność rozwijała się bardzo dobrze. Wszystko szło w pożądanym kierunku. Nawet ostatnio udało mi się zdobyć magnetofon, który podłączałem pod naładowany akumulator, dzięki czemu grała muzyka. Gdy było dla kogo, rozpalałem w piecu, żeby było ciepło. Raz w tygodniu ktoś grał akustyczny koncert, a raz były małe czad-giełdy. Knajpa zyskała sobie już nawet stałych bywalców, którzy nie zważając na skromne warunki woleli przychodzić tutaj, by poczuć punkowy, niezależny klimat, niż siedzieć w smętnych, drogich barach. Coraz więcej ludzi przychodziło do Skłoterskiej. W piątki i soboty spokojnie sprzedawałem dwie kraty, więc zwykle browary musiałem dokupywać później w nocnym sklepie.

Jedyne co mnie martwiło, to ostatnie włamania do knajpy. Zdarzyły się już dwa razy i chociaż nic nie zginęło, to trochę rzeczy zostało zniszczonych. Najbardziej zabolało mnie to, iż zniszczyli moją gitarę – główne źródło mojego utrzymania, a zarazem najcenniejszą rzecz jaką posiadałem.

- Jak ktoś mógł zrobić takie chamstwo? Po co ? Co za po…ne drechy. Niech ja ich tylko dorwę!- tak sobie rozmyślałem płacząc nad kolejną tragedią w moim życiu. Nie chcąc, by włamania się powtórzyły, oraz z zamiarem ukarania sprawców, tymczasowo nocowałem w knajpie, a nie na moim mieszkalnym skłocie- „Rzeczywistości”, na ulicy Dolnej.

Położyłem się spać około północy. Z początku nie mogłem zasnąć, lecz w końcu mi się to udało. Obudziło mnie głośne walenie do drzwi. Nie nazwałbym tego zwyczajnym pukaniem. Ktoś próbował wykopać drzwi. Niewiele się zastanawiając, w jedną rękę chwyciłem rurę, a w drugą krzesło i krzycząc podbiegłem do drzwi :

- Tym razem wam pokażę sku…ysyny, złodzieje !!! - już miałem otworzyć zamek i „powitać” intruzów, lecz moja ręka zastygła na zasuwie. Oblał mnie blady strach, a myśli panicznie zaczęły kołatać po głowie. „Cholera, oni cały czas nieprzerwanie kopią. Nie podziałały na nich moje słowa i groźby. Nawet na chwilę nie przerwali kopania. Przecież normalni złodzieje po czymś takim daliby sobie spokój i uciekli. Cholera! To jacyś psychole. Kur… ! Co ja mam robić?!”

- Czego ode mnie chcecie?! Jestem biedny. Zostawcie mnie ! – zacząłem prosić przestraszony, na co usłyszałem krótkie:

- Zabijemy cię!

O kur… To naprawdę psychole! Cholera! Co ja mogę zrobić? Może ktoś mnie usłyszy?!” – myślałem gorączkowo. Teraz bałem się już nie na żarty. Szybko pobiegłem do najbliższego okna, otworzyłem je i zacząłem się wydzierać, z nadzieją w głosie:

- Ludzie! Pomocy! Chcą mnie zabić! Pomocy!!! – usłyszałem tylko trzask pękniętych drzwi. Z rozpaczą stwierdziłem, że to nie ma sensu. Wszyscy już śpią. Najbliższa kamienica znajduje się niedaleko ale nikt mnie nie słyszy! Jestem tu sam. Jeśli mnie zabiją, to nikt ich nawet nie zobaczy. Bez świadków będą mogli zrobić ze mną co zechcą! Modliłem się do Boga o pomoc.

Młodziutka, szczenięca Papryka usiłowała schować się przed hałasem. Ja patrzyłem jak drzwi coraz bardziej pękają, pod ciosami kolejnych kopnięć. Strach narastał we mnie cały czas. Cholera. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu aż tak się bałem.

Boże, proszę! Niech mnie nie zabiją. Przecież muszę żyć dla Janki i mej córki Nei. Boże, ocal mnie dla nich!” – modliłem się w myślach. Miałem śmierć przed oczyma. Mimo strachu z powrotem wziąłem do rąk krzesło i rurę. Stałem przed drzwiami i przyglądałem się jak drzwi stopniowo ulegają pod naporem intruzów. Najpierw pękły na pół, lecz nie poddały się jeszcze. Potem pojawiło się pęknięcie na górze, później na dole. Po chwili przez szczelinę dało się zauważyć białe, ostre światło latarki.

Czyżby zabójcy profesjonaliści ?” – pomyślałem ze zgrozą. Kopnięcia nie ustawały nawet na pięć sekund. Po chwili zobaczyłem, jak zamek z mocną, grubą zasówą powoli wygina się, jakby był z masła. To był już jego koniec. Teraz stanąłem twarzą w twarz z napastnikami. Jakież było moje zdziwienie, gdy w drzwiach zobaczyłem …

ubranego na czarno gliniarza. Tego się nie spodziewałem. Ze zdziwienia pewnie rozwarłem usta, a mój oręż – krzesło i rura wypadły mi z rąk. Zresztą bez sensu byłoby z nimi walczyć. Nawet jak bym wygrał ( a było ich pięciu ), to pewnie by mnie potem wsadzili na dożywocie. Nie wygrałbym z nimi tym bardziej, że przecież byli uzbrojeni.

W pierwszej chwili nawet trochę się ucieszyłem, że to bastardzi, a nie jacyś nazi-debile, czy jakieś psycho-drechy. Szybko jednak zmieniłem zdanie. Z miejsca, ten pierwszy, który kopał rzucił się na mnie z nożem. Na początek dostałem kosą w rękę, potem z pięści w twarz.

Cholera. Jeśli gliniarze łamią prawo, to są w stanie zrobić mi wszystko.” – przemknęło mi przez myśl. Czułem, że ocieram się o śmierć i że bardzo prawdopodobnym jest, że zginę. Teraz jedynie w ich litości widziałem mój ratunek. Po kolejnych uderzeniach, które spadały na mnie niczym grad, zacząłem prosić:

- Nie róbcie mi krzywdy! Au! Ja mam żonę i dziecko! Muszę na nie zarabiać! – krzyczałem, lecz ciosy nadal nie ustawały. Ten psychol, który bił, zaciągnął mnie do pokoju, przewrócił, usiadł na mnie okrakiem i uderzał dalej.

- Gdzie masz złoto?! - zapytał po chwili.

- Jakie złoto?! Nie mam żadnego złota! – odpowiedziałem zdziwiony, po czym znów poczułem ciosy na swoim ciele.

- Nie oszukuj. Dawaj złoto! Nie oszukuj! – krzyczał, waląc bez opamiętania w moją twarz.

- Jestem biednym człowiekiem. Przecież nie mieszkałbym tu, gdybym był bogaty! – próbowałem tłumaczyć.

- To gdzie masz narkotyki?! Mów !

- Nie mam narkotyków. Au! Nie jestem narkomanem!

- Kłamiesz! – psychol krzyczał i uderzał dalej.

- Nawet nie stać mnie na ćpanie! Mam na utrzymaniu rodzinę!

- Gówno mnie to obchodzi! Dawaj pieniądze !

- Poczekaj! Nie bij! Au! Mam tu na szyi, w portfelu. – nawet nie próbowałem ściemniać. Życie w tym momencie było najcenniejsze. Psychol nie dał mi nawet zdjąć saszetki. Zerwał ją, raniąc mi szyję. Zachowywał się niczym ćpun, bo może tak naprawdę nim był. Gorączkowo zaczął przeglądać mój portfel. Wszystko, co nie było obiektem jego zainteresowania wyrzucał na podłogę: karty telefoniczne, kartkę z numerami i adresami, a nawet mój dowód. W końcu znalazł jedynie 10 złotych, bo akurat tylko tyle miałem.

- I co, to wszystko ?! – zapytał z rozczarowaniem.

- Tak. – odpowiedziałem, na co otrzymałem kolejny cios. W tej chwili wszedł inny gliniarz i powiedział do psychola:

- Przerwij na razie. Niech nam otworzy drzwi do innego pokoju.

Chwila ulgi.” – pomyślałem z radością. Jeden pokój był zamknięty na klamkę, której nie było w drzwiach. Oczekiwali po mnie że go dla nich otworzę. Na oczach policji chodziłem po pokoju i szukałem czegokolwiek co mogłoby zastąpić klamkę. Teraz dokładniej mogłem obejrzeć ich twarze. Chciałem zapamiętać każdy szczegół, bo mogłoby mi się to kiedyś przydać w sądzie, przy ewentualnym oskarżeniu. Gdy dostrzegłem, że jedna z osób jest kobietą, doznałem szoku.

Jak kobieta może brać udział w takim okrucieństwie?” – zadawałem sobie pytanie. Strach paraliżował moje myśli, a oni do tego docinali tekstami:

- Co, policja Ci się nie podoba ty pie…ny punku ?

- My Ci pokażemy co to jest przemoc policji! – jeden z nich nawiązał do dużego transparentu wiszącego na ścianie, na którym widniało hasło: „Stop przemocy policji“, oraz namalowana była przekreślona ręka gliniarza, z policyjną pałą. Teraz sobie skojarzyłem, że to być może on był głównym powodem ich wściekłości.

W końcu udało mi się znaleźć nóż kuchenny, którym chciałem otworzyć drzwi. Gdy zobaczył to bastard, który zapowiedział mi przemoc ( nazwijmy go muzykiem ), uderzył mnie w głowę i wytrącił mi narzędzie z ręki.

- Co, z nożem na policjantów? Chciałeś nas pozabijać, tak ?

- Chciałem otworzyć nim drzwi- tłumaczyłem.

- To na drugi raz się zapytaj, czy możesz otworzyć drzwi nożem.

Stanąłem bez ruchu wku…ny i zdezorientowany zaistniałą sytuacją, aż jeden policjant, ten który przerwał psycholowi robotę (nazwijmy go Blondexem), rzekł:

- Otwórz do ch… te drzwi! – zrobiłem to nożem z obawą, iż znów dostanę karę za „napaść na gliniarza z kosą w ręku“. Na szczęście zależało im chyba na obejrzeniu pokoju, bo tym razem mi nie dowalili. Rozglądając się weszli do pomieszczenia. Gdy dostrzegli, że nic szczególnego nie ma, zrobili demolkę, po czym wrócili do pokoju biurowego.

- O, masz już drugą gitarę. – powiedział Muzyk, przez co stało się pewne, kto zniszczył mi poprzednią.

- O, tutaj jest jeszcze jedna – Psychol wskazał na kolejną gitarę , która nie była jeszcze do końca zreperowana.

- No to sobie pogramy – stwierdził Muzyk, siadł na ławce i zaczął grać.

Cholera ! Nigdy bym nie przypuszczał, że gliniarz, a do tego taki cham, mógłby umieć grać na gitarze. Zawsze sobie wyobrażałem, że ci, którzy uczą się grać na gitarze są wrażliwi i równi.” Teraz ten głupawy stereotyp legł w gruzach. Zresztą, w bonheadzkich kapelach też przecież grają gitarzyści, więc było to tylko złudzenie.

- Przecież na tym się nie da grać – rzekł i zamienił zepsutą gitarę na dobrą. – O, ta już lepsza – stwierdził i zaczął grać, co prawda nie najlepiej. Były to jakieś ogniskowe melodie. Gdy tamten grał, Blondex zażądał ode mnie dowodu.

- Nie mam przy sobie. Został wysypany na podłogę w tamtym pokoju, wraz z całą zawartością mojego portfela.

- To idź po niego. – rozkazał i ruszył za mną. Z pośród porozrzucanych kart telefonicznych, papierów, zdjęć itp.znalazłem mój dowód i dałem Blondexowi. Po chwili wróciliśmy do reszty policjantów. Muzyk jeszcze grał, a pozostali szperali, gdzie się da. Psychol dostrzegł butlę gazową i odpalił ją na cały zycher. Blondex zaczął mnie przepytywać z dowodu, by sprawdzić, czy rzeczywiście należy do mnie.

- Jak się nazywasz? Imię ojca? Data urodzenia? Adres zamieszkania? - pytał raz za razem, a ja odpowiadałem mu, zgodnie z prawdą.

- Pochodzisz z Siedlec ?

- Tak.

- To co tutaj robisz ? – zapytał zszokowany, jakby to było dziwne, że ktoś wyemigrował do Warszawy.

- Zarabiam na rodzinę. – „spowiadałem” się dalej.

- Tutaj? Nie możesz u siebie ? – zapytał, z oburzeniem lokalnego rasisty.

- Niestety, w moim mieście nie ma wolnych miejsc pracy.

- A tutaj co robisz?

- Gram na gitarze.

- Żebrzesz ?

- Gram na gitarze. – powtórzyłem stanowczo.

- A jakiej muzyki słuchasz? Pewnie punka? – dodał z pogardą Muzyk.

- Różnej. – odpowiedziałem.

- Włącz magnetofon, zobaczymy.

W magnetofonie był Fate, więc pomyślałem, że przyczepi się też do muzyki. Trafiłem wesoły kawałek- „Ska”, który zupełnie nie pasował do grozy sytuacji.

- Ooo… Nawet da się słuchać. – stwierdził Muzyk ze zdziwieniem.

- Szybko załatwiłeś sobie nowe gitary. – zauważył tym razem Psychol.

- Nie na długo. Ha! Ha! Ha! – złowieszczo zaśmiał się Muzyk, a Psychol złapał gorszą gitarę za gryf i zamachnął się, w momencie kiedy ja rozpaczliwie prosiłem.

- Proszę, nie psujcie mi jej. Nie będę miał jak wyżywić rodziny! Bądźcie ludźmi! – niestety, moje prośby nie przyniosły żądanego rezultatu. Zostały przerwane przez psychola, który bezlitośnie roztrzaskał pudło gitary na mojej głowie. Ani się otrząsnąłem, to samo zrobił Muzyk z instrumentem, na którym przed chwilą pogrywał. Byłem zrozpaczony i obolały. Nie mogłem pojąć ich okrucieństwa i bezwzględności. Straciłem kolejne źródło utrzymania. Kto mi teraz da gitarę, skoro moi wszyscy znajomi, którzy posiadali takowy instrument pomogli mi ostatnio, a ich własność roztrzaskała się przed chwilą na moim łbie. Z przerażeniem zastanawiałem się, czy uda mi się przeżyć tę tragedię. Mieli niezły ubaw z tego, że rozwalili mi instrumenty. Bałem się. Wszystko wskazywało na to, że oni rzeczywiście chcą mnie zabić. Naiwność i nadzieja mówiły mi: „Co ty. Przecież to są policjanci, nie mordercy. Zalazłeś im za skórę, więc chcą cię tylko przestraszyć.” Niestety, fakty mówiły zupełnie co innego. Papryka gdzieś schowała się, jak kopali w drzwi i od tamtej pory nie wychodziła.

- I tak były kiepskie. Haha! – stwierdził rozbawiony Muzyk.

- Nie będzie grania.

- Eee tam. Gra jeszcze magnetofon. – cieszyli się, gdy ja z każdym słowem coraz bardziej nienawidziłem tego co robili. Ile bym dał, żeby stanąć z nimi do walki, mając równe szanse. Niestety. Byłem sam, bezsilny i ogarnięty niemocą. Ukradkiem zapytałem kobiety:

- Jak pani może patrzeć na to, a co dopiero uczestniczyć w takim okrucieństwie?

- Nie jestem kobietą. – postać odparła oburzonym, męskim, basowym głosem, a ja nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ukradkiem przyjrzałem się bardziej i stwierdziłem, iż może to jest naprawdę facet. Niestety, naszą rozmowę usłyszał Muzyk, który nie wiadomo po co, od jakiegoś czasu podgrzewał na gazie metalowy pręt.

- Obrażasz naszego kolegę? Zaraz z ciebie zrobimy kobietę!

- Proszę. Nie róbcie mi krzywdy! Ja mam żonę i dziecko!

- A miałeś kiedyś rozgrzany pręcik w dupie ?

Gdy to usłyszałem, nogi się pode mną ugięły i momentalnie zalałem się zimnym potem. Teraz już byłem pewien, iż chcą mnie zabić. Miałem zginąć śmiercią, która nie należała do przyjemnych.

Co za chory umysł mógł wymyślić taką torturę?! Co za psychole! Muszę się ratować. Musi mi się udać! Znając teren, wybiegnę z budynku dużo szybciej, niż oni. Może uda mi się dobiec do najbliższego wieżowca. Na otwartej przestrzeni mnie nie zabiją, będą bali się świadków. W bloku tym bardziej. Najgorsze, że zostawię Paprykę, ale może jej nie znajdą. Może psa nie zabiją... Ku...a… Nic nie mogę zrobić! Boże pomóż!” – myśli miałem chyba z tysiąc na sekundę.

W takich chwilach człowiek pracuje na najwyższych obrotach. Musi dać z siebie wszystko, a nawet więcej. Dużo więcej. Spostrzegłem, że droga do drzwi jest wolna i najszybciej jak tylko mogłem, a może jeszcze prędzej dałem dyla. Na klatce było ciemno lecz to dawało mi tylko przewagę. Ja przez miesiąc zdążyłem dokładnie poznać drogę – gliniarze nie. Każde pół piętra brałem jednym skokiem, chociaż miało po sześć schodków. Skacząc ani razu nie zatrzymałem się na ścianie. Łapałem się poręczy i skakałem dalej w przeciwnym kierunku. Z tą szybkością mógłbym pewnie bić rekordy. Jednym ruchem zatrzasnąłem za sobą drzwi by zyskać choć te parę sekund, które gliniarze stracą na ich otworzenie. Potem biegłem do oddalonych o jakiś kilometr bloków. Po jakichś, może dwustu metrach usłyszałem głośne:

- Stój! Bo strzelam ! - nawet nie zwolniłem. Przecież właśnie przed śmiercią uciekałem. Jakże miałbym się jej poddać. Na otwartej przestrzeni miałem szansę, że w ogóle nie wystrzeli z obawy na przypadkowych świadków. W zamkniętym pomieszczeniu nie wierzyłem w litość tych gliniarzy psychopatów. Nie po tym co mi zrobili i co usłyszałem. Na wszelki wypadek robiłem niespodziewane ruchy i skręty oraz biegłem jak najszybciej by jak najbardziej zwiększyć dystans. Tylko raz się obejrzałem gdy usłyszałem głośne:

- Ku...a je...na ! - to Psychol wywrócił się na lodzie. Po tym może zaprzestał pościgu. W końcu dobiegłem do bloku. W duchu modliłem się tylko aby drzwi klatki były otwarte. Cholera ! Pie...ony domofon! Zamknięte. Uciekam więc dalej. Pobiegłem za blok i widzę drugą klatkę. Na szczęście otwarta. Wbiegam od razu na schody i biegnę ile sił do góry. Zatrzymałem się dopiero na czwartym piętrze. Nasłuchuję, czy nikt mnie nie goni. Coś jakby ktoś wchodził do klatki. Cholera! Będą mnie szukać! Muszę się gdzieś ukryć. Myśli znowu panicznie zaczęły biegać mi po mózgu. Pukam do pierwszych lepszych drzwi:

- Kto tam? - usłyszałem standardowe pytanie po chwili dłuższego stukania. Na to pokrótce zacząłem opowiadać moją historię zastępując „policjantów” „bandytami”, co z resztą nie mijało się z prawdą. Jakbym użył pierwszego słowa podejrzewam, że mało kto by mi uwierzył, a tym bardziej pomógł. Prędzej by mnie uznał za przestępcę. Cały czas mówiłem przez zamknięte drzwi, a osoba za nimi prawdopodobnie obserwowała mnie przez judasza.

- Boję się, że mnie gonią. Już mnie zranili. - pokazałem zakrwawioną dłoń. - Czy mogę się u Państwa ukryć przez chwilę? - zakończyłem proszącym głosem.

- Idź Pan zadzwoń na policję. Policja jest od tego.

- Ale ja nie mam telefonu.

- Ci obok mają. - padła odpowiedź, po której zacząłem pukać w sąsiednie drzwi. Nikt nie odpowiada. Pukam do następnych. Po usłyszeniu „Kto tam?” w końcu ktoś otworzył mi drzwi. Pokazuję zakrwawioną rękę i mówię:

- Gonią mnie bandyci, zranili mnie. Czy mogę się schronić na chwilę, opatrzyć rękę oraz zadzwonić ?

- Ale ja nie mam telefonu.

- To niech pan mnie chociaż wpuści do środka. Nie rozumie Pan, że się boję i że muszę opatrzyć rękę ?

- Ja panu nic nie poradzę. Musi Pan zadzwonić na policję albo po karetkę. Ci naprzeciwko mają telefon. Lepiej do nich Pan pójdzie.

- Ale u nich już byłem i nikt tam nie odpowiada.

- Nic Panu nie poradzę. Ja nie mam telefonu. - po czym zamknął drzwi, a ja ze łzami w oczach powiedziałem:

- Jezus kiedyś powiedział: „Wszystko cożeście uczynili najmniejszemu z braci moich, mnie żeście uczynili.” Pseudo katolicy.

Wszyscy pewnie pójdą w niedzielę do kościoła i wszystko będzie w porządku. Zupełna znieczulica. Czułem, że gliniarze mogliby mnie zabić na oczach tych wszystkich ludzi i nikt by na to nie zareagował.

Podszedłem do schodów i zacząłem nasłuchiwać, czy mnie nie gonią. Nic nie było słychać. Obszedłem wszystkie okna i sprawdziłem, czy na dole nie stoi jakaś „suka policyjna”, czy nie kręcą się jakieś bastardy. Na szczęście nic takiego nie zauważyłem. Postanowiłem odczekać jakieś 10-15 minut, potem zadzwonić do kogoś i opowiedzieć całą sytuację na wypadek, gdyby jednak nie daj Boże coś mi się stało. Po jakiś piętnastu minutach odważyłem się wyjść z klatki. Szybkim krokiem, nie za prędko, by nie wzbudzać podejrzeń, ruszyłem w stronę przeciwną niż, z której przybiegłem. W kierunku „Rzeczywistości”- skłotu na Dolnej, gdzie głównie mieszkałem.

Obok parku najpierw usłyszałem, a potem zobaczyłem dwóch gości zjeżdżających na desce po śniegu. Ja - człowiek szukający pomocy nie przebiera za bardzo w środkach lecz sprawdza każdą napotkaną możliwość podania mu ręki. Podszedłem więc do nich i opowiedziałem im całą sytuację tak jak wcześniej zatajając fakt, iż napadający mnie bandyci byli gliniarzami. Jednak gdy zaczęli mi się dziwić czemu nie pójdę z tym wszystkim na policję. Odpowiedziałem im w końcu:

- Bo to oni byli policjantami.

- Jak to? - zapytali zdziwieni.

- Tak. To właśnie policjanci mnie napadli.

- Byli ubrani jak policja?

- Tak.

- Może to byli poprzebierani policjanci?

- No przestępcy czasami się przebierają za policję – wtrącił drugi.

- Ale to byli na prawdę gliniarze. Przecież przestępcy nie interesowaliby się moim dowodem. Nie zadawaliby dociekliwych pytań. Zrobiliby swoje bez tego wszystkiego. - próbowałem ich dalej przekonać.

- No co ty ? Po co policja miałaby cokolwiek robić ?

- Nie wiem. Może chcieli się zemścić za wiszący na ścianie transparent przeciwko przemocy policji.

- No co ty ? Przecież wielu ludzi ma u siebie w domach jakieś teksty na policję i ich za to nie zabijają. - Ci dalej tkwili przy swoim, więc przestałem ich przekonywać, że mówię prawdę i od razu przeszedłem do sedna sprawy, o co mi chodzi.

- Dobra. Nie ważne, czy to byli bandyci, czy policja. Moglibyście proszę tam pójść ze mną po mojego psa ?

- No co ty ? Żeby nas też chcieli zabić ?

- Przecież nie musielibyście tam wchodzić do środka. Wystarczy żebyście spojrzeli na mnie i zaczekali, aż wrócę, a jakbym nie wrócił, to byście nagłośnili sprawę, zadzwonili na pogotowie, straż pożarną itp.

- No co ty ? Powinieneś zadzwonić na policję. Przecież to byli na pewno bandyci. Policja takich rzeczy nie robi.

Widząc, iż nie ma szans by ze mną poszli wysępiłem od nich kartę telefoniczną i poszedłem w swoją stronę. Gdy odchodziłem ze łzami w oczach słyszałem jak powrócili do swej beztroskiej zabawy, jak znowu się śmieją tak jakby nic się nie stało. Bo dla nich też nic się nie stało. Zabawa dla nich toczyła się dalej. Pisząc ten rozdział teraz i biorąc pod uwagę niedowierzanie zwykłych ludzi w przestępczość policji zdaje sobie sprawę, że większość ludzi weźmie tę historię jako wyssaną z palca. Jednak żywię nadzieję, że niektórym pomoże otworzyć oczy. Być może niektórzy z Was usłyszą jedną z podobnych historii, które zdarzają się wcale nie tak rzadko. Nie usłyszysz ich jednak nigdy w TV, radio. Nie przeczytasz ich w prasie. Cały ten system kreuje policję jako stróża prawa i porządku przez co unika, a wręcz zakazuje wytykania i wywlekania ich wad. Jednak My wszyscy, aktywiści, skłotersi, ludzie ulicy, bezdomni i wszyscy Ci, którzy chociażby swym ubiorem odstępują od powszechnie przyjętych norm wiemy, iż najwięksi przestępcy to policjanci. Być może dzieje się tak dlatego, że prawo to „dziwka, która służy bogatym”, a policjanci to element systemu, który ma za zadanie chronić tych uprzywilejowanych u władzy przed biednymi oraz tych wpasowanych, podporządkowanych systemowi przed tymi, których podporządkować się nie da.

Kiedyś anarchiści zrobili bardzo trafny plakat. Zdobiło go hasło: „Chcesz mordować, kraść, gwałcić, rabować i zabijać bezkarnie ? Wstąp do nas ! - Policja i wojsko.” Rzeczywiście. Bastardy prawie nigdy nie są ukarani za ich przestępstwa. Gliniarz który zabił policyjną pałą uciekającego trzynastoletniego Przemka podczas zamieszek z kibicami mimo, że wywołało to masowe protesty zwykłych ludzi i zjednoczonych kibiców mimo, iż głośno było o tym w mediach mimo, że zdarzenie to zbulwersowało całe społeczeństwo to sprawca nigdy nie został ukarany. Jedyne co go spotkało to krótki pobyt w zakładzie psychiatrycznym, po którym morderca dostał dożywotnią rentę - nagrodę za zabójstwo.

Zwabieni tą bezkarnością do policji trafiają często nieodpowiedzialni ludzie: psychopaci i zakompleksione dupki, którzy za małolata zawsze byli gnojeni. W mundurze czują się kimś lepszym, kimś kogo każdy ma się słuchać, a jak nie to mają wspaniały pretekst by w imieniu prawa i porządku się wyżyć, wyładować swoją agresję i popisać się przed równie skrzywionymi psychicznie jak on kolegami. Jak to się umie przyp...ć pałą. Jakim się jest wielkim i ważnym gnojąc każdego, który nie koniecznie jak ja wówczas zrobił cokolwiek złego. Bo, czy wywieszenie transparentu „Stop przemocy policji” może być czymkolwiek złym ? Jeśli ta przemoc istnieje to dlaczego ma się nie być przeciwko niej ? By mogli sobie ją dalej stosować przy zamkniętych oczach, uszach i ustach wszystkich innych ? Zrozumiałbym może urażenie się jakiegoś policjanta, który jest w porządku ( bo i tacy się zdarzają, choć szkoda, iż tak rzadko ) i stara się nie używać przemocy jeśli nie jest to konieczne. Jednak ten zapewne raczej by mnie poprosił o zmienienie hasła na „Stop przemocy niektórych policjantów.”, a nie utwierdzał mnie w mym przekonaniu poprzez stosowanie kolejnej brutalności.

Gdy oddaliłem się na bezpieczną w miarę odległość odważyłem się wyjść na drogę główną, by stamtąd zadzwonić i opowiedzieć całą sytuację na wypadek, gdyby ( odpukać ) coś mi się stało, by wszystko wówczas było wiadome. Bym nie zaginął bez śladu. Na szczęście miałem przy sobie kartę z jednym albo może nawet dwoma impulsami. Notes z numerami telefonów został wyrzucony przez Psychola na Skłoterskiej. Pozostały mi więc jedynie numery, które miałem w pamięci. Do Janki zadzwonić nie mogłem, bo by się pewnie zamartwiła na śmierć. Nie pamiętałem żadnych numerów warszawskich więc pozostało mi jedynie zadzwonić do Wandy, siostry Janki. Obudzoną poprosiłem by koniecznie oddzwoniła na numer budki, bo nie mam już prawie nic na karcie a mam dużo do powiedzenia. W skrócie opowiedziałem jej całą historię zaznaczając, że jeśli nie zadzwonię za kilkanaście godzin znowu, to znaczy, że coś mi się stało i całą sprawę trzeba nagłośnić. Słuchając mnie była wstrząśnięta, przejęta i zszokowana. Poprosiłem ją także by mi obiecała nic nie mówić Jance aż sam z nią na ten temat nie porozmawiam.

- No co ty. Dobrze, że do niej nie zadzwoniłeś, bo Janka to by się o Ciebie bała, że ja nie wiem.

- No sama rozumiesz. Dobra. To ja będę kończył. Teraz muszę odzyskać Paprykę.

- I co ? Wrócisz po nią ?

- Muszę. Przecież jej nie zostawię.

- A jak oni czekają tam na Ciebie ? Jak Cię złapią ?

- Nie wiem. Chyba pójdę najpierw poproszę w przychodni. Może ze mną pojadą.

- No miejmy nadzieję.

- Będzie dobrze! Dobra. To ja kończę.

- No to trzymaj się. Powodzenia. Będę czekać na telefon. Nie zapomnij zadzwonić.

- To cześć. Trzymajcie kciuki.

- No. Cześć.

Po rozmowie z Wandą szybkim krokiem, bocznymi uliczkami udałem się w kierunku szpitala. Powoli rozglądałem się dookoła by szybciej zobaczyć policję niż zostać przez nich zauważonym.

Bezpiecznie udało mi się dotrzeć do szpitala, gdzie zamiast poprosić o opatrzenie ręki, zacząłem opowiadać sytuację po raz kolejny zatajając fakt, że bandyci byli gliniarzami. Na końcu opowieści w trakcie, której pielęgniarka, ochroniarz i jakiś lekarz patrzyli na mnie jak na idiotę myśląc pewnie „Po co on nam to wszystko opowiada ?” poprosiłem ich:

- Teraz tam został mój pies, a ja boję się po niego wrócić. Proszę, czy mógłby ktoś tam ze mną pojechać ? - zapytałem naiwnie.

- My się zajmujemy ratowaniem ludzi, a nie psów.

- No ja rozumiem. Ale niech Państwo spróbują mnie też zrozumieć. Ten pies to mój najlepszy przyjaciel. Proszę pomóżcie mi. - prosiłem już ze łzami w oczach.

- My nie jesteśmy od tego. Może zadzwoń na policję.-znowu zaproponowano mi jedno z najgorszych rozwiązań.

- Już próbowałem jednak oni też mnie olali.-tym razem nieco skłamałem by nie powtarzać sytuacji z narciarzami.

- To już nie nasza wina.

- Jak tu szedłem miałem nadzieję, że mogę na Was liczyć jako na dobrych ludzi. Proszę nie dajcie mi się zawieść. - teraz coś we mnie pękło i rozbeczałem się już na dobre.

- My jedynie możemy Panu opatrzyć rękę. - stwierdził lekarz.

- Ale w tym momencie ratowanie psa jest dla mnie ważniejsze. Ja mogę cierpieć.- mówiłem dalej płacząc.

- Jeśli nie chce Pan byśmy Panu opatrzyli rękę to proszę niech Pan opuści teren szpitala.

- Proszę Was. Okażcie serce, pomóżcie mi ! - teraz to już chyba błagałem przez łzy. Jako, iż sam nie kwapiłem się do wyjścia, wyprowadził mnie ochroniarz.

- Chłopie, czegoś ty się naćpał ? - zszokował mnie swym pytaniem na odchodne.

- Co ?! Ja naćpał ?? Ja jestem przeciwny braniu narkotyków.-zaprzeczyłem.

- Taaa... Akurat.-odparł z niedowierzaniem, a zamykając drzwi jeszcze zagroził.

- Lepiej już tu dzisiaj nie wracaj.

Odszedłem więc zrozpaczony, zawiedziony i ze łzami w oczach. Na pomoc innych nie miałem co liczyć, więc po Paprykę musiałem zaryzykować pójść samemu. Poprzemykałem więc bocznymi uliczkami z powrotem w stronę Skłoterskiej. Gdzieś w okolicy knajpy spotkałem parę młodych ludzi. Po raz kolejny streściłem im historię, po raz kolejny zatajając fakt, że bandyci byli gliniarzami. Skończywszy poprosiłem :

- Ja teraz muszę iść po szczeniaka, którego tam zostawiłem i mam do Was ogromną prośbę. Bardzo boję się tam wracać i chcę byście poczekali na mnie na zewnątrz. Czy moglibyście to dla mnie zrobić?

- Chyba moglibyśmy ?-chłopak spojrzał pytająco na swoją dziewczynę.

- No pewnie. - na szczęście oboje się zgodzili.

- Dzięki. Jeślibym nie wrócił za minutę to znaczy, że coś mi się stało. Zadzwońcie proszę na pogotowie, potem na policję i opowiedzcie co się stało. Jak będziecie dzwonić na policję, to nie zapomnijcie proszę dodać, że o wszystkim dowie się prasa. Dobra ?

- Dobra.-oparł gościu.

- Jeszcze chciałbym byście zadzwonili także do mojej koleżanki. Tutaj jest jej numer oraz karta.

- Kartę mamy.-zaoferowała dziewczyna.

- Wielkie dzięki! Zaraz wracam.-odparłem z nadzieją i ruszyłem w stronę Skłoterskiej. W miarę zbliżania się strach narastał we mnie coraz bardziej. Myśli coraz bardziej zaczęły się gmatwać. Narodził się dylemat: „Czy będąc ojcem mam prawo ryzykować życie dla psa ?” To bardzo trudne pytanie mało co nie zawróciło mnie z drogi. Me wątpliwości i strach w końcu zostały zwyciężone przez wiarę w pomoc Boga oraz argumenty: „Przecież Papryka uratowała mi życie. Jakże mógłbym ją teraz opuścić ?”, „Jakże będę dalej żył ze świadomością, że ją opuściłem ?” Przed wejściem na skłot przeżegnałem się i w duchu pomodliłem się : „Boże, proszę, żeby nic jej nie zrobili i by nic mi się nie stało. Dla mojej córki, dla Janki.”

Bezszelestnie wszedłem do środka. Przez chwilę ponadsłuchiwałem, czy nikogo nie ma w środku. Cisza. Z największą ostrożnością udałem się na górę i wszedłem do pomieszczeń knajpowych. Wszystko zastałem poroz...ane. W pierwszej chwili rozpacz. Nigdzie nie widzę Papryki. Gdy jednak dokładniej się rozejrzałem, zobaczyłem ją wtuloną i schowaną pod przewróconym fotelem. Kamień spadł mi z serca. Szybko wziąłem ją na ręce i przytuliłem. Cała drżała i zaczęła smutno popiskiwać tak jakby się skarżyła. Być może przestraszyła się całą tą sytuacją. Być może dostała parę kopów od skur...i. Jednak dobrze, iż chociaż jej nie zabili. Byłem szczęśliwy i wzruszony, że żyje. „Boże dziękuję Ci, że nic jej się nie stało.”

- Już wszystko dobrze Papryczko. Wszystko dobrze.- głaszcząc uspokajałem sunię.- Już nigdy Cię nie zostawię. Przepraszam ale musiałem ratować swoją skórę. Już nigdy Cię nie zostawię.- obiecałem.

Nie było to miejsce ani pora na pieszczoty. Szybko zebrałem z podłogi portfel oraz wysypane z niego papiery i czym prędzej opuściłem Skłoterską.

- Dobrze, że jesteś bo już mieliśmy iść dzwonić.- oznajmił chłopak.

- Wielkie dzięki. Bez Was chyba nie odważyłbym się tam wejść. Bardzo mi pomogliście.

- Nie ma sprawy. Trzymaj się! I uważaj na siebie!- powiedzieli na pożegnanie.

- Miłej nocy. -życzyłem im na pożegnanie po czym rozeszliśmy się w swoje strony. Ja bocznymi uliczkami w kierunku „Rzeczywistości”, oni w stronę przeciwną.

Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Wandy, by spała spokojnie. Krótko powiedziałem jej tylko, że odzyskałem Paprykę i że zadzwonię do niej gdy się wyśpię by opowiedzieć jej więcej.

Mimo zniszczonych gitar, mimo zdemolowanych i rozkradzionych sprzętów, mimo straconego miejsca na knajpę, w które włożyłem tyle pracy, mimo tego wszystkiego, szczęśliwy wracałem do domu. Papryka była cała i zdrowa. To było najważniejsze. Tak zwane „szczęście w nieszczęściu.” Co prawda była jeszcze bardzo wystraszona jednak miałem nadzieję, iż nie zostanie jej żaden uraz psychiczny na stałe. Chyba, że niechęć do policji, co wcale by mnie nie zdziwiło.

Po tych wszystkich przeżyciach, byłem tak bardzo zmęczony, że o niczym nie chciałem myśleć tylko o tym by bezpiecznie wrócić do domu, położyć swe zmęczone ciało i w końcu się wyspać. Gdy dotarliśmy do Dolnej, powoli się już rozwidniało. Jak dobrze, iż mamy jeszcze tę „Rzeczywistość”, a w niej mały pokoik i wygodne łóżko. Chyba nigdy przedtem nie doceniałem tak bardzo tego skłotu, gdzie życie czasami bywało bardzo ciężkie.