Emma Goldman - fragment broszury
(...) Już w młodości przeciwnicy okrzyknęli ją wrogiem publicznym numer jeden i straszyli nią dzieci, zaś zwolennicy - z nie mniejszą emfazą - obdarzyli mianem "sumienia Ameryki". Gdy zrobiono to zdjęcie, miała sześćdziesiąt lat - nadal była aktywna. Nazywała się Emma Goldman.
Dlaczego została anarchistką? Pod koniec XIX wieku, na zachodnich rubieżach państwa carów, gdzie urodziła się w 1869 roku w przeciętnej żydowskiej rodzinie, nie był to wybór niezwykły. Już rozpowszechniły się bowiem wśród radykalnej inteligencji idee Narodnej Woli, w wyniku "akcji bezpośredniej" zginął car Aleksander II, nadal wiele obiecywano sobie po "chodzeniu w lud". Więc siedemnastoletnia Emma, naczytawszy się Czernyszewskiego i Niekrasowa, porzuciła lekcje muzyki i francuskiego i też "poszła" - wyrabiać gorsety i rękawiczki w jednym z petersburskich zakładów.
Czy to już był ten kamyk, który pociągnął lawinę zdarzeń składających się na jej burzliwe, wręcz awanturnicze życie? Czy może zaraz następny krok - wyjazd w 1886 roku z "więzienia narodów" do w wymarzonej, wolnej republiki - Stanów Zjednoczonych, i niezwykłe rozczarowanie, gdy okazało się, że idealizowana Ameryka nie przystaje do wyobrażeń o niej? A może jeszcze nie, może tym kamykiem stało się dopiero rozczarowanie następne, gdy poszukująca oparcia i zapewne dręczona nostalgią Emma pospiesznie wyszła za mąż - kto wie, czy nie dlatego tylko, że spotkała akurat człowieka mówiącego po rosyjsku; separacja nastąpiła bowiem niemal równie szybko jak ślub.
Młodzi ludzie adaptujący się do "dorosłej" rzeczywistości skłonni są uważać, że nie oni, lecz ta rzeczywistość powinna się zmienić. Dlatego chętnie akceptują radykalne ideologie, choć zazwyczaj prędzej czy później z nich wyrastają. Emmę kolejne życiowe doświadczenia zdawały się utwierdzać w przekonaniu, że to świat jest zły. Być może dlatego, że zły wydawał jej się także świat najbliższych - rodzina, od której Emma uciekła, a która wkrótce potem również znalazła się w Ameryce.(...)
(...)Próbowała też wracać, ale bez skutku. Któraś z kolei awantura okazała się ostatnia i zbuntowana dwudziestolatka trafia do Nowego Jorku. Jest rok 1889. W Nowym Jorku trwa walka o ośmiogodzinny dzień pracy, czyta się Emrsona, Thoreau i Whitmana; Johan Most - były poseł Reichstagu, anarchista - wygłasza przemówienia i wydaje pismo "Freiheit" (Wolność)... Emma agituje więc za strajkiem, dyskutuje, a prócz tego romansuje z barwnymi postaciami z anarchistycznego światka - ze swym idolem, Mostem; pochodzącym z tych samych stron co ona i młodszym o rok Aleksandrem Berkmanem, który z rosyjskim "wilczym biletem" uciekł aż do Stanów... Wygląda na to, że znalazła swoją receptę na życie, nie tylko w działaniach politycznych.(...)
(...)Nadchodzi rok 1892. W czasie strajku w Pittsburgu ostrzelano robotników, a odpowiedzialny za to Henry Clay Frick z Carnegie Company, odrzucił ich postulaty. Dla Emmy sprawa jest jasna - nadszedł czas czynów. Rewolucyjne słowo musi stać się ciałem. Do Pittsburga jedzie jej najbliższy towarzysz i przyjaciel - Aleksander Berkman.
Berkman ( we wspomnieniach (2)):
" Otwierają się drzwi do gabinetu Fricka, na lewo od sekretariatu i gdy pojawia się w nich kolorowy pracownik, przez moment miga mi przed oczyma siedząca w głębi pokoju czarnobroda, dobrze ubrana postać.' Pan Frick jest zajęty. Nie może pana teraz przyjąć' - mówi Murzyn, zwracając moją wizytówkę. Biorę wizytówkę, chowam ją do teczki i wolno wychodzę z sekretariatu. Lecz gwałtownie zmieniam kierunek, przechodzę przez bramkę, oddzielającą petentów od urzędników i - odsuwając zdumionego urzędnika - wkraczam do gabinetu znajdującego się z lewej strony. Stoję oko w oko z Frickiem.
Na moment oślepia mnie światło padające z okna. Przy znajdującym się dalej ode mnie końcu długiego stołu dostrzegam dwóch ludzi. 'Fr...' - zaczyna. Widok przerażenia na jego twarzy odejmuje mi mowę. To przestrach kogoś, kto zdaje sobie sprawę, że stoi przed śmiercią. 'Zrozumiał' - przemyka mi przez myśl. Szybkim ruchem wyciągam rewolwer. Unosząc broń widzę, jak Frick, obiema dłońmi ściska poręcz krzesła i próbuje wstać. celuję w jego głowę. 'Może mieć kamizelkę kuloodporną' - myślę. Gdy pociągam za spust, szybko, z przestrachem odwraca twarz. Strzelam; wysoki pokój odpowiada echem niczym wystrzał armatni. Słyszę ostry, przenikliwy krzyk; Frick klęczy, opiera głowę o poręcz krzesła.
Jestem spokojny i opanowany, obserwuję uważnie każdy jego ruch. Lecz głowę i ramiona ma pod wielkim fotelem, nie rusza się i nie wydaje najmniejszego dźwięku. 'Nie żyje?'- muszę się upewnić. Dzieli nas jakieś osiem metrów. Robię kilka kroków w jego kierunku, gdy naglę rzuca się na mnie ten drugi człowiek, o którym zupełnie zapomniałem. Walczę, aby wyzwolić się z jego uścisku. Wydaje się mały i szczupły. Nie chciałbym wyrządzić mu krzywdy; nic do niego nie mam. Naglę słyszę krzyk: 'Morderstwo! Na pomoc!'. Serce mi zamiera, gdy zdaję sobie sprawę, że to krzyk Fricka.
'Żyje!' Odrzucam na bok obcego i strzelam w kierunku pełzającej postaci Fricka. Ale mężczyzna uderzył mnie w dłoń; chybiłem! Mocujemy się i przewalamy po całym pokoju. Próbuję go zrzucić z siebie, znajduję jednak miejsce między jego ramieniem i korpusem, przyciskam rewolwer do jego boku i mierzę we Fricka, który chowa się za fotelem. Naciskam na spust. Słychać trzask, ale strzał nie następuje! Łapię za gardło obcego, który wciąż mnie nie odstępuje, gdy nagle coś ciężkiego uderza mnie w tył głowy. Przeszywa mnie ostry ból. Osuwam się na ziemię i mam niejasne wrażenie, że broń wypada mi z rąk.
'Gdzie jest młotek? Wal w niego stolarzu!' W uszach dźwięczy mi szum wielu głosów. Zbolały próbuję się podnieść. Przygniata mnie ciężar wielu ciał. Cóż to? Głos Fricka! Żyje!... Czołgam się w kierunku tego głosu, pociągając za sobą walczących ze mną ludzi. muszę wyciągnąć z kieszeni sztylet... Jest! Kilkakrotnie wbijam go w nogę człowieka, który leży przy oknie. Słyszę jak Frick krzyczy z bólu - rozlega się wiele okrzyków, odgłosy kroków, ktoś ciągnie mnie za ręce, wykręca je i zostaje uniesiony z podłogi.
Otacza mnie tłum policjantów, urzędników, robotników w kombinezonach. Jakiś mundurowy unosi mi głowę za włosy i mój wzrok spotyka się ze wzrokiem Fricka. Twarz ma szarą jak popiół, na czarnej brodzie - czerwone plamy, z karku płynie krew. Przez moment ogarnia mnie dziwne uczucie wstydu, ale już po chwili pojawia się złość na takie sentymenty, niegodne rewolucjonisty. Z wyzywającą nienawiścią patrzę mu prosto w twarz."
(...)Gdyby nie Emma, Berkman nie miałby z czego strzelać. To ona zarobiła pieniądze na rewolwer. Jako prostytutka.
Goldman (1928, w liście do adwokata Artura Leonarda Rossa (3)):
"Mój związek z czynem Berkmana i nasze stosunki stanowią leitmotiv czterdziestu lat mojego życia (jakie upłynęło od tamtego czasu - przyp. red.). swoją drogą - to oś, wokół której zbudowana jest moja historia. Nie masz racji sądząc, że to tylko 'ludzki odruch dziewczęcego serca' pchnął mnie do tego desperackiego czynu (...). była to moja głęboko religijna, gorąca wiara, że cel uświęca wszelkie środki. Celem był wówczas mój ideał ludzkiego braterstwa. Jeśli coś się we mnie od tego czasu zmieniło, to w każdym razie - nie mój ideał. Zmiana dotyczy raczej świadomości faktu, że wspaniały cel nie uświęca wszelkich środków".
22-letniego Berkmana, skazanego na dwadzieścia dwa lata więzienia potępili niemal wszyscy - nawet większość jego własnych towarzyszy. Część odium spada i na Emmę. Odwracają się od niej ludzie dotychczas najbliżsi. Musi się wyprowadzić i sypiać w parkach, potem trafia do domu bohemy artystycznej zwanego "Cygańską republiką", chora z wycieńczenia ląduje wreszcie u rodziców w Rochester. Lecz na to, by znów stała się "porządną żydowską dziewczyną" jest zdecydowanie za późno.
Emma to już ktoś - w barwnym, tętniącym życiem światku anarchistycznym. Przyjaźni się z jego czołowymi postaciami - Voltairine de Cleyre, Williamem Owenem, Benjaminem Tuckerem. Organizuje przyjazd do Ameryki Piotra Kropotkina. Przemawia i agituje - przeciwko wojnie o Kubę z Hiszpanią, a za usuwaniem ciąży. Więzi rodzinne, tradycja, burżuazyjna moralność - fe! Precz z konwenansami! Niech żyje wolność! W każdej dziedzinie!
Rok spędza w więzieniu, za "podburzanie do buntu". Karę odsiaduje pracując jako pielęgniarka w więziennym szpitalu. Jeździ do Europy - wygłasza odczyty o anarchizmie i słucha pierwszych wykładów Freuda. Kontaktuje się z najwybitniejszym włoskim anarchistą - Malatestą. Zdobywa też kwalifikacje pielęgniarki i akuszerki. Teraz już osobiście może pomagać przy zabijaniu nienarodzonych. Żelazna konsekwencja. Zgodność słów i czynów, teorii i praktyki...
Przy tym wszystkim - ponawia kilkakrotnie próby wcześniejszego uwolnienia Berkmana. Bezskutecznie. On też jest z tych niezłomnych - nie zgadza się na potępienie swojego czynu, co było warunkiem ułaskawienia.(...)
Wydana w końcu autobiografia Emmy nie sprzyja poprawie jej samopoczucia ani nie przynosi upragnionej niezależności finansowej. Droga, ponad tysiącstronicowa, pozbawiona odpowiedniej reklamy książka nie wzbudza szerszego zainteresowania. Świat na początku lat trzydziestych nie patrzy w stronę anarchizmu.
Bekman (St. Tropez, 1931, w liście do Emmy)
"Naprawdę wygląda na to, że nie ma czegoś takiego jak postęp. Są zmiany i to nie zawsze na lepsze. Ale prawdziwy postęp? Gdzie on jest; i co dała cała robota radykałów, rewolucjonistów, anarchistów itd.? (...)
Świat pełen jest podobnych [konserwatywnych i reformistycznych] ludzi. Można to zmienić albo zabijając ich wszystkich, jak to próbują robić bolszewicy, albo pozwalając im jakoś (stopniowo) wymrzeć, a zarazem wychowując nowe pokolenie w bolszewizmie lub anarchizmie. Ale byłaby to zmiana starych dogmatów, uprzedzeń i przesądów na nowe, co faktycznie robią bolszewicy. I co nieuchronnie robiliby anarchiści, gdyby mieli władzę; nawet władzę nad systemem edukacji w takich warunkach ekonomicznych, w których życie jednostki zależałoby od jej postawy, jak na przykład w warunkach syndykalizmu. Więc gdzie jest rozwiązanie? Naprawdę nie widzę żadnego rozwiązania; może pojawi się jakieś w ciągu najbliższych milionów lat."
Goldman (Paryż, 1931, w liście do Aleksandra)
"Ja też doszłam do wniosku, gorzkiego wniosku, że lata naszych wysiłków przyniosły niewiele. I że masy są naprawdę beznadziejne, jeśli chodzi o prawdziwą wolność i postęp. Problem polega na tym, że uznanie istnienia faktu nie ułatwia pogodzenia się z nim. (...) Więc wiesz, mój drogi, chociaż wypowiedziałeś moje najskrytsze myśli, (...) ten cichy głos we mnie nie zamilknie; głos, który chce krzyczeć przeciwko ludzkiej niedoli i niesprawiedliwości na świecie. Swój stan mogę porównać ze stanem kogoś, kto cierpi na nieuleczalną chorobę. Wiem, że nie ma takiego miejsca, gdzie mógłbym znaleźć oparcie i ponownie dzielić los naszych ludzi, którzy kontynuują walkę o wyzwolenie. A mimo to chwytam się tej nadziei, jak tonący brzytwy.
W rzeczywistości, mój miły, Ty robisz to samo. W ostatnim liście piszesz, że jeśli będziesz musiał stąd wyjechać, to pojedziesz do Hiszpanii. Wiesz równie dobrze jak ja, że nic byś tam nie mógł zrobić. Ale mimo to chcesz jechać, bo chcesz być blisko działań naszych towarzyszy i - o ile to możliwe - poczuć się jednym z nich. To nie ma sensu, Sasza. Oboje byliśmy w boju zbyt długo, aby zadawalać się szarą egzystencją. A jednak oboje wiemy, jak niewiele osiągnęliśmy w przeszłości i jak niewiele pozostawiamy po sobie."
Ówczesny Paryż pełen jest reprezentantów "straconego pokolenia". Wino, przelotne romanse, długie nocne dyskusje wciągają wielu amerykańskich rodaków Emmy. Ale ona i Berkman należą do innego świata. Pobyt w Europie to dla nich nie zabawa, lecz konieczność; nie mogą też jak inni w chwili głębokiego spleenu sięgnąć po książeczkę czekową. Berkman pociesza się, że w Rosji było gorzej, ale to niewielka pociecha.
Goldman (Paryż, 1932, w liście do Aleksandra):
"Wygląda na to, że nie pasuję nigdzie; nawet do własnych szeregów. A już na pewno nie - do żadnych innych. Nie byłoby to pewnie takie straszne, gdyby nie zżerała mnie wciąż potrzeba działania. Jestem w najgorszym od lat stanie zamętu. (...) Nie dość, że ani nie mogę, ani nie chcę dać się wciągnąć w mętny nurt tłumu, to w dodatku czuję się wszędzie obco".
W marcu 1932 Emma dowiaduje się, że ma na koncie 387 dolarów. To nic. Trzeba działać, mówić, krzyczeć! Znów seria odczytów - Skandynawia, Niemcy... Szalony i nie zrealizowany pomysł na przeprowadzenie wywiadu z Hitlerem ("Oczywiście musiałabym wystąpić pod tym moim solidnym nazwiskiem - Colton")... Anglia.
Goldman (Londyn, 1933, w liście do Aleksandra):
"Jestem tak zmęczona walka z wiatrakami, że postanowiłam dziś zostać, aby napisać do Ciebie i pozszywać moje majtki. Wszystko tak się niszczy, gdy się jest w drodze. A ponieważ nie mam pieniędzy, żeby kupić nowe rzeczy, muszę przysiąść, aby doprowadzić stare łachy do porządku.
Ale najpierw Ty, oczywiście.
Tak, mój drogi, choć ciężko mi to przyznać nawet przed sobą, zaczynam sądzić, że mój entuzjazm, a raczej oczekiwania, które tym razem wydawały się znacznie bliższe spełnienia, wyglądają zniechęcająco. Tak jak przed ośmiu laty, nie brak mi spotkań towarzyskich. Mogłabym żyć tu miesiącami bez wydawania grosza na jedzenie. Ale to tylko do tego poziomu sięga przychylność. Jestem śmiertelnie zmęczona wszystkimi ludźmi, których już widziałam i którzy głosili swoje zainteresowanie. Nie widzę bowiem żadnych oznak rzeczywistego poparcia dla tego, z czym przyjechałam. Nasi ludzie są tutaj, tak jak i wszędzie, nieudolni. Poza tym nie mamy nikogo o jakichkolwiek zdolnościach. Grupy składają się z żywych trupów. W grupach jest nie więcej niż trzech młodych ludzi. (...)
A jednak musimy ciągnąć naszą robotę. Jesteśmy głosami wołającymi na puszczy - teraz znacznie bardziej niż czterdzieści lat temu. To znaczy - głosami na rzecz wolności. Nikt jej już nie chce. Wydaje mi się jednak, że właśnie z powodu obecnego szalonego wrzasku na rzecz dyktatury, właśnie my nie powinniśmy się poddawać. Pewnego dnia, kiedyś tam, długo po naszym odejściu, wolność znów może podnieść swe dumne czoło. Od nas zależy oświetlenie jej drogi. Choć światło naszej pochodni dziś wydawać się może blade, to jednak jest to jedyny płomień".
Potem Holandia i przymusowy wyjazd z tego kraju z powodu odczytów o... dyktaturze. Szarlatańskie sztuczki.
Goldman (St. Tropez, 1933, w liście do Aleksandra);
"Wczoraj była szósta rocznica śmierci Sacco i Vanzettiego. Ciekawa jestem, czy pamiętali o nich nawet nasi towarzysze. Pamięć ludzka jest ułomna. Myśl o nich pogłębiła jeszcze moją depresję. Sprawiła, że poczułam jak jestem szalona chcąc wciąż pracować na rzecz naszych idei - gdy na świecie nic się nie zmienia. Po co to wszystko? Chciałabym chociaż pogodzić się ze światem, jak przystoi starszej pani. Zaczynam mieć siebie dość z powodu tego ognia, który zżera mnie w moim wieku. Ale cóż począć, nikt nie może zmienić własnej natury".
Przedruk ze strony Grupy Anarchistycznej Solidarności
wtorek, 20 maja 2008
Emma Goldman - znana anarchistka
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz