poniedziałek, 15 lutego 2010

"Brutalny napad policji"-"Los Buntownika"cz.4 co poniedziałkowego cyklu



Jako, że książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona, korzystając z życzliwości stron: www.positi.blogspot.com , www.cia.bzzz.net  , www.pl.indymedia.org , www.anarchista.org , www.czsz.bzzz.net , http://anarchipelag.wordpress.com , oraz forów: www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) kontynuujemy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać. 

PS:Wciąż szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją. więcej informacji, fragmentów etc. na www.positi.blogspot.com O to część czwarta.("Brutalny Napad Policji") Miłego czytania !!!

Brutalny napad policji

To był chyba wtorek. Właśnie dziś była pierwsza miesiączka knajpy „Skłoterskiej”, czyli mijał pierwszy miesiąc od jej założenia. Ogólnie działalność rozwijała się bardzo dobrze. Wszystko szło w pożądanym kierunku. Nawet ostatnio udało mi się zdobyć magnetofon, który podłączałem pod naładowany akumulator, dzięki czemu grała muzyka. Gdy było dla kogo, rozpalałem w piecu, żeby było ciepło. Raz w tygodniu ktoś grał akustyczny koncert, a raz były małe czad-giełdy. Knajpa zyskała sobie już nawet stałych bywalców, którzy nie zważając na skromne warunki woleli przychodzić tutaj, by poczuć punkowy, niezależny klimat, niż siedzieć w smętnych, drogich barach. Coraz więcej ludzi przychodziło do Skłoterskiej. W piątki i soboty spokojnie sprzedawałem dwie kraty, więc zwykle browary musiałem dokupywać później w nocnym sklepie.

Jedyne co mnie martwiło, to ostatnie włamania do knajpy. Zdarzyły się już dwa razy i chociaż nic nie zginęło, to trochę rzeczy zostało zniszczonych. Najbardziej zabolało mnie to, iż zniszczyli moją gitarę – główne źródło mojego utrzymania, a zarazem najcenniejszą rzecz jaką posiadałem.

- Jak ktoś mógł zrobić takie chamstwo? Po co ? Co za po…ne drechy. Niech ja ich tylko dorwę!- tak sobie rozmyślałem płacząc nad kolejną tragedią w moim życiu. Nie chcąc, by włamania się powtórzyły, oraz z zamiarem ukarania sprawców, tymczasowo nocowałem w knajpie, a nie na moim mieszkalnym skłocie- „Rzeczywistości”, na ulicy Dolnej.

Położyłem się spać około północy. Z początku nie mogłem zasnąć, lecz w końcu mi się to udało. Obudziło mnie głośne walenie do drzwi. Nie nazwałbym tego zwyczajnym pukaniem. Ktoś próbował wykopać drzwi. Niewiele się zastanawiając, w jedną rękę chwyciłem rurę, a w drugą krzesło i krzycząc podbiegłem do drzwi :

- Tym razem wam pokażę sku…ysyny, złodzieje !!! - już miałem otworzyć zamek i „powitać” intruzów, lecz moja ręka zastygła na zasuwie. Oblał mnie blady strach, a myśli panicznie zaczęły kołatać po głowie. „Cholera, oni cały czas nieprzerwanie kopią. Nie podziałały na nich moje słowa i groźby. Nawet na chwilę nie przerwali kopania. Przecież normalni złodzieje po czymś takim daliby sobie spokój i uciekli. Cholera! To jacyś psychole. Kur… ! Co ja mam robić?!”

- Czego ode mnie chcecie?! Jestem biedny. Zostawcie mnie ! – zacząłem prosić przestraszony, na co usłyszałem krótkie:

- Zabijemy cię!

O kur… To naprawdę psychole! Cholera! Co ja mogę zrobić? Może ktoś mnie usłyszy?!” – myślałem gorączkowo. Teraz bałem się już nie na żarty. Szybko pobiegłem do najbliższego okna, otworzyłem je i zacząłem się wydzierać, z nadzieją w głosie:

- Ludzie! Pomocy! Chcą mnie zabić! Pomocy!!! – usłyszałem tylko trzask pękniętych drzwi. Z rozpaczą stwierdziłem, że to nie ma sensu. Wszyscy już śpią. Najbliższa kamienica znajduje się niedaleko ale nikt mnie nie słyszy! Jestem tu sam. Jeśli mnie zabiją, to nikt ich nawet nie zobaczy. Bez świadków będą mogli zrobić ze mną co zechcą! Modliłem się do Boga o pomoc.

Młodziutka, szczenięca Papryka usiłowała schować się przed hałasem. Ja patrzyłem jak drzwi coraz bardziej pękają, pod ciosami kolejnych kopnięć. Strach narastał we mnie cały czas. Cholera. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu aż tak się bałem.

Boże, proszę! Niech mnie nie zabiją. Przecież muszę żyć dla Janki i mej córki Nei. Boże, ocal mnie dla nich!” – modliłem się w myślach. Miałem śmierć przed oczyma. Mimo strachu z powrotem wziąłem do rąk krzesło i rurę. Stałem przed drzwiami i przyglądałem się jak drzwi stopniowo ulegają pod naporem intruzów. Najpierw pękły na pół, lecz nie poddały się jeszcze. Potem pojawiło się pęknięcie na górze, później na dole. Po chwili przez szczelinę dało się zauważyć białe, ostre światło latarki.

Czyżby zabójcy profesjonaliści ?” – pomyślałem ze zgrozą. Kopnięcia nie ustawały nawet na pięć sekund. Po chwili zobaczyłem, jak zamek z mocną, grubą zasówą powoli wygina się, jakby był z masła. To był już jego koniec. Teraz stanąłem twarzą w twarz z napastnikami. Jakież było moje zdziwienie, gdy w drzwiach zobaczyłem …

ubranego na czarno gliniarza. Tego się nie spodziewałem. Ze zdziwienia pewnie rozwarłem usta, a mój oręż – krzesło i rura wypadły mi z rąk. Zresztą bez sensu byłoby z nimi walczyć. Nawet jak bym wygrał ( a było ich pięciu ), to pewnie by mnie potem wsadzili na dożywocie. Nie wygrałbym z nimi tym bardziej, że przecież byli uzbrojeni.

W pierwszej chwili nawet trochę się ucieszyłem, że to bastardzi, a nie jacyś nazi-debile, czy jakieś psycho-drechy. Szybko jednak zmieniłem zdanie. Z miejsca, ten pierwszy, który kopał rzucił się na mnie z nożem. Na początek dostałem kosą w rękę, potem z pięści w twarz.

Cholera. Jeśli gliniarze łamią prawo, to są w stanie zrobić mi wszystko.” – przemknęło mi przez myśl. Czułem, że ocieram się o śmierć i że bardzo prawdopodobnym jest, że zginę. Teraz jedynie w ich litości widziałem mój ratunek. Po kolejnych uderzeniach, które spadały na mnie niczym grad, zacząłem prosić:

- Nie róbcie mi krzywdy! Au! Ja mam żonę i dziecko! Muszę na nie zarabiać! – krzyczałem, lecz ciosy nadal nie ustawały. Ten psychol, który bił, zaciągnął mnie do pokoju, przewrócił, usiadł na mnie okrakiem i uderzał dalej.

- Gdzie masz złoto?! - zapytał po chwili.

- Jakie złoto?! Nie mam żadnego złota! – odpowiedziałem zdziwiony, po czym znów poczułem ciosy na swoim ciele.

- Nie oszukuj. Dawaj złoto! Nie oszukuj! – krzyczał, waląc bez opamiętania w moją twarz.

- Jestem biednym człowiekiem. Przecież nie mieszkałbym tu, gdybym był bogaty! – próbowałem tłumaczyć.

- To gdzie masz narkotyki?! Mów !

- Nie mam narkotyków. Au! Nie jestem narkomanem!

- Kłamiesz! – psychol krzyczał i uderzał dalej.

- Nawet nie stać mnie na ćpanie! Mam na utrzymaniu rodzinę!

- Gówno mnie to obchodzi! Dawaj pieniądze !

- Poczekaj! Nie bij! Au! Mam tu na szyi, w portfelu. – nawet nie próbowałem ściemniać. Życie w tym momencie było najcenniejsze. Psychol nie dał mi nawet zdjąć saszetki. Zerwał ją, raniąc mi szyję. Zachowywał się niczym ćpun, bo może tak naprawdę nim był. Gorączkowo zaczął przeglądać mój portfel. Wszystko, co nie było obiektem jego zainteresowania wyrzucał na podłogę: karty telefoniczne, kartkę z numerami i adresami, a nawet mój dowód. W końcu znalazł jedynie 10 złotych, bo akurat tylko tyle miałem.

- I co, to wszystko ?! – zapytał z rozczarowaniem.

- Tak. – odpowiedziałem, na co otrzymałem kolejny cios. W tej chwili wszedł inny gliniarz i powiedział do psychola:

- Przerwij na razie. Niech nam otworzy drzwi do innego pokoju.

Chwila ulgi.” – pomyślałem z radością. Jeden pokój był zamknięty na klamkę, której nie było w drzwiach. Oczekiwali po mnie że go dla nich otworzę. Na oczach policji chodziłem po pokoju i szukałem czegokolwiek co mogłoby zastąpić klamkę. Teraz dokładniej mogłem obejrzeć ich twarze. Chciałem zapamiętać każdy szczegół, bo mogłoby mi się to kiedyś przydać w sądzie, przy ewentualnym oskarżeniu. Gdy dostrzegłem, że jedna z osób jest kobietą, doznałem szoku.

Jak kobieta może brać udział w takim okrucieństwie?” – zadawałem sobie pytanie. Strach paraliżował moje myśli, a oni do tego docinali tekstami:

- Co, policja Ci się nie podoba ty pie…ny punku ?

- My Ci pokażemy co to jest przemoc policji! – jeden z nich nawiązał do dużego transparentu wiszącego na ścianie, na którym widniało hasło: „Stop przemocy policji“, oraz namalowana była przekreślona ręka gliniarza, z policyjną pałą. Teraz sobie skojarzyłem, że to być może on był głównym powodem ich wściekłości.

W końcu udało mi się znaleźć nóż kuchenny, którym chciałem otworzyć drzwi. Gdy zobaczył to bastard, który zapowiedział mi przemoc ( nazwijmy go muzykiem ), uderzył mnie w głowę i wytrącił mi narzędzie z ręki.

- Co, z nożem na policjantów? Chciałeś nas pozabijać, tak ?

- Chciałem otworzyć nim drzwi- tłumaczyłem.

- To na drugi raz się zapytaj, czy możesz otworzyć drzwi nożem.

Stanąłem bez ruchu wku…ny i zdezorientowany zaistniałą sytuacją, aż jeden policjant, ten który przerwał psycholowi robotę (nazwijmy go Blondexem), rzekł:

- Otwórz do ch… te drzwi! – zrobiłem to nożem z obawą, iż znów dostanę karę za „napaść na gliniarza z kosą w ręku“. Na szczęście zależało im chyba na obejrzeniu pokoju, bo tym razem mi nie dowalili. Rozglądając się weszli do pomieszczenia. Gdy dostrzegli, że nic szczególnego nie ma, zrobili demolkę, po czym wrócili do pokoju biurowego.

- O, masz już drugą gitarę. – powiedział Muzyk, przez co stało się pewne, kto zniszczył mi poprzednią.

- O, tutaj jest jeszcze jedna – Psychol wskazał na kolejną gitarę , która nie była jeszcze do końca zreperowana.

- No to sobie pogramy – stwierdził Muzyk, siadł na ławce i zaczął grać.

Cholera ! Nigdy bym nie przypuszczał, że gliniarz, a do tego taki cham, mógłby umieć grać na gitarze. Zawsze sobie wyobrażałem, że ci, którzy uczą się grać na gitarze są wrażliwi i równi.” Teraz ten głupawy stereotyp legł w gruzach. Zresztą, w bonheadzkich kapelach też przecież grają gitarzyści, więc było to tylko złudzenie.

- Przecież na tym się nie da grać – rzekł i zamienił zepsutą gitarę na dobrą. – O, ta już lepsza – stwierdził i zaczął grać, co prawda nie najlepiej. Były to jakieś ogniskowe melodie. Gdy tamten grał, Blondex zażądał ode mnie dowodu.

- Nie mam przy sobie. Został wysypany na podłogę w tamtym pokoju, wraz z całą zawartością mojego portfela.

- To idź po niego. – rozkazał i ruszył za mną. Z pośród porozrzucanych kart telefonicznych, papierów, zdjęć itp.znalazłem mój dowód i dałem Blondexowi. Po chwili wróciliśmy do reszty policjantów. Muzyk jeszcze grał, a pozostali szperali, gdzie się da. Psychol dostrzegł butlę gazową i odpalił ją na cały zycher. Blondex zaczął mnie przepytywać z dowodu, by sprawdzić, czy rzeczywiście należy do mnie.

- Jak się nazywasz? Imię ojca? Data urodzenia? Adres zamieszkania? - pytał raz za razem, a ja odpowiadałem mu, zgodnie z prawdą.

- Pochodzisz z Siedlec ?

- Tak.

- To co tutaj robisz ? – zapytał zszokowany, jakby to było dziwne, że ktoś wyemigrował do Warszawy.

- Zarabiam na rodzinę. – „spowiadałem” się dalej.

- Tutaj? Nie możesz u siebie ? – zapytał, z oburzeniem lokalnego rasisty.

- Niestety, w moim mieście nie ma wolnych miejsc pracy.

- A tutaj co robisz?

- Gram na gitarze.

- Żebrzesz ?

- Gram na gitarze. – powtórzyłem stanowczo.

- A jakiej muzyki słuchasz? Pewnie punka? – dodał z pogardą Muzyk.

- Różnej. – odpowiedziałem.

- Włącz magnetofon, zobaczymy.

W magnetofonie był Fate, więc pomyślałem, że przyczepi się też do muzyki. Trafiłem wesoły kawałek- „Ska”, który zupełnie nie pasował do grozy sytuacji.

- Ooo… Nawet da się słuchać. – stwierdził Muzyk ze zdziwieniem.

- Szybko załatwiłeś sobie nowe gitary. – zauważył tym razem Psychol.

- Nie na długo. Ha! Ha! Ha! – złowieszczo zaśmiał się Muzyk, a Psychol złapał gorszą gitarę za gryf i zamachnął się, w momencie kiedy ja rozpaczliwie prosiłem.

- Proszę, nie psujcie mi jej. Nie będę miał jak wyżywić rodziny! Bądźcie ludźmi! – niestety, moje prośby nie przyniosły żądanego rezultatu. Zostały przerwane przez psychola, który bezlitośnie roztrzaskał pudło gitary na mojej głowie. Ani się otrząsnąłem, to samo zrobił Muzyk z instrumentem, na którym przed chwilą pogrywał. Byłem zrozpaczony i obolały. Nie mogłem pojąć ich okrucieństwa i bezwzględności. Straciłem kolejne źródło utrzymania. Kto mi teraz da gitarę, skoro moi wszyscy znajomi, którzy posiadali takowy instrument pomogli mi ostatnio, a ich własność roztrzaskała się przed chwilą na moim łbie. Z przerażeniem zastanawiałem się, czy uda mi się przeżyć tę tragedię. Mieli niezły ubaw z tego, że rozwalili mi instrumenty. Bałem się. Wszystko wskazywało na to, że oni rzeczywiście chcą mnie zabić. Naiwność i nadzieja mówiły mi: „Co ty. Przecież to są policjanci, nie mordercy. Zalazłeś im za skórę, więc chcą cię tylko przestraszyć.” Niestety, fakty mówiły zupełnie co innego. Papryka gdzieś schowała się, jak kopali w drzwi i od tamtej pory nie wychodziła.

- I tak były kiepskie. Haha! – stwierdził rozbawiony Muzyk.

- Nie będzie grania.

- Eee tam. Gra jeszcze magnetofon. – cieszyli się, gdy ja z każdym słowem coraz bardziej nienawidziłem tego co robili. Ile bym dał, żeby stanąć z nimi do walki, mając równe szanse. Niestety. Byłem sam, bezsilny i ogarnięty niemocą. Ukradkiem zapytałem kobiety:

- Jak pani może patrzeć na to, a co dopiero uczestniczyć w takim okrucieństwie?

- Nie jestem kobietą. – postać odparła oburzonym, męskim, basowym głosem, a ja nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ukradkiem przyjrzałem się bardziej i stwierdziłem, iż może to jest naprawdę facet. Niestety, naszą rozmowę usłyszał Muzyk, który nie wiadomo po co, od jakiegoś czasu podgrzewał na gazie metalowy pręt.

- Obrażasz naszego kolegę? Zaraz z ciebie zrobimy kobietę!

- Proszę. Nie róbcie mi krzywdy! Ja mam żonę i dziecko!

- A miałeś kiedyś rozgrzany pręcik w dupie ?

Gdy to usłyszałem, nogi się pode mną ugięły i momentalnie zalałem się zimnym potem. Teraz już byłem pewien, iż chcą mnie zabić. Miałem zginąć śmiercią, która nie należała do przyjemnych.

Co za chory umysł mógł wymyślić taką torturę?! Co za psychole! Muszę się ratować. Musi mi się udać! Znając teren, wybiegnę z budynku dużo szybciej, niż oni. Może uda mi się dobiec do najbliższego wieżowca. Na otwartej przestrzeni mnie nie zabiją, będą bali się świadków. W bloku tym bardziej. Najgorsze, że zostawię Paprykę, ale może jej nie znajdą. Może psa nie zabiją... Ku...a… Nic nie mogę zrobić! Boże pomóż!” – myśli miałem chyba z tysiąc na sekundę.

W takich chwilach człowiek pracuje na najwyższych obrotach. Musi dać z siebie wszystko, a nawet więcej. Dużo więcej. Spostrzegłem, że droga do drzwi jest wolna i najszybciej jak tylko mogłem, a może jeszcze prędzej dałem dyla. Na klatce było ciemno lecz to dawało mi tylko przewagę. Ja przez miesiąc zdążyłem dokładnie poznać drogę – gliniarze nie. Każde pół piętra brałem jednym skokiem, chociaż miało po sześć schodków. Skacząc ani razu nie zatrzymałem się na ścianie. Łapałem się poręczy i skakałem dalej w przeciwnym kierunku. Z tą szybkością mógłbym pewnie bić rekordy. Jednym ruchem zatrzasnąłem za sobą drzwi by zyskać choć te parę sekund, które gliniarze stracą na ich otworzenie. Potem biegłem do oddalonych o jakiś kilometr bloków. Po jakichś, może dwustu metrach usłyszałem głośne:

- Stój! Bo strzelam ! - nawet nie zwolniłem. Przecież właśnie przed śmiercią uciekałem. Jakże miałbym się jej poddać. Na otwartej przestrzeni miałem szansę, że w ogóle nie wystrzeli z obawy na przypadkowych świadków. W zamkniętym pomieszczeniu nie wierzyłem w litość tych gliniarzy psychopatów. Nie po tym co mi zrobili i co usłyszałem. Na wszelki wypadek robiłem niespodziewane ruchy i skręty oraz biegłem jak najszybciej by jak najbardziej zwiększyć dystans. Tylko raz się obejrzałem gdy usłyszałem głośne:

- Ku...a je...na ! - to Psychol wywrócił się na lodzie. Po tym może zaprzestał pościgu. W końcu dobiegłem do bloku. W duchu modliłem się tylko aby drzwi klatki były otwarte. Cholera ! Pie...ony domofon! Zamknięte. Uciekam więc dalej. Pobiegłem za blok i widzę drugą klatkę. Na szczęście otwarta. Wbiegam od razu na schody i biegnę ile sił do góry. Zatrzymałem się dopiero na czwartym piętrze. Nasłuchuję, czy nikt mnie nie goni. Coś jakby ktoś wchodził do klatki. Cholera! Będą mnie szukać! Muszę się gdzieś ukryć. Myśli znowu panicznie zaczęły biegać mi po mózgu. Pukam do pierwszych lepszych drzwi:

- Kto tam? - usłyszałem standardowe pytanie po chwili dłuższego stukania. Na to pokrótce zacząłem opowiadać moją historię zastępując „policjantów” „bandytami”, co z resztą nie mijało się z prawdą. Jakbym użył pierwszego słowa podejrzewam, że mało kto by mi uwierzył, a tym bardziej pomógł. Prędzej by mnie uznał za przestępcę. Cały czas mówiłem przez zamknięte drzwi, a osoba za nimi prawdopodobnie obserwowała mnie przez judasza.

- Boję się, że mnie gonią. Już mnie zranili. - pokazałem zakrwawioną dłoń. - Czy mogę się u Państwa ukryć przez chwilę? - zakończyłem proszącym głosem.

- Idź Pan zadzwoń na policję. Policja jest od tego.

- Ale ja nie mam telefonu.

- Ci obok mają. - padła odpowiedź, po której zacząłem pukać w sąsiednie drzwi. Nikt nie odpowiada. Pukam do następnych. Po usłyszeniu „Kto tam?” w końcu ktoś otworzył mi drzwi. Pokazuję zakrwawioną rękę i mówię:

- Gonią mnie bandyci, zranili mnie. Czy mogę się schronić na chwilę, opatrzyć rękę oraz zadzwonić ?

- Ale ja nie mam telefonu.

- To niech pan mnie chociaż wpuści do środka. Nie rozumie Pan, że się boję i że muszę opatrzyć rękę ?

- Ja panu nic nie poradzę. Musi Pan zadzwonić na policję albo po karetkę. Ci naprzeciwko mają telefon. Lepiej do nich Pan pójdzie.

- Ale u nich już byłem i nikt tam nie odpowiada.

- Nic Panu nie poradzę. Ja nie mam telefonu. - po czym zamknął drzwi, a ja ze łzami w oczach powiedziałem:

- Jezus kiedyś powiedział: „Wszystko cożeście uczynili najmniejszemu z braci moich, mnie żeście uczynili.” Pseudo katolicy.

Wszyscy pewnie pójdą w niedzielę do kościoła i wszystko będzie w porządku. Zupełna znieczulica. Czułem, że gliniarze mogliby mnie zabić na oczach tych wszystkich ludzi i nikt by na to nie zareagował.

Podszedłem do schodów i zacząłem nasłuchiwać, czy mnie nie gonią. Nic nie było słychać. Obszedłem wszystkie okna i sprawdziłem, czy na dole nie stoi jakaś „suka policyjna”, czy nie kręcą się jakieś bastardy. Na szczęście nic takiego nie zauważyłem. Postanowiłem odczekać jakieś 10-15 minut, potem zadzwonić do kogoś i opowiedzieć całą sytuację na wypadek, gdyby jednak nie daj Boże coś mi się stało. Po jakiś piętnastu minutach odważyłem się wyjść z klatki. Szybkim krokiem, nie za prędko, by nie wzbudzać podejrzeń, ruszyłem w stronę przeciwną niż, z której przybiegłem. W kierunku „Rzeczywistości”- skłotu na Dolnej, gdzie głównie mieszkałem.

Obok parku najpierw usłyszałem, a potem zobaczyłem dwóch gości zjeżdżających na desce po śniegu. Ja - człowiek szukający pomocy nie przebiera za bardzo w środkach lecz sprawdza każdą napotkaną możliwość podania mu ręki. Podszedłem więc do nich i opowiedziałem im całą sytuację tak jak wcześniej zatajając fakt, iż napadający mnie bandyci byli gliniarzami. Jednak gdy zaczęli mi się dziwić czemu nie pójdę z tym wszystkim na policję. Odpowiedziałem im w końcu:

- Bo to oni byli policjantami.

- Jak to? - zapytali zdziwieni.

- Tak. To właśnie policjanci mnie napadli.

- Byli ubrani jak policja?

- Tak.

- Może to byli poprzebierani policjanci?

- No przestępcy czasami się przebierają za policję – wtrącił drugi.

- Ale to byli na prawdę gliniarze. Przecież przestępcy nie interesowaliby się moim dowodem. Nie zadawaliby dociekliwych pytań. Zrobiliby swoje bez tego wszystkiego. - próbowałem ich dalej przekonać.

- No co ty ? Po co policja miałaby cokolwiek robić ?

- Nie wiem. Może chcieli się zemścić za wiszący na ścianie transparent przeciwko przemocy policji.

- No co ty ? Przecież wielu ludzi ma u siebie w domach jakieś teksty na policję i ich za to nie zabijają. - Ci dalej tkwili przy swoim, więc przestałem ich przekonywać, że mówię prawdę i od razu przeszedłem do sedna sprawy, o co mi chodzi.

- Dobra. Nie ważne, czy to byli bandyci, czy policja. Moglibyście proszę tam pójść ze mną po mojego psa ?

- No co ty ? Żeby nas też chcieli zabić ?

- Przecież nie musielibyście tam wchodzić do środka. Wystarczy żebyście spojrzeli na mnie i zaczekali, aż wrócę, a jakbym nie wrócił, to byście nagłośnili sprawę, zadzwonili na pogotowie, straż pożarną itp.

- No co ty ? Powinieneś zadzwonić na policję. Przecież to byli na pewno bandyci. Policja takich rzeczy nie robi.

Widząc, iż nie ma szans by ze mną poszli wysępiłem od nich kartę telefoniczną i poszedłem w swoją stronę. Gdy odchodziłem ze łzami w oczach słyszałem jak powrócili do swej beztroskiej zabawy, jak znowu się śmieją tak jakby nic się nie stało. Bo dla nich też nic się nie stało. Zabawa dla nich toczyła się dalej. Pisząc ten rozdział teraz i biorąc pod uwagę niedowierzanie zwykłych ludzi w przestępczość policji zdaje sobie sprawę, że większość ludzi weźmie tę historię jako wyssaną z palca. Jednak żywię nadzieję, że niektórym pomoże otworzyć oczy. Być może niektórzy z Was usłyszą jedną z podobnych historii, które zdarzają się wcale nie tak rzadko. Nie usłyszysz ich jednak nigdy w TV, radio. Nie przeczytasz ich w prasie. Cały ten system kreuje policję jako stróża prawa i porządku przez co unika, a wręcz zakazuje wytykania i wywlekania ich wad. Jednak My wszyscy, aktywiści, skłotersi, ludzie ulicy, bezdomni i wszyscy Ci, którzy chociażby swym ubiorem odstępują od powszechnie przyjętych norm wiemy, iż najwięksi przestępcy to policjanci. Być może dzieje się tak dlatego, że prawo to „dziwka, która służy bogatym”, a policjanci to element systemu, który ma za zadanie chronić tych uprzywilejowanych u władzy przed biednymi oraz tych wpasowanych, podporządkowanych systemowi przed tymi, których podporządkować się nie da.

Kiedyś anarchiści zrobili bardzo trafny plakat. Zdobiło go hasło: „Chcesz mordować, kraść, gwałcić, rabować i zabijać bezkarnie ? Wstąp do nas ! - Policja i wojsko.” Rzeczywiście. Bastardy prawie nigdy nie są ukarani za ich przestępstwa. Gliniarz który zabił policyjną pałą uciekającego trzynastoletniego Przemka podczas zamieszek z kibicami mimo, że wywołało to masowe protesty zwykłych ludzi i zjednoczonych kibiców mimo, iż głośno było o tym w mediach mimo, że zdarzenie to zbulwersowało całe społeczeństwo to sprawca nigdy nie został ukarany. Jedyne co go spotkało to krótki pobyt w zakładzie psychiatrycznym, po którym morderca dostał dożywotnią rentę - nagrodę za zabójstwo.

Zwabieni tą bezkarnością do policji trafiają często nieodpowiedzialni ludzie: psychopaci i zakompleksione dupki, którzy za małolata zawsze byli gnojeni. W mundurze czują się kimś lepszym, kimś kogo każdy ma się słuchać, a jak nie to mają wspaniały pretekst by w imieniu prawa i porządku się wyżyć, wyładować swoją agresję i popisać się przed równie skrzywionymi psychicznie jak on kolegami. Jak to się umie przyp...ć pałą. Jakim się jest wielkim i ważnym gnojąc każdego, który nie koniecznie jak ja wówczas zrobił cokolwiek złego. Bo, czy wywieszenie transparentu „Stop przemocy policji” może być czymkolwiek złym ? Jeśli ta przemoc istnieje to dlaczego ma się nie być przeciwko niej ? By mogli sobie ją dalej stosować przy zamkniętych oczach, uszach i ustach wszystkich innych ? Zrozumiałbym może urażenie się jakiegoś policjanta, który jest w porządku ( bo i tacy się zdarzają, choć szkoda, iż tak rzadko ) i stara się nie używać przemocy jeśli nie jest to konieczne. Jednak ten zapewne raczej by mnie poprosił o zmienienie hasła na „Stop przemocy niektórych policjantów.”, a nie utwierdzał mnie w mym przekonaniu poprzez stosowanie kolejnej brutalności.

Gdy oddaliłem się na bezpieczną w miarę odległość odważyłem się wyjść na drogę główną, by stamtąd zadzwonić i opowiedzieć całą sytuację na wypadek, gdyby ( odpukać ) coś mi się stało, by wszystko wówczas było wiadome. Bym nie zaginął bez śladu. Na szczęście miałem przy sobie kartę z jednym albo może nawet dwoma impulsami. Notes z numerami telefonów został wyrzucony przez Psychola na Skłoterskiej. Pozostały mi więc jedynie numery, które miałem w pamięci. Do Janki zadzwonić nie mogłem, bo by się pewnie zamartwiła na śmierć. Nie pamiętałem żadnych numerów warszawskich więc pozostało mi jedynie zadzwonić do Wandy, siostry Janki. Obudzoną poprosiłem by koniecznie oddzwoniła na numer budki, bo nie mam już prawie nic na karcie a mam dużo do powiedzenia. W skrócie opowiedziałem jej całą historię zaznaczając, że jeśli nie zadzwonię za kilkanaście godzin znowu, to znaczy, że coś mi się stało i całą sprawę trzeba nagłośnić. Słuchając mnie była wstrząśnięta, przejęta i zszokowana. Poprosiłem ją także by mi obiecała nic nie mówić Jance aż sam z nią na ten temat nie porozmawiam.

- No co ty. Dobrze, że do niej nie zadzwoniłeś, bo Janka to by się o Ciebie bała, że ja nie wiem.

- No sama rozumiesz. Dobra. To ja będę kończył. Teraz muszę odzyskać Paprykę.

- I co ? Wrócisz po nią ?

- Muszę. Przecież jej nie zostawię.

- A jak oni czekają tam na Ciebie ? Jak Cię złapią ?

- Nie wiem. Chyba pójdę najpierw poproszę w przychodni. Może ze mną pojadą.

- No miejmy nadzieję.

- Będzie dobrze! Dobra. To ja kończę.

- No to trzymaj się. Powodzenia. Będę czekać na telefon. Nie zapomnij zadzwonić.

- To cześć. Trzymajcie kciuki.

- No. Cześć.

Po rozmowie z Wandą szybkim krokiem, bocznymi uliczkami udałem się w kierunku szpitala. Powoli rozglądałem się dookoła by szybciej zobaczyć policję niż zostać przez nich zauważonym.

Bezpiecznie udało mi się dotrzeć do szpitala, gdzie zamiast poprosić o opatrzenie ręki, zacząłem opowiadać sytuację po raz kolejny zatajając fakt, że bandyci byli gliniarzami. Na końcu opowieści w trakcie, której pielęgniarka, ochroniarz i jakiś lekarz patrzyli na mnie jak na idiotę myśląc pewnie „Po co on nam to wszystko opowiada ?” poprosiłem ich:

- Teraz tam został mój pies, a ja boję się po niego wrócić. Proszę, czy mógłby ktoś tam ze mną pojechać ? - zapytałem naiwnie.

- My się zajmujemy ratowaniem ludzi, a nie psów.

- No ja rozumiem. Ale niech Państwo spróbują mnie też zrozumieć. Ten pies to mój najlepszy przyjaciel. Proszę pomóżcie mi. - prosiłem już ze łzami w oczach.

- My nie jesteśmy od tego. Może zadzwoń na policję.-znowu zaproponowano mi jedno z najgorszych rozwiązań.

- Już próbowałem jednak oni też mnie olali.-tym razem nieco skłamałem by nie powtarzać sytuacji z narciarzami.

- To już nie nasza wina.

- Jak tu szedłem miałem nadzieję, że mogę na Was liczyć jako na dobrych ludzi. Proszę nie dajcie mi się zawieść. - teraz coś we mnie pękło i rozbeczałem się już na dobre.

- My jedynie możemy Panu opatrzyć rękę. - stwierdził lekarz.

- Ale w tym momencie ratowanie psa jest dla mnie ważniejsze. Ja mogę cierpieć.- mówiłem dalej płacząc.

- Jeśli nie chce Pan byśmy Panu opatrzyli rękę to proszę niech Pan opuści teren szpitala.

- Proszę Was. Okażcie serce, pomóżcie mi ! - teraz to już chyba błagałem przez łzy. Jako, iż sam nie kwapiłem się do wyjścia, wyprowadził mnie ochroniarz.

- Chłopie, czegoś ty się naćpał ? - zszokował mnie swym pytaniem na odchodne.

- Co ?! Ja naćpał ?? Ja jestem przeciwny braniu narkotyków.-zaprzeczyłem.

- Taaa... Akurat.-odparł z niedowierzaniem, a zamykając drzwi jeszcze zagroził.

- Lepiej już tu dzisiaj nie wracaj.

Odszedłem więc zrozpaczony, zawiedziony i ze łzami w oczach. Na pomoc innych nie miałem co liczyć, więc po Paprykę musiałem zaryzykować pójść samemu. Poprzemykałem więc bocznymi uliczkami z powrotem w stronę Skłoterskiej. Gdzieś w okolicy knajpy spotkałem parę młodych ludzi. Po raz kolejny streściłem im historię, po raz kolejny zatajając fakt, że bandyci byli gliniarzami. Skończywszy poprosiłem :

- Ja teraz muszę iść po szczeniaka, którego tam zostawiłem i mam do Was ogromną prośbę. Bardzo boję się tam wracać i chcę byście poczekali na mnie na zewnątrz. Czy moglibyście to dla mnie zrobić?

- Chyba moglibyśmy ?-chłopak spojrzał pytająco na swoją dziewczynę.

- No pewnie. - na szczęście oboje się zgodzili.

- Dzięki. Jeślibym nie wrócił za minutę to znaczy, że coś mi się stało. Zadzwońcie proszę na pogotowie, potem na policję i opowiedzcie co się stało. Jak będziecie dzwonić na policję, to nie zapomnijcie proszę dodać, że o wszystkim dowie się prasa. Dobra ?

- Dobra.-oparł gościu.

- Jeszcze chciałbym byście zadzwonili także do mojej koleżanki. Tutaj jest jej numer oraz karta.

- Kartę mamy.-zaoferowała dziewczyna.

- Wielkie dzięki! Zaraz wracam.-odparłem z nadzieją i ruszyłem w stronę Skłoterskiej. W miarę zbliżania się strach narastał we mnie coraz bardziej. Myśli coraz bardziej zaczęły się gmatwać. Narodził się dylemat: „Czy będąc ojcem mam prawo ryzykować życie dla psa ?” To bardzo trudne pytanie mało co nie zawróciło mnie z drogi. Me wątpliwości i strach w końcu zostały zwyciężone przez wiarę w pomoc Boga oraz argumenty: „Przecież Papryka uratowała mi życie. Jakże mógłbym ją teraz opuścić ?”, „Jakże będę dalej żył ze świadomością, że ją opuściłem ?” Przed wejściem na skłot przeżegnałem się i w duchu pomodliłem się : „Boże, proszę, żeby nic jej nie zrobili i by nic mi się nie stało. Dla mojej córki, dla Janki.”

Bezszelestnie wszedłem do środka. Przez chwilę ponadsłuchiwałem, czy nikogo nie ma w środku. Cisza. Z największą ostrożnością udałem się na górę i wszedłem do pomieszczeń knajpowych. Wszystko zastałem poroz...ane. W pierwszej chwili rozpacz. Nigdzie nie widzę Papryki. Gdy jednak dokładniej się rozejrzałem, zobaczyłem ją wtuloną i schowaną pod przewróconym fotelem. Kamień spadł mi z serca. Szybko wziąłem ją na ręce i przytuliłem. Cała drżała i zaczęła smutno popiskiwać tak jakby się skarżyła. Być może przestraszyła się całą tą sytuacją. Być może dostała parę kopów od skur...i. Jednak dobrze, iż chociaż jej nie zabili. Byłem szczęśliwy i wzruszony, że żyje. „Boże dziękuję Ci, że nic jej się nie stało.”

- Już wszystko dobrze Papryczko. Wszystko dobrze.- głaszcząc uspokajałem sunię.- Już nigdy Cię nie zostawię. Przepraszam ale musiałem ratować swoją skórę. Już nigdy Cię nie zostawię.- obiecałem.

Nie było to miejsce ani pora na pieszczoty. Szybko zebrałem z podłogi portfel oraz wysypane z niego papiery i czym prędzej opuściłem Skłoterską.

- Dobrze, że jesteś bo już mieliśmy iść dzwonić.- oznajmił chłopak.

- Wielkie dzięki. Bez Was chyba nie odważyłbym się tam wejść. Bardzo mi pomogliście.

- Nie ma sprawy. Trzymaj się! I uważaj na siebie!- powiedzieli na pożegnanie.

- Miłej nocy. -życzyłem im na pożegnanie po czym rozeszliśmy się w swoje strony. Ja bocznymi uliczkami w kierunku „Rzeczywistości”, oni w stronę przeciwną.

Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Wandy, by spała spokojnie. Krótko powiedziałem jej tylko, że odzyskałem Paprykę i że zadzwonię do niej gdy się wyśpię by opowiedzieć jej więcej.

Mimo zniszczonych gitar, mimo zdemolowanych i rozkradzionych sprzętów, mimo straconego miejsca na knajpę, w które włożyłem tyle pracy, mimo tego wszystkiego, szczęśliwy wracałem do domu. Papryka była cała i zdrowa. To było najważniejsze. Tak zwane „szczęście w nieszczęściu.” Co prawda była jeszcze bardzo wystraszona jednak miałem nadzieję, iż nie zostanie jej żaden uraz psychiczny na stałe. Chyba, że niechęć do policji, co wcale by mnie nie zdziwiło.

Po tych wszystkich przeżyciach, byłem tak bardzo zmęczony, że o niczym nie chciałem myśleć tylko o tym by bezpiecznie wrócić do domu, położyć swe zmęczone ciało i w końcu się wyspać. Gdy dotarliśmy do Dolnej, powoli się już rozwidniało. Jak dobrze, iż mamy jeszcze tę „Rzeczywistość”, a w niej mały pokoik i wygodne łóżko. Chyba nigdy przedtem nie doceniałem tak bardzo tego skłotu, gdzie życie czasami bywało bardzo ciężkie.

2 komentarze:

  1. Marek jesteś wielkim człowiekiem! Powiedz tylko, czy zgłosiłeś gdzieś to zajście? Pytam całkiem poważnie, ci zwyrodnialcy nadal pracują w policji i mogą skrzywdzić inne niewinne osoby. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy czytałam twoją opowieść gotowało się we mnie! Jak ludzie mogą być tak zwyrodniali!!! Do tego jeszcze doszedł strach o twojego pieska...

    OdpowiedzUsuń