wtorek, 27 maja 2008

Podstepna eksmisja " Sitexu " w Amsterdamie

Z reguły staram się pisać pozytywnie, szczególnie o Amsterdamie, ( bo kocham to miasto )tak że dla większości ludzi może się wydawać, iż jest to raj na Ziemi itp. Jednak i tu nie zawsze jest różowo i jak wszędzie prawa człowieka są łamane przez władzę, policję, kapitalizm…
By temu zapobiec trzeba czasem przedstawić gorzką prawdę chociażby by ukazać jej światlo w ciemności kłamstw oficjalnych mediów, które to bedąc w rękach bogatych próbuja nas oczernić by ci mogli prowadzić swe brudne interesy i swe niecne cele.

W nocy z piątku na sobotę w Amsterdamie zdarzyło się coś, co wstrząsnęło naszym skłoterskim światkiem. Jeden z największych w Amsterdamie skłotów na Eerste Osterparkstraat “ Sitex “ miał niespodziewaną, bezprawną i sprowokowaną przez policję eksmisje. Zacznę od tego co słyszałem od naocznych świadków, mych zaufanych kolegów.
W alternatywnym barze “ Sitex “ miały miejsce urodziny jednego z mieszkańców. Okolo 5 nad ranem przyjechała policja i zapukali do drzwi. Powiedzieli, że sąsiedzi skarżą się na hałas, po czym zażądali od jednego ze skłotersów dokumentów. Jako, iż w naszym zwyczaju, w solidarności z nielegalnymi nie pokazujemy ich, zapytany odmówił tłumacząc , że w jego skłocie broni go prawo spokoju domowego i nie musi się nikomu legitymować. Na to gliniarz wyciągnął go na zewnątrz w celu zaaresztowania. Prawdopodobnie wywołała się szarpanina, w której trakcie z wyższych pięter w geście obrony kolegów na jednego z gliniarzy została rzucona butelka. Wówczas zadzwonił on na alarm zagrażąjacy jego życiu na co zjawiło się mnóstwo gliniarzy. Następnie zmobilizowana była ME - specjalna policja do eksmitowania skłotów. Pobili oni 2 osoby do nieprzytomności i zaaresztowali wszystkich. Razem 51 osób. Wszystkich mieszkanców czterech kamienic oraz ich gości. Niektórzy byli wyrwani ze snu niczym za czasów nazistów.
W niedzielę o 19.00 w pobliżu odbył się miting części uwolnionych mieszkanców i dużej grupy ludzi , która przyszła ich wesprzeć. Głównym celem niedawnych mieszkanców było odzyskanie rzeczy osobistych, których nie mieli czasu ani okazji wziąść ze sobą podczas aresztowania, a także późniejszej ewikcji, której zupełnie się nie spodziewali. Gdyby chodziło tu tylko o rzeczy materialne, może nie było by to takie ważne ale tu ważyły się losy całego dobytku około 40 osób. Nie ważne sprzęty , które można nabyć w sklepie, ale wyobraźmy sobie takie rzeczy jak prywatne zdjęcia , filmy, rękopisy książek, takie rzeczy mogą dla nas mieć wartość bezcenną, która raz stracona już nigdy nie będzie odzyskana w takiej samej postaci. Pierwszym z planów było reskłotowanie eksmitowanych budynków. By uniknąć użycia siły oczekiwaliśmy na robotników barykadujących sitexem ( specjalnymi blachami ) drzwi i okna, by skończyli swą pracę. Jednak policja musiała coś zwęszyć widząc zbyt dużo osób kręcących się obok miejsca spotkania, bo wkrótce przyjechało ich więcej, a firma postawiła paru ochroniarzy z psami, by bronili miejsca. Grupa ex mieszkanców, brejkerów (tych co wyłamują drzwi ), grupa “tarczowa” ,która tarczami stanowczo lecz bez użycia przemocy miała zamiar wyprzeć wszystkich co staną na naszej drodze oraz my wszyscy co przyszliśmy by pomóc debatowaliśmy nad tym co najlepiej zrobić w danej sytuacji. Zdania były podzielone. Ze względu, iż to byłym mieszkańcom wszyscy chcieliśmy pomóc i to oni mogli na tym najwięcej stracić, do nich należała ostateczna decyzja o tym co zrobimy.
Po długich dyskusjach, naradach zdecydowaliśmy wspólnie, iż podczas gdy gliniarze są zaalarmowani o tym co może się wydarzyć lepiej będzie zrobić demonstrację przed chronionym budynkiem, przed domem burmistrza oraz przed ratuszem miasta. Czyli czekał nas pochód z niespodziankami przez centrum miasta.
Wyruszyliśmy zwartą grupą krzyczącą hasła typu “ Nie wyeksmitujecie idei, Skłoting przetrwa “ czy znane “ Bez sparwiedliwości nie będzie pokoju… “ I rzeczywiście nie było. Przechodząc obok ochroniarzy rzucony został kamień w ich kierunku. Na szczęście dla nas i dla nich nie miał na celu ich trafienia, lecz wgiął jedynie maskę w samochodzie. Wykrzyczane były rządania “ oddajcie nam nasze rzeczy “ , by zaznaczyć charakter i cel akcji. Potem ruszyliśmy w kierunku domu Cohena – burmistrza Amsterdamu. Tam mimo, iż szyby były kuloodporne to po naszych kamieniach i tak pozostały pajęczyny pęknięć. Szkoda ale chyba naszego burmistrza nie było w domu. Wydało mi się dziwne, że około miesiąc temu na demonstracji “Reclaim de street” w ramach dni skłoterskich było wystarczająco dużo policji, by powstrzymać więcej niż 300 osób od wizyty dla burmistrza, a teraz mimo, iż zorganizowali ochronę dla paru domów, przeznaczonych do rozbiórki to nie zorganizowali żadnej ochrony dla drogiego domu Cohena. Dalej przeszliśmy do ratusza miasta, gdzie parę kilku metrowych szyb nie oparło się kamieniom. Nikt nam nie stanął na przeszkodzie, ani nawet na widoku. Oczywiście można było się spodziewać co napiszą w prasie następnego dnia i że te ciche zezwolenie na zbicie paru szyb było dobrą pożywką dla jutrzejszych mediów. Cała demonstracja skończyła się we Vrankrijk, najbardziej radykalnym i aktywnym klubie skłoterskim. W ten sam wieczór nieznany sprawca wybił kilkanaście szyb w korporacji, która jest właścicielem eksmitowanych budynków.
Następnego dnia od samego rana przez prawnika oraz przez naszą obecność pod eksmitowanym budynkiem staraliśmy się wywrzeć presje by oddali nam rzeczy byłych mieszkańców. Firma przystała na to by je oddać, jednak policja starała się narzucić swoje warunki. Po długich negocjacjach trzech stron podczas gdy do naszej szali dochodził fakt, iż z każdą chwilą przybywało nas solidarnie coraz więcej, w końcu udało nam się wypracować kompromis. Mogliśmy otrzymać wszystkie rzeczy z powrotem, jedynie musieliśmy stanąć z dala od budynku, by dać miejsce robotnikom i maszynom go wynoszącym oraz dwoje z nas musiało podać swe dane. Wkrótce robotnicy przy pomocy wind “ dookiennych” podawali nam mieszkanie po mieszkaniu wszystkie rzeczy z kolejnych okien. Dalej przeważnie wanami, busami i bakficami ( to ten rower z dużą przyczepą na przedzie ) wywoziliśmy je na pobliskie skłoty, które miały miejsce by je zmagazynować. W pracy rozładowywania i ładowania pomagali wszyscy. Trwało to jednak bardzo długo. Niektóre dobre duszki jak ma ukochana Rabia i inni zadbali byśmy mieli co jeść i pić. Wszędzie czuło się rodzinną solidarność pomocy. W międzyczasie podjechali elektrycy, którzy zrobili akcje pokazową i odcięli prąd od ulicy, by zniechęcić skłotersów do reskłotowania miejsca. O 19.00 musiałem już jechać by pomóc znajomym przygotowywać ich skłotowanie jednak z tego co słyszałem , gdy mniej osób było obecnych, robotnicy złamali umowę i dużo rzeczy wyrzucili do kontenera. Wszystko szło tak gładko i bezproblemowo, iż każdy myślał, że będzie tak do ostatniego pokoju. Niektórzy z byłych mieszkanców ze względu na stress i nawał niespodziewanych sytuacji nie spali po ponad 40 godzin, więc nie dziwne więc, że gdy wszystko wydawało się ok udali się na upragniony odpoczynek. Na to tylko czekali robole, którzy być może z przekory, a może by po prostu skrócić sobie czas pracy bezdusznie wyrzucili czyjeś rzeczy na śmieci. Ponadto gdy ktoś chciał złapać zaginionego po całej tej akcji kota, jeden z ochroniarzy brutalnie go odepchnął krzycząc , iż nie ma prawa podchodzić do budynku. Jednocześnie przestraszył kota i przekreślił szansę by to biedne zwierzę po 3 dniowym stresie i prawdopodobnie głodówce w końcu mogło odzyskać opiekuna. Miejmy nadzieję , że ten młodszy niż rok kociak jak najszybciej będzie mogł być przytulony przez swą kochającą “panią” i nie pozostanie mu żaden uraz psychiczny po tym całym zdarzeniu.
Jakby tego wszystkiego było mało zostaliśmy oszkalowani w prasie, co zmusiło mnie bym poświęcił mój sen by napisać o tym wszystkim prawdę.
Podsumowując: dwóch pobitych do nieprzytomności, 5 kotów zagubionych z czego jednego jeszcze nie odnaleziono, 51 aresztowanych z czego ponad 10 wciąż nie uwolnionych, ponad 40 pozbawionych domu, wielu pozbawionych rzeczy osobistych. To wszystko o wyimaginowane skargi o hałas. Według
jednej sąsiadki obudziła ją policja, a nie skłotersi, a wszyscy z pozostałych sąsiadów też nie słyszeli imprezy, bo odbywała się ona w zamkniętym barze, gdzie przynajmniej dwa domy dookoła to skłoty.
Do tego sąsiedzi byli tacy mili, iż sami zaoferowali skłotersom przewożenie rzeczy jeśli zajdzie taka potrzeba.
Gdy patrzymy na ten bilans parę zbitych szyb i jedna zbita butelka jest niczym w porównaniu tego co spotkało skłotersów. Te kamienie niszczące ich mienie można nazwać przemocą. Jednak ja to nazywam ( powtórzę za Johnem Zehrzanem ) niszczeniem mienia - jedynym językiem, który rozumieją bogaci.
W ich kłamliwych mediach próbuja nas przedstawić jako “terrorystów” , lecz kto tu jest większym terrorystą. Bogaty biznesmen, który swymi spekulacjami sprawia, że Amsterdam staje się coraz bardziej nieosiągalny dla klasy robotniczej, czy skłotersi walczący o równe prawa do mieszkania dla wszystkich.
Dodam porównawczo słowa Vandany Shivy “ Czy terrorystą jest ten demonstrant czarnego bloku, który przeciwstawia się kapitalizmowi w obronie biednych tego Świata, czy może ten biznesmen, przez którego interesy, chronione przez policje umierają miliony ludzi z głodu ? “ To by było na tyle. Pisane
prawie na śpiąco.27.05.08

1 komentarz:

  1. no to tak jezeli dobrze zrozumialem z tego co tu opisujesz to najpierw wszystkich aresztowali okolo 6 nad ranem zatrzasneli drzwi za soba i dopiero pozniej musialo przyjechac "ME"i sie wbijac juz do pustej haty?????????????Jak masz pisac takie bzdury to lepiej nic wiecej nie pisz.idz sie lepiej przespac,zaciagnij troche wiecej informacji no i potem cos o tym pisz a nie jak gowno wiesz!!!

    OdpowiedzUsuń