środa, 14 maja 2008

Holenderski państwowy rasizm

„Holenderski państwowy rasizm”
Rano obudził nas jakiś hałas na ulicy. Zaspani z Janką wyjrzeliśmy przez okno. Na ulicy stał biały bus z włączonym pomarańczowym kogutem. Myśląc, że to jacyś robotnicy zignorowaliśmy to i dalej poszliśmy spać. Po jakimś czasie znów obudziły nas hałasy. Wyjrzałem przez okno i ujrzałem z dwóch stron zasquatowanej Tolstraat nadjeżdżające suki gliniarzy. Wówczas dopiero skojarzyłem biały samochód z wozem (nie)sprawiedliwości. Janka z rozpaczą i strachem zaczęła panikować - Griks! Ewikcja! Co teraz będzie?! Ja zaś wystawiłem głowę przez okno i najgłośniej jak tylko potrafiłem zacząłem gwizdać na palcu, by ostrzec i obudzić innych. Potem szybko znalazłem kartkę od Mausa i napisałem na ręce Jance, a potem ona mi numer do adwokata.
- O Boże, co my teraz zrobimy? - Moja żona panikowała dalej aż w końcu się na nią wydarłem.
-Janka uspokój się!!! Nie panikuj, jeśli będziesz panikować, ja też zacznę się denerwować, a potem Nea może zacząć płakać, a jeszcze tylko tego nam brakowało. Spokojnie, nerwy nam nic nie dadzą, a tylko zaszkodzą - tłumaczyłem już spokojniej, bo było mi głupio, że sam dałem się ponieść emocjom i krzyknąłem na moją ukochaną
- To, co my mamy robić? - Zapytała.
- Pakuj wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, a ja zaraz przyjdę. Zamaskowałem szalikiem twarz i wyjrzałem przez okno na klatce. Pierwsi „squatersi” oczywiście technowcy, grzecznie i bez oporu opuścili swe domy. Dla nich wakacje się już skończyły. Teraz pewnie wrócą do swoich krajów. Splunąłem z pogardą na jednego z nich, lecz chyba tego nie zauważył. Poszedłem szybko do Mocja. On też niedawno wstał i też już się chyba pakował.
-Trzeba sprawdzić, czy drzwi są zabarykadowane.
- Powinny być. - Stwierdziłem, ale na wszelki wypadek zeszliśmy na dół i sprawdziliśmy, że były zastawione. Po drodze zapukaliśmy do Walca, by go ostrzec. Otworzył nam zaspany i w samych majtkach.
-Mamy ewikcje
- No zdążyłem zauważyć - powiedział zmartwiony.
Wróciłem by pomagać Jance się pakować. Nea obudzona już na samym początku patrzyła zdziwiona nie rozumiejąc, co się dzieje. To dobrze, pewnie gdyby wiedziała o wszystkim na pewno by płakała, a tak przynajmniej z tym mieliśmy spokój. Zadzwoniłem do Milana i powiedziałem mu o nieszczęściu. Poprosiłem go, by, jeśli może niech skołuje od swojego szefa samochód, a jak nie to niech zadzwoni do Rene i poprosi jego. Jakby już coś wiedział miał oddzwonić, dlatego schowałem komórkę do bluzy z kapturem. Potem zacząłem zrywać zdjęcia ze ściany, myśląc „kurczę, takie miejsce; tak bardzo chciałem i wierzyłem w to, że zostanie. Tak wielką miałem nadzieję. Tylu przyjaciół, tylu znajomych, tyle działań, takie plany. Wszystko tu szło w dobrym kierunku, rozwijało się, a teraz - wszystko stracone. Przez pieprzonych bastardów i pieprzony rząd. Nienawidzę tego, co robią.”
- A co z łóżeczkiem? - Zapytała Janka.
- Zaraz je wypieprzę przez okno
- Nie rób tego zaaresztują cię
- - Niech wszyscy się dowiedzą, że wyrzucają rodziny z dziećmi.
- To łóżeczko było Milana
- -, Co poradzisz. Nie damy rady wziąć wszystkiego. Milan to zrozumie.
Tyle rzeczy musieliśmy zostawić. Tyle kwiatów, które tak ładnie rosły, tyle rzeczy, które nazbieraliśmy, wieżę z kolumnami, która tak dobrze grała, jedzenie, meble i mieszkanie, które tak dobrze nam służyło, z którego byliśmy dumni i do którego już zdążyliśmy się przywiązać. Usłyszeliśmy jak ktoś kopie w drzwi na klatce. Wyjrzałem przez okno. Gliniarza już nie było. Kontener, który od razu przyjechał, z bastardami, wznosił ekipę kilku z nich na dach. Pobiegłem na dół by sprawdzić, czy gliniarzowi przypadkiem się nie udało wedrzeć i co zobaczyłem: odbarykadowane drzwi. Tylko fart i wytrzymałość zamka ratowała nas przed tym, że nie mieliśmy go w środku. Kurde bladź! Zrobiliśmy tą barykadę z Kaskiem specjalnie w ten sposób, by można ją zamknąć wychodząc na zewnątrz. Umawialiśmy się ze wszystkimi, że razem opuścimy budynek i zostawimy go zabarykadowanego. Któryś z tych frajerów, Walec lub Mojec, wiedząc, że jeszcze jesteśmy w środku, zostawił prawie otwarte drzwi, ułatwiając tym wejście gliniarzom i zaskoczenie nas. Poleciałem sprawdzić, czy może, któryś z nich został, lecz nie było ich, zostaliśmy sami. Janka zapytała się mnie -Gdzie jeszcze lecisz? Nie zostawiaj mnie samej. - Skarbie muszę wzmocnić z Mojcem barykadę na górze. Wtedy zyskamy na czasie. - Okłamałem ją trochę, by się nie martwiła. Pobiegłem na górę i z trudem zastawiłem pralką cienko zabite drzwi. Dla wzmocnienia ledwo, co udało mi się tam postawić kolejne dwoje drzwi. Przeszkadzały mi w tym zahaczające się sznury na bieliznę. Trochę się pomęczyłem, namordowałem i ostro powkurzałem i w końcu się udało. Barykada była w miarę zrobiona. Zszedłem na dół do Janki i dalej się pakowaliśmy. Gdy stwierdziłem, że zabawek niestety nie możemy zabrać, zaniosłem całe pudło do okna. Janka próbowała mnie powstrzymywać
- Nie rób tego, oni Cię zaaresztują!!!
- - Świat musi się dowiedzieć, że wyrzucają matki z dziećmi – po
Czym rozsypałem na ulicy całe pudło zabawek, strasząc tym nieco bastardów. Przy tym zapytałem krzycząc po angielsku
- - Gdzie teraz będą mieszkały nasz dzieci?!!
Zaraz potem wyrzuciłem pluszowego słonia, którego wcześniej miałem zamiar powiesić przed oknem. Gliniarze zareagowali na to ironicznym aplauzem i chuj im w dupę. Pewnie niektórzy też mają dzieci. Ciekawe czy w jakiś sposób ich gryzie sumienie. Pewnie nie, bo jakie sumienie może mieć automat. Chyba, że do wykonywania przepisów. Potem dalej kontynuowaliśmy pakowanie. Robiliśmy to szybko i w miarę sprawnie. Po jakimś czasie usłyszeliśmy od góry jakiś hałas
- O Boże, co to?! - Zapytała z przerażeniem Janka
- - Chyba się wdarli
- No, co ty?! Może to Mojec?
- - Nie sądzę. Bądź spokojna. Wyjdę do nich naprzeciw
- Nie zostawiaj nas
- - Skarbeczku! Zaraz wrócę - i wyszedłem szybko kierując się na
górę. Z góry naprzeciw mnie zobaczyłem schodzącego gliniarza M-1, a za nim następnego. Kaski na głowach, opancerzone granatowe kombinezony, długie pały i dwie okrągłe tarcze. Pierwszy z nich niósł piłę elektryczną, co wyjaśniało ich wdarcie się na klatkę. Z tą maszyną moja barykada była tylko kwestią czasu. Jednak właśnie na czasie mi wówczas zależało. Gdy tylko ich zobaczyłem wykrzyknąłem
- Tylko bez gazu tu jest dziecko!
- Dobrze. Jeśli nie będziecie stawiać oporu wszystko będzie spokojnie - jakiekolwiek opieranie się nie miało sensu
- Czy tylko wy tu jesteście?
- - Tak, nie zdążyliśmy się spakować.
- Musimy sprawdzić wasze mieszkanie - poczym wyszedł. Od wejścia rzuciła się na niego Papryka.
- Weź tego psa, bo go zastrzelę - skurwiel zaczął krzyczeć. Uspokoiłem Paprykę i na wszelki wypadek założyłem jej kaganiec
- - Czy możemy się spakować?
- Dobrze, ale szybko - i zaczęliśmy kończyć pakowanie. Wrzucaliśmy, co popadnie omijając te rzeczy, co nie są nam potrzebne, lub te, co nie mogliśmy wziąć. Musieliśmy zostawić trzy maszyny do pisania, naszą wieżę stereo z 4-ma kolumnami oraz kupę gratów, ubrań i innych rzeczy, które chciałem komuś oddać, sprzedać lub zamienić się. Miałem to wynieść do darmowego second handu zrobionego na Overtoomie. Niestety nie zdążyłem się pozbyć tych moich wystawkowych zbiorów. W międzyczasie migowo zawołałem Jankę do łazienki i cicho jej powiedziałem - Najlepiej nic przy nich nie mów. Jeśli coś będziesz chciała powiedzieć to po angielsku, a najlepiej przyjdź tutaj. - Dobrze. Przecież nic nie mówię. - po czym wyszliśmy z łazienki. Papryka dalej mimo kagańca szczekała na bastardów. Trochę ją uspokoiłem. W miarę szybko uwinęliśmy się z robotą. Na początku znieśliśmy Neę, wózek i najważniejsze rzeczy, potem wróciłem się. Rozejrzałem się ostatni raz po mieszkaniu, sprawdzając czy niczego ważnego nie zapomnieliśmy i poganiany przez gliniarza zszedłem na dół znosząc ostatnie torby. Gdy byłem na dole i zobaczyłem tą masę toreb i plecaków zacząłem się zastanawiać jak my się zabierzemy z tym wszystkim. Zacząłem wszystko ładować na wózek. Wysypały mi się przy tym szablony. Zacząłem je pospiesznie zbierać, by nie zobaczyli ich gliniarze. Chcieliśmy jak najszybciej opuścić to miejsce. Ze zdenerwowania się zapomniałem i zacząłem Janci mówić po polsku, co gdzie załadować. Jak teraz o tym myślę to przeklinam się „Jak można było być tak głupim?. Lecz wtedy, byłem tak zdenerwowany, tak zrozpaczony, że zapomniałem się i swą mową zdradziłem się, że nie jestem Holendrem. Swój błąd zrozumiałem dopiero wówczas, gdy jeden z tajniaków podszedł do mnie i powiedział po holendersku - Pan zdejmie ten plecak i pojedzie z nami. - Odpowiedziałem mu po angielsku - My już sobie idziemy, wszyscy razem. Nie zostawię swojej córki - Widząc, że się opieram podeszli i okrążyli nas pozostali tajniacy. Widząc, co się święci w geście rozpaczy wziąłem Neę na ręce i przytuliłem mocno Jankę. Nie miałem zamiaru ich opuszczać. Żadne ludzkie prawo nie może być ważniejsze od prawa boskiego, prawa córki do ojca, żony do męża, mojego prawa do bycia z rodziną. Widząc nasz opór tajni, bastardzi (bo ci z M-1 w ogóle się tym nie zajmują) rzucili się na nas i zaczęli nas rozdzielać. Najpierw odepchnęli Jancie, a potem zaczęli mi wyrywać Neę. Tak bardzo nie chciałem ich opuścić. Miałem nadzieję, że w końcu dadzą spokój szarpaninom, że jak będę trzymał Neę, to się opamiętają i nie będą pokazywać swej brutalności. Jednak oni jak automaty bezdusznie wykonywali swoje zadanie. Wyrywali mi ją na oczach wszystkich, dziennikarzy i fotoreporterów, którzy jak sępy spragnieni sensacji pstrykali nam zdjęcie za zdjęciem. W sumie to dobrze niech ludzie dowiedzą się prawdy jak brutalna i nieludzka jest holenderska policja. Gdy wyrywanie stało się mocniejsze Janka krzyknęła do mnie
- Michał puść już ją - co zrobiłem z obawy, by jej nie połamali. Zaraz Janka odebrała dziecko gliniarzowi. Nea przez cały czas ewikcji, była bardziej zdziwiona niż przestraszona. Grzecznie bez płakania będąc w szoku obserwowała rozgrywające się zdarzenia. Z jednej strony to dobrze, bo nie mieliśmy z nią tak wielkiego problemu jakby płakała. Z drugiej strony, to teraz sobie myślę, że może jakby zaczęła beczeć, to wywołałaby może litość gliniarzy. Choć raczej wątpię, bo przecież te bezduszne automaty mają kamienie, a nie serca. Na pewno pokazałoby to bardziej brutalność policji i tragedie sytuacji. W sumie mogłem wywołać jej płacz wzorem pań za komuny, które wykorzystując płaczące dziecko, często pożyczone od sąsiadki sprytnie omijały ówczesne bardzo długie kolejki. By uzyskać ten efekt szczypały trzymanego na rękach malucha, by ten zaczął wyć, przez co denerwował i wywoływał współczucie u stojących w kolejce, przed, którzy chcąc ulżyć swoim uszom lub dziecku przepuszczali „mamę” na początek „ogonka”. Nie byłem jednak na tyle chamski, by krzywdzić Neę dla jakichkolwiek celów.
Gdy stałem już sam tajniacy pytali się mnie po holendersku i po angielsku
- Skąd pochodzisz, z jakiego kraju? - Lecz ja po tym jak
Zrozumiałem swój błąd, twardo milczałem i nie odzywałem się w żadnym języku. Jeden z nich zdenerwowany moją postawą krzyknął mi w twarz.
- Wrócisz do swojego kraju!
W kilku próbowali mnie popchać w kierunku „suki”, która miała przewieźć na komisariat, lecz stawiałem opór. Próbowali pochwycić i wykręcić mi ręce, lecz umiejętnie unikałem i wyrywałem im je. Gdy udało im się przepchnąć mnie o parę kroków metodą „Non voilent”, (bo każda inna była bez sensu) położyłem się i zacząłem stawiać bierny opór. Wychodziło mi to na tyle skutecznie, że z trudem udało im się mnie unieść i kilka razu mało, co nie zostałem upuszczony, co wtedy w ogóle mnie nie przerażało, choć mogłem sobie coś zrobić. W czasie tej szamotaniny usłyszałem zrozpaczony krzyk Janki
- Zostawcie go! To jest mój mąż! Kto teraz zapewni nam byt? Nie
Wystarczy wam, że odebraliście nam mieszkanie?!!
Gdy usłyszałem to z mojego gardła wydobył się długi i głośny krzyk rozpaczy a moja szamotanina wzmogła się do tego stopnia, że kolejni tajniacy zaczęli mnie nieść, a przy okazji tak, mnie powykręcali, że przy dalszym wierzganiu mogli mi połamać rękę. Nie szamotałem się już, więc, ale wciąż wrzeszczałem
- Aaaaaaaaaaa… - kątem oka dostrzegłem wystraszoną Paprykę. Prawdopodobnie dostała od któregoś z bastardów, który wykorzystał, to, że była w kagańcu. Dostrzegłem też wystający z przedniej kieszeni bluzy mój gaz, który znalazłem na wystawce. Jako, że broń ta jest zakazana w Holandii nie wykręconą ręką udało mi się wykonać ruch, który pozwolił gazowi wypaść z kieszeni. Byłem pewien, że gliniarze to zauważyli, ale na szczęście nie. Podczas szamotaniny wypadło mi też coś, co w odgłosie przypominało mi długopis lub coś plastikowego, lecz nie udało mi się odwrócić głowy by zobaczyć, co to. Przed zakratowanym busem, (nie) sprawiedliwości przystosowanym do przewozu więźniów przestałem się wydzierać. Postawili mnie na nogi i spięli z tyłu ręce kajdankami i zamknęli w jednej z cel w tym samochodzie. Zza szyby zobaczyłem, że rozmawiają o czymś z Janką i coś spisują. Miałem nadzieję, że nie byli na tyle bezczelni by ją z dzieckiem też zaaresztować. Myślałem też, że moja żona nie jest na tyle głupia, by dać im swoje dane, czy powiedzieć skąd pochodzi. Próbowałem walić głową w szybę, by, Jancia spojrzała na mnie bym mógł pokazać jej swój uśmiech, lecz niestety nie usłyszała.
(kilka dni przed swietami bozego narodzenia w 2000 roku)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz