środa, 14 maja 2008

PIERWSZE SKŁOTOWANIE W AMSTERDAMIE

PIERWSZE SKŁOTOWANIE W AMSTERDAMIE
My mimo wszystko nie chcieliśmy nic odkładać na później i niczym niezrażeni przystąpiliśmy do dzieła.
-Nie po to przynieśliśmy tą drabinę, żeby teraz to odwlekać –stwierdził rzeczowo Jarek
-My chcielibyśmy to już dzisiaj zrobić-stwierdziłem zdecydowany, a Janka dodała:
-Ci z Heren Grachtu cały czas nam przypominają byśmy coś zaskłotowali
-No to zróbmy to-stwierdziła Agata i przystąpiliśmy do dzieła. Wynieśliśmy drabinę, stawiamy ją pod balkony i niestety…
-Za krótka –stwierdza Jarek
-Brakuje jakieś 2 metry –wymierzyłem na oko
-Trzeba coś pod to podstawić.
-Może lodówkę –wymyśliła Agata
-No to wstawiajmy –Powiedział Lucek i wraz z nim, Szurtem oraz Jarkiem podnieśliśmy lodówkę i ku mojemu zaskoczeniu wszyscy zaczęli ją przechylać.
-Poczekajcie przez to, że ją przechylimy zepsuje się. Lodówek nie można kłaść poziomo.-zauważyłem szybko, zanim jeszcze jej nie przechylili.
-Nie zepsuje się, bo już jest zepsuta.-poinformował mnie Lucek, więc przenieśliśmy lodówkę i położyliśmy ją poziomo. Postawiliśmy drabinę i…
-Za krótka stwierdza Jarek
-No, jeszcze jakieś pół metra –wymierzyłem na oko.
-Trzeba pod lodówkę podstawić palety –wymyśliła Agata, po czym zaczęliśmy znosić i podkładać wszystkie palety pod lodówkę. Gdy popodkładaliśmy wszystkie, znów postawiliśmy drabinę.
-Teraz może starczy. –stwierdził Jarek.
-To, kto wchodzi, by otworzyć drzwi pozostałym- zapytałem z obawą, by nie wypadło na mnie i z nadzieją, że ktoś zgłosi się na ochotnika. Wszyscy popatrzyliśmy na drabinę, oceniliśmy sytuację, popatrzyliśmy się na siebie i…
-Ja wejdę –zdecydował się Jarek, a ja odetchnąłem z ulgą, bo sam bałem się trochę już wejść na tą drabinę, a co dopiero na wysokości 3-go piętra wdrapać się z niej na nieznany, a więc przez to niepewny balkon. Szwagier zaczął wchodzić.
-Tylko mocno trzymajcie drabinę.-Jarka uwaga była zbyteczna, bo już trzymaliśmy ją naprawdę mocno. Szwagier powoli, stopień za stopniem piął się do góry. Gdy wszedł, sięgnął do góry ręką…i zabrakowało mu mniej niż pół metra.
-W razie, czego, to mnie łapcie.-Zażartował i wszedł stopień wyżej.
-Jejku! Jarek uważaj! - Zaniepokoiła się Halina.
-O Boże! A jak spadnie? -Zaczęła się denerwować Janka.
-Wasze panikowanie w niczym mu nie pomoże.-Starałem się uciszyć dziewczyny.
-Ja to nie mogę się na to patrzeć.-Stwierdziła Janka i weszła do domu. Wszyscy się trochę denerwowaliśmy. Jedno małe zachwianie równowagi Jarka i gościu spada. Nie miałby się nawet, czego chwycić, bo jego tułów znajdował się powyżej drabiny. Przez głowę przemknęła mi myśl: „Boże, proszę Cię niech tylko nie spadnie, bo wtedy to będzie tragedia”. Wolałem nawet o tym nie myśleć. Jarek tymczasem z największą ostrożnością, wyciągał się najwyżej jak tylko mógł. Niebezpiecznie stawał na palcach i raz za razem wyciągał rękę.
-Nie dam rady.- W końcu zrezygnował i zszedł z powrotem na dół.
-brakowało mi dosłownie 2 cm, dosłownie tyci, tyci.
-Trzeba coś wymyślić.
-Ćśśśśśiii, starajcie się nie mówić po polsku, a jak już musicie to dużo ciszej.-Słusznie przypomniał Lucek, bo przez natłok wydarzeń wszyscy już o tym zapomnieliśmy.
-Trzeba coś wymyślić.-Powtórzyłem niemal szeptem.
-Ja spróbuje, może mi się uda.-Zaofiarował się Lucek.
-No, ty jesteś trochę więcej niż 2 cm wyższy od Jarka- zauważyła Agata.
-Tylko uważaj na siebie.-Dodałem w trosce.
-To trzymajcie mocno, żebym nie spadł.-Powiedział Lucek i zaczął wchodzić. Powoli wszedł tam gdzie Jarek, wyciągnął się, stanął na palcach i jakoś udało mu się dosięgnąć balkonowych barierek, których od razu się też złapał. Jednocześnie podciągnął się na nich i wybił się nogami z drabiny. Wtem usłyszeliśmy trzask łamanej deski, a Lucek, będący już prawie całym tułowiem na balkonie bardzo niebezpiecznie się zachwiał i usłyszeliśmy tylko krótkie:
-Kur...!
Wtedy chyba wszystkim na dole zaparło dech w piersiach. W momencie, gdy pękła poręcz, wszyscy byliśmy pewni, iż Lucek spadnie. Uratował go jego spryt. Gdyby podciągając się, nie wybił się nogami niechybnie by spadł. Siła wyskoku spowodowała, że poleciał do góry, mimo, że deska, której zaufał nie wytrzymała i pękła. Sekundę leżał swą górną połową na balkonie, podczas, gdy nogi mu zwisały. Potem podciągnął najpierw jedną nogę, podparł się rękoma i wskoczył na nich drugą nogą. Był już na balkonie. Dzięki Bogu udało mu się, bo było już naprawdę groźnie. Z kopniaka próbował otworzyć balkon, przy czym wybił szybę, przez którą potem wsadził rękę i otworzył drzwi od środka. Gdy wszedł do wewnątrz, wszyscy wzięliśmy rzeczy prawnie potrzebne do skłotowania i szybko i sprawnie zaczęliśmy je wnosić na górę. Były to materac, krzesła oraz stół. Bez tych rzeczy gliniarze mogliby się przyczepić o to, że chcieliśmy się włamać, a nie mieszkać. Według holenderskiego prawa, które zezwala na squating ten zestaw podstawowych mebli jest dowodem na to, iż naszym zamiarem jest zająć miejsce, a nie je okraść. Co prawda i tak w pewnym sensie zaskłotowaliśmy te mieszkanie nielegalnie. Nie było ono puste rok czasu, (czego również wymaga holenderskie prawo). W związku, z czym nie mieliśmy też kadastra-dokumentu mniej więcej mówiącego o tym. Nie zaprosiliśmy też tych powodów policji, by sprawdziła i spisała protokół o tym, że wszystko zrobiliśmy poprawnie. Kierowaliśmy się zasadą:, „Jeśli nie możliwe jest byś coś zrobił dokładnie tak jak trzeba, zrób to, chociaż najlepiej jak tylko potrafisz.” Im mniej rzeczy, do których bastardy mogą się przyczepić tym lepiej.
-No to macie fajne mieszkanko na miesiąc, może dwa.-Powiedział Lucek, otwierając nam drzwi.
-Oby dłużej- dodałem
-Kto wie? Może na dłużej.- Powiedziała z nadzieją Agata. Gdy weszliśmy do mieszkania naszym oczom ukazał się piękny widok. Na podłodze wykładziny, łazienka z prysznicem w białych eleganckich kafelkach, kuchnia ze zlewem, niczego sobie, dwa pokoje, jeden duży, okna z jednej strony na ulicę, a z drugiej na podwórko Agaty i sąsiadujące blotko kamienice. Jednym słowem-REWELACJA. Spełniło się w końcu nasze marzenie. Mieliśmy swój mały skłocie. Nasze szczęście nie miało granic.
-Wielkie dzięki Lucek i Wy wszyscy
-Bardzo nam pomogliście.
-Jak my się Wam teraz odwdzięczymy?- Dziękowaliśmy jeden przez drugą.
-To jeszcze nie koniec. Trzeba teraz wstawić zamek i wszystko sprawdzić.-Stwierdził Lucek i wziął się za montowanie zamka, który nam wcześniej sprzedał na krechę po koleżeńskiej cenie=12 guli. Gdy my mało, co nie posiadaliśmy się z zachwytu Szurt fachowo sprawdzał po kolei wszystkie wygody i co chwilę nas informował o nowych odkryciach:
-Woda jest, jest też terma i jak z gazem wszystko w porządku to będziecie mieli też ciepłą wodę.-Co prawda nie wiele wówczas rozumiałem angielski, lecz na szczęście wiedziałem, o co Szurtowi chodzi i jakoś się dogadywaliśmy? By był prąd wystarczyło wkręcić tylko korki. Z tego wszystkiego zapomnieliśmy przynieść jakiekolwiek urządzenie, by sprawdzić elektryczność. Na szczęście poprzedni właściciele zostawili nam żarówki. Wkrótce Szurt podłączył nam gaz do termy, wytłumaczył mi jak ona działa oraz pokazał gdzie podłączyć kuchenkę jak ją tylko zdobędziemy.
-Taką małą kuchenkę, bez piekarnika mogę Wam pożyczyć.-Zaofiarowała się od razu Agata.
-Dzięki. W końcu będziemy mogli sobie jakoś normalnie gotować.- Podziękowała Janka.
-Tylko tam jeden palnik nie działa.
-Nic nie szkodzi. Trzy nam wystarczą.
-No, to skoro już zrobiliśmy najważniejsze, to może by, choć trochę się Wam odwdzięczyć może zrobimy małą parapetówę. Co Wy na to? –Zaproponowałem.
-Ja to muszę za dwie godziny spadać, ale piwka to się z chęcią napije.-Powiedział Lucek.
-No i zapalimy nieco.
-Pewnie trzeba opalić nową chałupę.-Podchwycił me słowa Jarecki.
-Szurt, pijesz piwo?
-Tak, oczywiście.
-A palisz marihuanę?
-No pewnie!
-O.K moment- nawet zbytecznie pytałem. -To, co Jarek ty polecisz po materiał, a ja skoczę po piwo?
-Dobra.
-Griks, wiesz, że nie mamy pieniędzy.- Cicho zwróciła uwagę Janka.
-Janciu, ale mamy w końcu mieszkanie. Przecież to dzięki pomocy tych ludzi. Jakże moglibyśmy się im nie odwdzięczyć?
-Masz rację.-Przytaknęła mi i już głośno powiedziała- To leć po to piwo.
Impreza była raczej symboliczna. Każdy miał coś tam zaplanowane dzisiaj. Mi też pasowałoby w tym dniu wyjść pod wieczór pozagrabiać trochę graniem. Mimo wszystko było miło i sympatycznie. Lucek pożyczył nam magnetofonu do póki nie znajdziemy sobie własnego. Włączyliśmy muzyczkę piliśmy piwo, Lucek skręcił dżointa, gadaliśmy o tym i o owym. Agata barwnie i zajmująco jak to tylko ona potrafi opowiadała nam o innych skłotowaniach. My zaś raz po raz przeżywaliśmy jak to się urządzimy na nowych włościach, co musimy jeszcze zrobić, co skołować i jak to wspaniale, że w końcu mamy własny dom. Ze względu na Szurta część rozmowy prowadzona była oczywiście po angielsku, więc za dużo nie rozumiałem, a Jarek z Haliną tym bardziej. Posiedzieliśmy tak ze 2-3 godziny i część z nas rozeszła się do własnych spraw. Ja też poszedłem grać na gitarze. Imprezka, co prawda była krótka, ale za to przyjemna.
(ta przygoda byla w lecie 2000)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz