poniedziałek, 22 lutego 2010

"Food Not Bombs"-"Los Buntownika"cz.5 co poniedziałkowego cyklu



Jako, że książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona, korzystając z życzliwości stron: www.positi.blogspot.com , www.cia.bzzz.net  , www.pl.indymedia.org , www.anarchista.org , www.czsz.bzzz.net , http://anarchipelag.wordpress.com , oraz forów: www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) kontynuujemy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać. 

PS:Wciąż szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją. więcej informacji, fragmentów etc. na www.positi.blogspot.com O to część piąta.("Food Not Bombs") Miłego czytania !!!


FOOD NOT BOMBS
     Food Not Bombs-jedzenie zamiast bomb, to powstała w 1981 roku anarchistyczna organizacja, której główną ideą jest rozdawanie wegetariańskiego jedzenia. Organizatorzy już poprzez samą nazwę akcji komunikują, że zbyt dużo rządowych pieniędzy wydawanych jest na zbrojenia, podczas gdy tak wielu ludzi głoduje. Poprzez tę akcję anarchiści doskonale udowadniają, że mają do zaproponowania dużo lepszy porządek niż politycy, którzy tak często swój „ład” ustanawiają poprzez wojnę i terror. Pokazują, iż by pomagać innym wcale nie są konieczne przymusowe podatki, lecz wystarczy zwykły odruch ludzkiego serca.

Obudziłem się na berlińskim Alexanderplatz. Byłem mocno skacowany i ku...sko głodny. Jak zwykle w takich sytuacjach zacząłem sępić od przechdniów pieniądze aby móc coś przekąsić i czegoś się napić. Ledwo zacząłem to robić, a podszedł do mnie niemiecki punkowiec, którego też sytuacja zmusiła i zapytał mnie:
     Nie wiem, z jakich powodów obudziłem się na Alexanderplatz. Byłem mocno skacowany i byłem ku...sko głodny. Jak zwykle w takich sytuacjach zacząłem sępić pieniądze by czegoś się napić i móc coś przekąsić. Ledwo zacząłem to robić, a podszedł do mnie niemiecki punkowiec, którego też sytuacja zmusiła i zapytał mnie:
     – Cześć Hipi! Chcesz zjeść coś dobrego za darmo?
     – Kur...! Tylko nie Hipi! Pewnie, że coś bym zjadł.  – odparłem
     – To chodź ze mną. O 14.00 będą tutaj obok rozdawali.
     – To jest już druga godzina??!
     – A co, nie wiedziałeś?
     – Długo spałem.
     – Zdarza się – odparł mój towarzysz po czym poszliśmy na drugą stronę placu. Obok białego, busowego Volkswagena. znajomi sępiarze już posilali się zupą. Zeszło się też sporo bezdomnych.
     Ortodoksyjnie wyglądający punkowiec w mniej więcej moim wieku nalewał wszystkim wegańską zupę, życząc przy tym smacznego i zapraszając wszystkichh ponownie za tydzień. To była jego anarchia.
     Jedząc ten należący się  mojemu ciału już od paru dni porządny, zdrowy posiłek, rozmyślałem sobie: „Kur...! Przecież na jego miejscu równie dobrze mógłbym stać ja. Zamiast tak codziennie zalewać się alkoholem, powinienem tak jak oni robić coś pozytywnego”. Podobała mi się ta akcja. Była szczera i konkretna. Nie przestając jeść, zacząłem gadać z tym punkowcem. 
– Skąd macie pieniądze na jedzenie?
     – Zrzucamy się między sobą.
     – Naprawdę? Z własnych pieniędzy?
     – Tak.
     – I stać was na to wszystko? Przecież to masa żarcia, a jeszcze herbata i wasz czas. Kupa wydatków.
     – Ciebie też byłoby stać gdybyś tak dużo nie pił.
     – Pewnie masz rację. Może mógłbym Wam jakoś pomóc? W gotowaniu, albo może czym innym?
– No pewnie, jak najbardziej. – wyraźnie ucieszyła go moja oferta – przyjdź w następną niedzielę  do Blajby. Ty chyba wiesz, gdzie to jest?
     – Tak, oczywiście, że wiem. Spróbuję przyjść. – rzuciłem pustą obietnicę.
Blajba to prowadzony przez punkowców socjal, gdzie przez cały tydzień można bardzo tanio śniadaniować, wykąpać się, wyprać rzeczy pograć w bilard, piłkarzyki itp. Podziwiałem tych ludzi za tę inicjatywę.
     – No pewnie, jak najbardziej. – wyraźnie ucieszyła go moja oferta – przyjdź w następną niedzielę  do Blajby. Ty chyba wiesz, gdzie to jest?
     – Tak, oczywiście, że wiem. Spróbuję przyjść. – rzuciłem pustą obietnicę. Blajba to prowadzony przez punkowców socjal, gdzie przez cały tydzień można bardzo tanio śniadaniować, wykąpać się, wyprać rzeczy lub po prostu na trzeźwo posiedzieć i pograć w bilard, piłkarzyki itp. Podziwiałem tych ludzi za tę inicjatywę.
Ten podarowany obiad dał mi dużo do myślenia i na długo utkwił w mojej pamięci. Myślę, że na pewno miał duży wpływ na moje dalsze życie. To, że podali mi rękę, mimo że byłem na dnie, że bezinteresownie mnie nakarmili było też  jednym z powodów, dzięki którym sam w przyszłości zacząłem robić akcje Food Not Bombs.
     Drugim ważną przyczyną, która mogła na to wpłynąć, było to, że sam często w swym życiu bywałem głodny i dokładnie wiem jak to jest. Nawet sam będąc biedny poświęcałem swój czas, cierpliwość i pieniądze. Dawanie komuś chronicznie głodnemu pożywienia daje tak duże bogactwo satysfakcji, niemalże równe szczęściu obdarowanego.
     Po trzecie nie ma chyba lepszego przykładu na prawdziwszą anarchię i na dobro międzyludzkie jak dzielenie się jedzeniem z ludźmi biedniejszymi, podczas gdy samemu nie ma się zbyt wiele. To jeden z lepszych sposobów by uczyć ludzi, że można żyć inaczej, że nie trzeba żyć egoistycznie, że nie wszyscy musimy brać udział w wyścigu szczurów po pieniądze i że euro nie musi być naszym bogiem.
W dzisiejszych czasach uważam Food Not Bombs za dobry sposób, by obronić  się przed morderczym i bezdusznym kapitalizmem. Nauczyć  ludzi być dobrymi dla siebie, tak jak mnie niegdyś nauczono. Z tego też powodu często najbardziej angażowali się w to skłotersi i inni wcale nie za bogaci ludzie.
     Bardzo istotnym powodem prowadzenia całej akcji był sprzeciw przeciwko coraz większym wydatkom na zbrojenia, w obliczu rosnącej liczby bezdomnych, głodnych i biednych. Poprzez prowadzenie tej akcji chcieliśmy pokazać i ośmieszyć rząd od tej strony, że w przeciwieństwie do nas, kilku biednych anarchoskłotersów nie potrafi (a raczej nie chce) pomagać biednym.
     Myślę, że wszystkie powody, dla których prowadziłem tę akcję, całkiem nieźle opisałem w „Makulatureczce” nr 10.
Uważam także, iż warto by tu przytoczyć treść innych napisanych przeze mnie na ten temat ulotek. Nie zostały one jeszcze nigdy wcześniej na szeroką skalę opublikowane. Jedynie na początku starczyło nam czasu i energii na to by zrealizować ich odbijanie i rozdawanie.Poniżej możecie przeczytać dwie z nich. Jako, że opisują one te same FNB jakie opisywane jest także w tym rozdziale wiele z wątków może się powtarzać.
Food Not Bombs - Jedzenie Zamiast Bomb - ulotki napisane w latach 1999 -2001

- Wypi...ać mi powiedzieli. Odpowiedziałem im, że nie znam takich słów, bo kulturalny człowiek ich nie używa. Na to ochroniarze skopali mnie, obili mi nerki i nogę !
- Mnie też skopali - dodaje kobieta w ciąży.
- Na Śródmieściu to jeden z nich groził mi pistoletem i mówił, że to na ostre. Powiedziałem mu „To strzelaj” i strzelił mi w twarz. Widzi pan te oparzenia? - pokazuje mi skarżący się bezdomny, by uwiarygodnić swoją historię.
- Ja i tak tu urodzę. Nie mam mieszkania i to jest mój dom, ten „kawałek podłogi” - mówi kobieta w ciąży.Oto niektóre relacje bezdomnych jakie usłyszeliśmy podczas środowego rozdawania jedzenia na Dworcu Centralnym w Warszawie. W taki właśnie sposób policjanci oraz ochroniarze z firmy „Żubrzycki” usiłują wyrzucić koczujących ludzi z Dworca Centralnego. Tego doczekaliśmy się w naszym katolickim kraju, usilnie dążącym do Europy. (Trochę bez sensu gdyz tzw katolickie partie wlasnie nie chcialy wstepowac do unii) Jeżeli tak ma wyglądać życie w „europejskiej Polsce”, to ja dziękuję.
O to niektóre relacje bezdomnych jakie usłyszeliśmy podczas środowego rozdawania jedzenia na Dworcu Centralnym. Ludzi tych policjanci oraz ochroniarze z firmy „Żubrzycki” próbują wyrzucić z Dworca Centralnego. O to czego doczekaliśmy się w naszym katolickim kraju tak bardzo dążącym do Europy. Jeżeli tak ma ona wyglądać, to ja dziękuję. Nie dosyć, że ludzie nie mają, gdzie mieszkać, to wyrzuca się ich z kolejnych miejsc, gdzie nie marzną. Nie dosyć, iż prawie cały czas chorują, a opieka zdrowotna jest dla nich coraz trudniej dostępna, to jeszcze wyrzuca się ich na mróz. Takie nieludzkie postępowanie kojarzy mi się z faszystowską eksterminacją. Sytuacja ludzi w tym kraju z dnia na dzień się pogarsza. Strajkują lekarze, górnicy, nauczyciele, pielęgniarki i wielu innych. Coraz więcej uczciwie, ciężko pracujących ludzi jest coraz bardziej nie zadowolonych z życia, które staje się coraz cięższe i droższe. Sytuacja polepsza się jedynie politykom, biznesmenom, urzędnikom i tym podobnym cwaniaczkom, którzy bardziej szkodzą niż pomagają. To oni odpowiedzialni są za stale pogarszającą się sytuację. Bezdomnych, bezrobotnych i biednych jest coraz więcej. Sytuacja jest tak niepewna, że Tobie też może się powinąć noga. Czy chciałbyś by ktoś w ciężkiej sytuacji wyciągnął do Ciebie pomocną dłoń ? A czy Ty sam komuś pomagasz ? Jeśli Ty nie pomożesz dzisiaj biedniejszym , nie zrobi tego nikt inny. Jeśli ludzi pomagających będzie za mało, może okazać się, że ich także zabraknie, kiedy Ty będziesz w potrzebie.
Ludzie ! Miejcie serca ! Jeśli Wy będziecie czynili dobro ten świat stanie się lepszy i znośniejszy! Nie czekajmy ! Jeszcze tyle do zrobienia !
Na dworcu Warszawa Śródmieście bezdomni są poniżani i bici. Przeważnie przez SOKistów, którzy chcą ich stamtąd wygonić, by ci tam nie nocowali. Dzieje się to przeważnie po odjeździe ostatnich pociągów, choć czasami także na oczach oczekujących podróżnych. Nie przeczytasz tego w oficjalnej prasie, ale to prawda. Bezdomni korzystający z Food Not Bombs nie mają powodu by mnie okłamywać. Zresztą sam kilka razy byłem tego świadkiem. Jesteśmy temu przeciwni. Mam nadzieję, że złych SOKistów spotka sprawiedliwość.
Stowarzyszenie Pomocy Najbiedniejszym Food Not Bombs ( tłum : Jedzenie zamiast bomb ) jest anarchistyczną organizacją zajmująca się rozdawaniem wegetariańskiego jedzenia bezdomnym, najbiedniejszym oraz innymi formami pomocy tymże.
Dlaczego jedzenie, które rozdajemy jest wegetariańskie ?
Dlatego, iż jedząc mięso zabieramy pośrednio jedzenie umierającym z głodu dzieciom w Afryce i krajach trzeciego świata. Koszt wyprodukowania mięsa jest co najmniej kilkakrotnie wyższy niż wyprodukowanie tej samej ilości jedzenia wegetariańskiego, które jest poza tym zdrowsze i często pożywniejsze. Z powyższych też względów nie rozdajemy też kupowanej kawy, czy owoców tropikalnych z biednych krajów, gdzie żywność tam produkowana powinna zaspokajać głód tubylców, a nie być produktem na eksport sycącym chciwość i interesy bogatych plantatorów.
Dlaczego jesteśmy anarchistami ?
Ponieważ uważamy, że każdy rząd ( cokolwiek by nie obiecywał ) dąży do maksymalnego wykorzystywania i podporządkowania sobie ludzi. My uważając się za ludzi wolnych jesteśmy przeciwni wyzyskowi i służeniu.
Nie podoba nam się też to, iż rząd tak dużo pieniędzy przeznacza na zbrojenia, a tak mało na pomoc ludziom bezdomnym i głodnym. Widać tu doskonale co jest dla nich ważniejsze: zabijanie, czy ratowanie życia.
Dlatego nazywamy się Food Not Bombs - Jedzenie Zamiast Bomb. Pokazujemy, że potrafimy sobie pomagać bez i mimo rządu, który nam tylko przeszkadza. Stać nas na podzielenie się z innymi jedzeniem bez oszukańczych podatków i przymusu. Stać nas mimo, a może dlatego, że wielu z nas mieszka lub/i pracuje nielegalnie i ledwo wiąże koniec z końcem. Wiemy co to być głodnym w przeciwieństwie do innych.

Co to jest Food Not Bombs ( Jedzenie Zamiast Bomb )?
Najprościej jest to rozdawanie biednym i potrzebującym wegetariańskiego jedzenia w ramach protestu przeciw rządowi, który zbyt dużo wydaje pieniędzy na zbrojenia kupując coraz droższe i lepsze maszyny do zabijania podczas gdy coraz więcej ludzi potrzebuje czegoś innego i ważniejszego - jedzenia.
Dlaczego robimy FNB ?
Dlatego, że w przeciwieństwie do rządu nie jesteśmy obojętni na krzywdę ludzką. Podczas gdy coraz większa liczba ludzi nie ma pracy, domów coraz więcej z nich nie ma jak wyżywić swoich rodzin, a nawet siebie, jako jedno z wyjść z cały czas pogarszającej się sytuacji widzimy w pomaganiu sobie nawzajem.
„Pomagajmy Najbiedniejszym.
Przecież są naszymi Braćmi.
Pomagajmy Najbiedniejszym.
Choć nie jesteśmy bogaci.
Pomagajmy Najbiedniejszym.
Wtedy świat stanie się lepszy.
Pomagajmy Najbiedniejszym.
Może ktoś nam też pomoże.”
- Zbuntowani
Dlaczego „Zamiast Bomb” ?
Nie możemy pogodzić się z faktem, że władza wydaje miliardy na maszyny do zabijania i nauczenie ludzi z nich korzystać, podczas gdy tak wielu głoduje. Poprzez tę akcję chcemy pokazać, że my anarchiści, tak często przedstawiani mylnie jako wrogowie ludu, nie będąc bogaci jesteśmy w stanie zorganizować pomoc potrzebującym. W ten sposób także protestujemy przeciw temu, że rząd marnotrawi nasze pieniądze przeznaczając je na doskonalenie armii - maszyny do zabijania, czyli według nas czegoś bardzo złego.
Boli nas to , że 35.000 ludzi ( czyli więcej niż podczas ataku na World Tride Center ) umiera w męczarniach z głodu każdego dnia. Gdyby choćby 1/5 wydatków na zbrojenia przeznaczyć na dożywienie ludzi nikt z nich nie był by głodny. Za cenę wyprodukowania dwóch najnowocześniejszych samolotów można by zaszczepić wszystkie dzieci w Afryce przeciwko 5 najgroźniejszym chorobom, które powodują tam śmierć. Jednak rządy nie potrafią znaleźć tych pieniędzy.
Dlaczego rozdajemy jedzenie wegetariańskie ?
Ponieważ jest tańsze, pożywniejsze, zdrowsze i nie powoduje tak jak mięso pośredniej śmierci w III świecie oraz bezpośredniej śmierci zwierząt w rzeźniach. Na wyprodukowanie 1 kg mięsa potrzeba zużyć co najmniej 6 razy tyle soczewicy, pszenicy itp. roślin paszowych, którymi mogliby najeść się ludzie. Tak więc jedząc mięso zużywamy dużo więcej jedzenia niż średnio nam przysługuje, a jedząc wegetariańskie posiłki dużo mniej. Czyli jedząc mięso okradamy kilku głodujących w III świecie z przysługującej mu średnio porcji jedzenia, a decydując się na dietę wegetariańską ratujemy kilka istnień przy każdym posiłku. Jakże moglibyśmy rozdawać jedzenie, które pośrednio zostało zabrane głodującym w biednych krajach, a do tego zostało okupione śmiercią niewinnych zwierząt ?
Dlaczego jesteśmy anarchistami ?
( Tak na prawdę to nie wszyscy z nas to anarchiści ani też nie wszyscy, którzy chcą robić FNB muszą nimi być)
Jesteśmy anarchistami ponieważ jesteśmy przeciw władzy.

Dobrze, że i tym razem Anka, Szymon i inni z Ursynowa przybyli nam pomóc. Ostatnio u nas, skłotersów było trochę krucho z kasą. Wiadomo – deszcz, koniec miesiąca. Przerypane. Ja cokolwiek musiałem zawieźć rodzinie, Łysa była już dawno po wypłacie, a reszta i tak żyła z dnia na dzień.
     Próbowaliśmy znaleźć i wykorzystać inne sposoby zdobywania warzyw i innych produktów żywnościowych. Kupowanie ich z własnej kieszeni w naszym wypadku mogłoby kiedyś okazać się poświęceniem nie do przeskoczenia. Łysa pytała się w „Eklerku”, lecz te ciule wolą wyrzucić niż komuś coś oddać. Jak zwykle dużo milsi okazali się właściciele małych zieleniaków. Oni przynajmniej dali choć te dwa, trzy jabłka. Niestety dla tak małych ilości szkoda było zachodu. Dobrze, że pomagali nam ludzie z zewnątrz, tak jak te anarchopunki z Ursynowa. Oni byli konkretnie aktywni. Kiedyś nawet napisali i wydali sporo ulotek o Food Not Bombs. Tym razem przywieźli…
     – Griks, popatrz na to. – powiedziała Anka rozwijając transparent.
     – Łał!!! Wspaniały – stwierdziłem z zachwytem, a moim oczom ukazało się znane logo FNB z marchewką w zaciśniętej pięści – Kto go namalował? – zapytałem zaciekawiony.
     – Ja – odpowiedział Szymon – Ale trzeba jeszcze poprawić dobrą farbą, bo ten marker to nawet deszcz zmyje.
     – Ja mam taką farbę do robienia naszywek, później to zrobimy. Teraz weźmy się za gotowanie – powiedziałem.
     – Najpierw zobaczmy jakie mamy składniki i czy trzeba coś kupić. – zaproponowała Łysa.
     –  No właśnie. My przywieźliśmy trochę jedzenia. – poinformowała Anka pokazując zawartość plecaka.
     – O kostka sojowa. Zajebiście! – ucieszył się  Rolnik.
     – Będzie dobra do kaszy gryczanej. Ha ha ha ha! – śmiała się Ewka.
     – To może makarony zostawmy na kiedy indziej, dokupmy kaszę, warzywa i zróbmy tę kaszę gryczaną – zadecydowała Łysa.
     – To kto się zrzuca? – zapytałem wyjmując piątkę  z kieszeni, a kilka osób dorzuciło jakieś tam drobne.
     – Uzbierało się 17,45 zł. – przeliczyła Ewka – To kto idzie na zakupy?
     – Ja mogę iść. – zaoferował Kwiatek.
     – To ja idę z Tobą, a co w ogóle mamy kupić? –  zapytał Rolnik.
     – Ze 2 kilo kaszy gryczanej, marchewkę, może być kalafior, jakieś warzywa, plantę1... – wymieniłem chyba wszystko.
     – Zapomniałeś przyprawę. – przypomniała Łysa.
     – No właśnie, żebyście tylko wy o niczym nie zapomnieli.
     – Ja będę pamiętał warzywa, a Ty resztę. Dobra? – wymyślił Kwiatek.
     – To kasza, wegeta i… planta. Aha, jeszcze piwo. –  zażartował Rolnik.
     – Nie zapomnijcie o czosnku! – przypomniała Anka.
     – Właśnie, a my możemy już w tym czasie zacząć gotować wodę. – zaproponowała Łysa.
     – Tak, ale żeby ją gotować to najpierw trzeba by ją przynieść. – stwierdziłem.
     – To ja skoczę. – zaofiarował się Szymon – gdzie są baniaki?
     – Jeden tu, a drugi u nas – poinformowała Ewka zlewając resztę wody do garnka, w którym by nie tracić czasu zaraz zaczęliśmy gotować. Po chwili wrócił Szymon. Dolaliśmy wodę, a gdy się zaczęła gotować chłopaki byli już z powrotem z zakupami. Wrzuciliśmy całą kaszę do gotującej się wody, dodaliśmy kostkę planty i czym prędzej zabraliśmy się za obieranie marchewek i buraków, które pociapaliśmy na bardzo drobno, by ugotowały się równo z kaszą. Potem już bardziej na spokojnie dodawaliśmy ziemniaki, kalafior, kostkę sojową, cebulę wegetę, a na końcu, gdy się ugotowało, czosnek, by bezdomni nie chorowali tak często. Przy coraz trudniej dostępnej dla nich opiece medycznej uodparnianie ich na wszelkie możliwe sposoby, stało się tak ważne jak ich dożywianie. Dlatego w jednym dużym baniaku na wodę zagotowaliśmy miętę z miodem, co by od razu im się cieplej zrobiło.
     Po niecałych czterech godzinach wsiadaliśmy już do tramwaju z pełnym garem „zapychacza”, baniakiem mięty i wszystkimi talerzami, łyżkami, widelcami oraz kubkami jakie udało nam się w tym celu zgromadzić. Jednorazówek używaliśmy tylko w ostateczności, bo nie są one ekologiczne, a po drugie ja zawsze wychodziłem z założenia, że przy naszych skromnych funduszach lepiej wydać pieniądze na więcej jedzenia niż na plastik. Bo trzeba się pochwalić, że przy lepszych kasowo dla nas czasach nasze menu było bogatsze o gar sałatki i jeden, a nawet dwa gary innych potraw jak np. ryżu z owocami by choć nieco osłodzić życie bezdomnym.
     Gdy jechaliśmy tramwajem ludzie często patrzyli na nas dziwniej niż  zwykle. Największe zainteresowanie wzbudzał chyba nieco tajemniczy dla niektórych garnek, co od razu podchwycił Rolnik głośno się nabijając.
     – Ewka, uważaj by pokrywka przylegała, bo się kompot wyleje!
     –  Ciiiiiicho! Bo jeszcze moja mama się dowie. – powiedziała dwudziestoletnia Łysa, która ze względu na swój nieduży wzrost wyglądała jak czternastolatka. Kupa śmiechu było z tego lecz najwięcej, gdy niektórzy zgorszeni tym ludzie z obawą przesiadali się w inne części tramwaju.
Po kilku przystankach wysiedliśmy na Dworcu Centralnym. Czym prędzej udaliśmy się na nasze stałe miejsce rozdawania. Tam bezdomni już na nas czekali. Staraliśmy się być zawsze na 19.00 lecz z różnych przyczyn często się spóźnialiśmy. Raz nawet byliśmy po 22.00, a Ci biedacy tak w nas wierzyli, że nawet do tej pory czekali i całe jedzenie i tak się rozeszło. To chyba tylko dzięki naszemu ciągłemu powtarzaniu: „Staramy się zawsze być na 19.00, ale wiecie jak to z gotowaniem – czasami się spóźnia. Jednego jednak możecie być zawsze pewni. Jesteśmy tu w każdą środę na mur”. Oni chyba to rozumieli, bo co tam zresztą wymagać punktualności od punkowców, którzy całe życie spóźniali się do szkoły.
     Rozwiesiliśmy transparent i zebraliśmy się za rozdawanie. Po kolei nakładaliśmy talerz po talerzu i podawaliśmy je w oczekujące ręce. Na początku naszej akcji często podczas rozdawania ludzie kłócili się o kolejność. Z czasem na szczęście to zanikło, a nawet gdy się zdarzało to raczej sporadycznie i zaraz sami siebie uspokajali:
     – Spokojnie. Dla wszystkich wystarczy. Nie ma, co się kłócić – mówili.
     Jednak niestety nie zawsze dla wszystkich wystarczało. Zdarzało się  tak, że jeden z ostatnich wyskrobywał garnek, że z bólem serca musieliśmy im tłumaczyć:
     – Niestety zrobiliśmy tyle na ile było nas stać.
     – Przyszliście niestety nieco za późno.
     – Może następnym razem.
     – Normalnie staramy się być po 19.00. Jeśli od tej godziny będziecie na nas czekać na pewno się załapiecie.
     Nie czuliśmy się wtedy z tym dobrze lecz cóż mogliśmy poradzić? Często było to naprawdę wszystko na co było nas stać, a czasami nawet więcej. Moja żona częstokroć robiła mi wyrzuty, że przecież my sami nie mamy domu i ledwo wiążemy koniec z końcem. Jednak ja wciąż pamiętałem mój głód i to, że mi też kiedyś pomogli. Wychodziliśmy z założenia, że przecież ktoś musi pomagać tym biedakom, a jak nie my to kto???
     Najgorzej po powrocie było ze zmywaniem. Ekipa „nie skłotersów”  z Dworca Centralnego rozjeżdżała się do domów, a u nas nigdy nie było chętnych do tego zajęcia. Czasem robiliśmy to wszyscy razem, czasami znalazł się jakiś ochotnik, czasem losowaliśmy go, a nieraz mimo narzekania wszystkich gary czekały brudne na następną akcję. Co prawda to ostatnie zdarzało się bardzo rzadko lecz niestety bywało i tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz