środa, 14 maja 2008

"Brutalny napad policji" - fragment jeszcze nie publikowanego roździału książki Griksa " Los Buntownika "

Brutalny napad policji
W końcu ruszylem przepisywanie ksiazki " Los Buntownike " . Jesli komus by chcialo sie zrobic korekte i wstawic polskie litery bardzo by mi pomogl a nam wszystkim wygodniej by sie czytalo. No wlasnie sie znalazla Beata, ktora mimo tego, ze spala tylko dwie godziny to poprawila ten rozdzial dla nas. Wielkie dzieki dla niej za poswiecenie. Gdyby te strony mialy wiecej takich pomocnikow...
inne marzenie...
Inne fragmenty w wydanych juz fragmentach. Wkrotce miejmy nadzieje bedzie mozna zobaczyc cala ksiazke dostepna w kazdej ksiegarni... ...zeby tylko sie znalazl taki wydawca. Marzenie.
Milego czytania. Uwagi jaknajmilej widziane. Te krytyczne tez: mgriks@gmail.com
To był chyba wtorek. Właśnie dziś była pierwsza miesiączka knajpy “Skłoterskiej”, czyli mijał pierwszy miesiąc od jej założenia. Ogólnie rozwijała się bardzo dobrze. Wszystko szło w pożądanym kierunku. Nawet ostatnio udało mi się zdobyć magnetofon. Podłączałem go pod naładowany akumulator, dzięki czemu grała muzyka. Gdy było dla kogo, rozpalałem w piecu, żeby było ciepło. Raz w tygodniu ktoś grał akustyczny koncert, a raz były małe czad-giełdy. Knajpa zyskała sobie już nawet stałych bywalców, którzy nie zważając na warunki woleli przychodzić tutaj, by poczuć punkowy, niezależny klimat, niż siedzieć w smętnych, drogich barach. Coraz więcej ludzi przychodziło do Skłoterskiej. W piątki i soboty spokojnie sprzedawałem dwie kraty, więc zwykle browary musiałem dokupywać później w nocnym sklepie.
Jedyne co mnie martwiło, to ostatnie włamania do knajpy. Zdarzyły się już dwa razy i chociaż nic nie zginęło, to trochę rzeczy zostało zniszczonych. Najbardziej zabolało mnie to, iż zniszczyli moją gitarę – główne źródło mojego utrzymania, a zarazem najcenniejszą rzecz jaką posiadałem.
-Jak ktoś mógł zrobić takie chamstwo? Po co ? Co za po…ne drechy. Niech ja ich tylko dorwę!- tak sobie rozmyślałem płacząc nad kolejną tragedią w moim życiu. Nie chcąc, by włamania się powtórzyły, oraz z zamiarem ukarania sprawców, tymczasowo nocowałem w knajpie, a nie na mym mieszkalnym skłocie- “Rzeczywistości”, na ulicy Dolnej.
Położyłem się spać około północy. Z początku nie mogłem zasnąć, lecz w końcu mi się to udało. Obudziło mnie głośne walenie do drzwi. Nie nazwałbym tego zwyczajnym pukaniem. Ktoś próbował wykopać drzwi. Niewiele się zastanawiając, w jedną rękę chwyciłem rurę , a w drugą krzesło i krzycząc podbiegłem do drzwi :
- Tym razem wam pokażę sku…ysyny, złodzieje !!! - już miałem otworzyć zamek i “powitać” intruzów, lecz moja ręka zastygła na zasuwie. Oblał mnie blady strach, a myśli panicznie zaczęły kołatać po głowie. "Cholera, oni cały czas nieprzerwanie kopią. Nie podziałały na nich moje słowa i groźby. Nawet na chwilę nie przerwali kopania. Przecież normalni złodzieje po czymś takim daliby sobie spokój i uciekli. Cholera! To jacyś psychole. Kur… ! Co ja mam robić?!"
- Czego ode mnie chcecie?! Jestem biedny . Zostawcie mnie ! – zacząłem prosić przestraszony, na co usłyszałem krótkie:
- Zabijemy cię!
“O kur… To naprawdę psychole! Cholera! Co ja mogę zrobić? Może ktoś mnie usłyszy?!” – myślałem gorączkowo. Teraz bałem się już nie na żarty. Szybko pobiegłem do najbliższego okna, otworzyłem je i zacząłem się wydzierać, z nadzieją w głosie:
-Ludzie! Pomocy! Chcą mnie zabić! Pomocy!!! – usłyszałem tylko trzask pękniętych drzwi. Z rozpaczą stwierdziłem, że to nie ma sensu. Wszyscy już śpią. Najbliższa kamienica znajduje się niedaleko, ale nikt mnie nie słyszy! Jestem tu sam. Jeśli mnie zabiją, to nikt ich nawet nie zobaczy. Będą mogli zrobić ze mną co zechcą, bez świadków! Modliłem się do Boga o pomoc.
Młodziutka, szczenięca Papryka usiłowała schować się przed hałasem. Ja patrzyłem jak drzwi coraz bardziej pękają, pod ciosami kolejnych kopnięć. Strach narastał we mnie cały czas. Cholera. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu aż tak się bałem.
" Boże, proszę! Niech mnie nie zabiją. Przecież muszę żyć dla Janki i mej córki Nei. Boże ocal mnie dla nich!" – modliłem się w myślach. Miałem śmierć przed oczyma. Mimo strachu z powrotem wziąłem do rąk krzesło i rurę. Stałem przed drzwiami i przyglądałem się jak drzwi stopniowo ulegają pod naporem kopnięć. Najpierw pękły na pół, lecz nie poddały się jeszcze. Potem pojawiło się pęknięcie na górze, później na dole. Po chwili przez szczelinę dało się zauważyć białe, ostre światło latarki.
" Czyżby zabójcy profesjonaliści?" – pomyślałem ze zgrozą. Kopnięcia nie ustawały nawet na pięć sekund. Po chwili zobaczyłem, jak zamek z mocną, grubą sztabą powoli wygina się, jakby był z masła. To był już jego koniec. Teraz stanąłem twarzą w twarz z napastnikami. Jakież było moje zdziwienie, gdy w drzwiach zobaczyłem …
… ubranego na czarno gliniarza. Tego się nie spodziewałem. Ze zdziwienia pewnie rozwarłem usta, a mój oręż – krzesło i rura wypadły mi z rąk. Z resztą bez sensu byłoby z nimi walczyć. Nawet jak bym wygrał ( a było ich pięciu ), to pewnie by mnie potem wsadzili na dożywocie. Nie wygrałbym z nimi tym bardziej, że przecież byli uzbrojeni.
W pierwszej chwili nawet trochę się ucieszyłem, że to bastardzi, a nie jacyś nazi-debile, czy jakieś psycho-drechy. Szybko jednak zmieniłem zdanie. Z miejsca, ten pierwszy, który kopał rzucił się na mnie z nożem. Na początek dostałem kosą w rękę, potem z pięści w twarz.
"Cholera. Jeśli gliniarze łamią prawo, to są w stanie zrobić mi wszystko." – przemknęło mi przez myśl. Czułem, że ocieram się o śmierć i że bardzo prawdopodobnym jest, że zginę. Teraz jedynie w ich litości widziałem mój ratunek. Po kolejnym uderzeniach, które spadały na mnie niczym grad, zacząłem prosić:
- Nie róbcie mi krzywdy! Ja mam żonę i dziecko! Muszę na nie zarabiać! – krzyczałem, lecz ciosy nadal nie ustawały. Ten psychol, który mnie bił zaciągnął mnie do pokoju, wywrócił, usiadł na mnie okrakiem i uderzał dalej.
- Gdzie masz złoto?! - zapytał po chwili.
- Jakie złoto?! Nie mam żadnego złota! – odpowiedziałem zdziwiony, po czym znów poczułem ciosy na swoim ciele.
- Nie oszukuj. Dawaj złoto! Nie oszukuj! – krzyczał, waląc bez opamiętania w moją twarz.
- Jestem biednym człowiekiem. Przecież nie mieszkałbym tu, gdybym był bogaty! – próbowałem tłumaczyć.
- To gdzie masz narkotyki?! Mów !
- Nie mam narkotyków . Nie jestem narkomanem!
- Kłamiesz! – psychol krzyczał i uderzał.
- Nawet nie stać mnie na ćpanie! Mam na utrzymaniu rodzinę!
- Gówno mnie to obchodzi! Dawaj pieniądze !
- Poczekaj! Nie bij! Mam tu na szyi, w portfelu. – nawet nie próbowałem ściemniać. Życie w tym momencie było najcenniejsze. Psychol nie dał mi nawet zdjąć saszetki. Zerwał ją, raniąc mi szyję. Zachowywał się niczym ćpun, bo może tak naprawdę nim był. Gorączkowo zaczął przeglądać mój portfel. Wszystko, co nie było obiektem jego zainteresowania wyrzucał na podłogę: karty telefoniczne, kartkę z numerami i adresami, a nawet mój dowód. W końcu znalazł jedyne 10 złotych, bo akurat tylko tyle miałem.
- I co, to wszystko ?! – zapytał z rozczarowaniem.
- Tak. – odpowiedziałem, na co otrzymałem kolejny cios. W tej chwili wszedł inny gliniarz i powiedział do psychola:
- Przerwij na razie. Niech nam otworzy drzwi do innego pokoju.
"Chwila ulgi." – pomyślałem z radością. Jeden pokój był zamknięty na klamkę, której nie było w drzwiach. Oczekiwali po mnie że go dla nich otworzę. Na oczach policji chodziłem po pokoju i szukałem czegokolwiek co mogłoby zastąpić klamkę. Teraz dokładniej mogłem obejrzeć ich twarze. Chciałem zapamiętać każdy szczegół, bo mogłoby mi się to kiedyś przydać w sądzie, przy ewentualnym oskarżeniu. Gdy dostrzegłem, że jedna z osób jest kobietą, doznałem szoku.
"Jak kobieta może brać udział w takim okrucieństwie?" – zadawałem sobie pytanie. Strach paraliżował moje myśli, a oni do tego docinali tekstami:
- Co, policja Ci się nie podoba ty pie…ny punku ?
-My Ci pokażemy co to jest przemoc policji! – jeden z nich nawiązał do dużego transparentu wiszącego na ścianie, na którym widniało hasło: “ Stop przemocy policji“, oraz namalowana była przekreślona ręka gliniarza, z policyjną pałą. Teraz sobie skojarzyłem, że to być może on był głównym powodem ich wściekłości.
W końcu udało mi się znaleźć nóż kuchenny, którym chciałem otworzyć drzwi. Gdy zobaczył to bastard, który zapowiedział mi przemoc ( nazwijmy go muzykiem ), uderzył mnie w głowę i wytrącił mi narzędzie z ręki.
- Co, z nożem na policjantów? Chciałeś nas pozabijać, tak ?
- Chciałem otworzyć nim drzwi- tłumaczyłem.
- To na drugi raz się zapytaj, czy możesz otworzyć drzwi nożem.
Stanąłem bez ruchu wku…ny i zdezorientowany zaistniałą sytuacją, aż jeden policjant, ten który przerwał psycholowi robotę (nazwijmy go Blondexem), rzekł:
- Otwórz do ch… te drzwi! – zrobiłem to nożem z obawą, iż znów dostanę karę za “napaść na gliniarza z kosą w ręku“. Na szczęście zależało im chyba na obejrzeniu pokoju, bo tym razem mi nie dowalili. Wszedli do pomieszczenia, rozglądając się. Gdy dostrzegli, że nic szczególnego nie ma, zrobili demolkę, po czym wrócili do pokoju biurowego.
- O, masz już drugą gitarę. – powiedział Muzyk, przez co stało się pewne, kto zniszczył mi poprzedni instrument.
-O, tutaj jest jeszcze jedna – Psychol wskazał na kolejną gitarę , która nie była jeszcze do końca zreperowana.
- No to sobie pogramy – stwierdził Muzyk, siadł na ławce i zaczął grać.
" Cholera ! Nigdy bym nie przypuszczał, że gliniarz, a do tego taki cham, mógłby umieć grać na gitarze. Zawsze sobie wyobrażałem, że ci, którzy uczą się grać na gitarze są wrażliwi i równi." Teraz ten głupawy mit legł w gruzach. Zresztą, w bonheadzkich kapelach też przecież grają gitarzyści, więc było to tylko złudzenie.
- Przecież na tym się nie da grać – rzekł i zamienił zepsutą gitarę na dobrą. – O, ta już lepsza – stwierdził i zaczął grać, co prawda nie najlepiej. Były to jakieś ogniskowe melodie. Gdy grał, Blondex zażądał ode mnie dowodu.
- Nie mam przy sobie. Został wysypany na podłogę w tamtym pokoju, wraz z całą zawartością mojego portfela.
-To idź po niego – powiedziawszy skierował swoje kroki za mną. Z pośród porozrzucanych kart telefonicznych, papierów, zdjęć itp.znalazłem mój dowód i dałem Blondexowi. Po chwili wróciliśmy do reszty policjantów. Muzyk jeszcze grał, a reszta bastardów szperała gdzie się da. Psychol dostrzegł butlę gazową i odkręcił ją na cały zycher. Blondex zaczął mnie przepytywać z dowodu, by sprawdzić czy rzeczywiście należy do mnie.
-Jak się nazywasz? Imię ojca? Data urodzenia? Adres zamieszkania? - pytał raz za razem, a ja odpowiadałem mu, zgodnie z prawdą.
- Pochodzisz z Siedlec ?
- Tak.
- To co tutaj robisz ? – zapytał zszokowany, jakby to było dziwne, że ktoś wyemigrował do Warszawy.
- Zarabiam na rodzinę. – “spowiadałem” się dalej.
- Tutaj? Nie możesz u siebie ? – zapytał, z oburzeniem lokalnego rasisty.
- Niestety, w moim mieście nie ma wolnych miejsc pracy.
- A tutaj co robisz?
- Gram na gitarze.
- Żebrzesz ?
- Gram na gitarze. – powtórzyłem stanowczo.
- A jakiej muzyki słuchasz? Pewnie punka – dodał z pogardą Muzyk.
- Różnej – odpowiedziałem.
- Włącz magnetofon, zobaczymy.
W magnetofonie był Fate, więc pomyślałem, że przyczepi się też do muzyki. Trafiłem wesoły kawałek- “Ska”, który zupełnie nie pasował do grozy sytuacji.
-Ooo… Nawet da się słuchać. – stwierdził Muzyk ze zdziwieniem.
- Szybko załatwiłeś sobie nowe gitary. – zauważył Psychol.
-Nie na długo. Ha! Ha! Ha! – złowieszczo zaśmiał się Muzyk, a Psychol złapał gorszą gitarę za gryf i zamachnął się, w momencie kiedy rozpaczliwie prosiłem.
-Proszę, nie psujcie mi jej. Nie będę miał jak wyżywić rodziny! Bądźcie ludźmi! – niestety, moje prośby nie przyniosły żądanego rezultatu. Zostały przerwane przez psychola, który bezlitośnie roztrzaskał pudło gitary na mojej głowie. Ani się otrząsnąłem, a Muzyk rozbił na mej głowie gitarę, na której jeszcze przed chwilą pogrywał. Byłem zrozpaczony i obolały. Nie mogłem pojąć ich okrucieństwa i bezwzględności. Straciłem kolejne źródło utrzymania. Kto mi teraz da gitarę, skoro moi wszyscy znajomi, którzy posiadali takowy instrument pomogli mi ostatnio, a ich własność roztrzaskała się przed chwilą na moim łbie. Z przerażeniem zastanawiałem się, czy uda mi się przeżyć tę tragedię. Mieli niezły ubaw z tego, że rozwalili mi instrumenty. Bałem się. Wszystko wskazywało na to, że oni rzeczywiście chcą mnie zabić. Naiwność i nadzieja mówiły mi: “ Co ty. Przecież to są policjanci, nie mordercy. Zalazłeś im za skórę, więc chcą cię tylko przestraszyć.” Niestety, fakty mówiły zupełnie co innego. Papryka gdzieś schowała się, jak kopali w drzwi i od tamtej pory nie wychodziła.
- I tak były kiepskie. Haha! – stwierdził rozbawiony Muzyk
-Nie będzie grania.
-Eee tam. Gra jeszcze magnetofon. – cieszyli się, gdy ja nienawidziłem ich bardziej z każdym słowem. Ile bym dał, żeby stanąć z nimi do walki, mając równe szanse. Niestety, byłem sam bezsilny, ogarnięty niemocą. Ukradkiem zapytałem kobiety:
- Jak pani może patrzeć na to, a co dopiero uczestniczyć w takim okrucieństwie?
- Nie jestem kobietą. – postać odparła oburzonym, męskim, basowym głosem, a ja nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ukradkiem przyjrzałem się bardziej i stwierdziłem, iż może to jest naprawdę facet. Niestety, naszą rozmowę usłyszał Muzyk, który, nie wiadomo po co, od jakiegoś czasu podgrzewał na gazie metalowy pręt.
- Obrażasz naszego kolegę? Zaraz z ciebie zrobimy kobietę!
-Proszę. Nie róbcie mi krzywdy! Ja mam żonę i dziecko!
- A miałeś kiedyś rozgrzany pręcik w dupie ?
Gdy to usłyszałem, nogi się pode mną ugięły i momentalnie zalałem się zimnym potem. Teraz już byłem pewien, iż chcą mnie zabić. Miałem zginąć śmiercią, która nie należała do przyjemnych

" Co za chory umysł mógł wymyślić taką torturę?! Co za psychole! Muszę się ratować. Musi mi się udać! Znając teren, wybiegnę z budynku dużo szybciej, niż oni. Może uda mi się dobiec do najbliższego wieżowca. Na otwartej przestrzeni mnie nie zabiją, będą bali się świadków. W bloku tym bardziej. Najgorsze, że zostawię Paprykę, ale może jej nie znajdą. Może psa nie zabiją... Kurwa… Nic nie mogę zrobić! Boże pomóż!" – myśli miałem chyba z tysiąc na sekundę...CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz