środa, 14 maja 2008

Obrona Kalenderpanden

Obrona Kalenderpanden.
Tak Se gadaliśmy, aż w pewnym momencie dało się słyszeć głos płynący z głośników.
-Właśnie podsłuchaliśmy przez radio, że bastardy z M1 zaczęli mobilizacje. Od teraz mamy jakieś 2-3 godziny na przygotowanie obrony. Wszyscy Ci, którzy muszą wrócić do swych domów niech zrobią to teraz, zaś wszystkim, którzy mogą zostać by bronić tego miejsca z góry dziękujemy. Zacznijmy budować barykady!!! -Zakończył okrzykiem.
-Ho! Ho! A jednak coś będzie się działo.-Powiedział Mixer zacierając ręce.
-A my, niewierne Tomasze wątpiliśmy-zaśmiałem się.
-Teraz już rozumiem, po co ten film – by zagrzewał do walki.
-A party i koncert, by przyciągnąć ludzi.
-I wszystko utrzymane w najskrytszej tajemnicy, by bastardy się nie dowiedziały.
-To się jest organizacja, no nie?
-No, no, no…
Wszyscy zaczęli wychodzić ze skłotu. Jedni po to by zacząć budować barykady, drudzy by powrócić do swoich domów. Tych ostatnich jednak było zdecydowanie mniej. W wirze pracy szybko trafiła mi się robota. Zacząłem wynosić specjalnie wcześniej ze sobą zespawane stemple – metalowe rury, które zespawane ze sobą, tworzyły coś na kształt gwiazdy. Z takich konstrukcji szybko powstała barykada, którą było trudno przejść, przesunąć, przeforsować czy zniszczyć. Gdy z kimś wynosiłem taką metalową konstrukcje, zobaczyłem jak jeden z nas siedzi w małej koparce. Z dziką radością w oczach rozwalał on nią płytki chodnikowe oraz kostkę brukową. Potem budowano z nich barykady lub rozbijano na mniejsze kawałki, by te czekały na kupkach jako przyszła amunicja. Zastanawiało mnie skąd oni wytrzasnęli taką koparkę.
To, co ujrzałem było zadziwiająco nieprawdopodobne, a jednak piękne i (/bo) rzeczywiste. Ci leniwi punkowcy, których znałem z ciągłego przesiadywania w barze i nieustannego przechylania piwa, tym razem pracowali z tak niespodziewanym u nich zapałem. Kobiety z poświęceniem nosiły ciężkie płyty chodnikowe. Każdy pracował. Tym razem nie było takich, którym się nie chciało. Każdy dokładnie wiedział, po co tutaj został. Barykady były budowane ze wszystkiego, co było pod ręką. Najczęściej były to płytki chodnikowe niszczonej ulicy, która zresztą przez swe rozkopanie też stała się przeszkodą. Mimo, że raczej nikt tego nie koordynował, robota szła całkiem sprawnie. Wiadomo było, co robić. Każdy pomysł, każda uwaga rozpatrywana była szybko przez ogół. W ten sposób płyty były podawane „murarskim sznureczkiem”. Jedni je demontowali z chodnika, drudzy podawali je sobie z rąk do rąk, a inni układali z nich coraz większe mury barykad. Robota wrzała jak w ulu. Nigdy w swoim życiu nie widziałem tak sprawnie, tak dobrze, z tak wielką energią i ochotą pracujących ludzi, a co dopiero punków. Ci ludzie są zdolni do wielu rzeczy – zależnie od sytuacji. Wszyscy czuliśmy wielką potrzebę przeciwstawienia się złu i obronienia tak ważnego miejsca dla nas. Czuło się też ducha historii. Może trochę przesadzam, lecz takie porównania podsunęły mi rozgrywające się przed oczami zdarzenie. To było prawie jak powstanie warszawskie. Budując z zapałem kolejne barykady, czułem się niczym mały Gavroche. To uczucie jedności, które wszyscy czuliśmy, było dla nas bardzo ważne. Było nas tak wielu, kocioł narodowości i języków, niby tyle różnic, a właśnie wtedy czuliśmy tak bardzo tą więź, która nas łączy niczym rodzinę. To uczucie jedności wywierało wrażenie nie tylko na mnie. Wszyscy byliśmy jak bracia. Gdy jeden niósł coś ciężkiego zaraz ktoś inny pomagał mu nie pytając. Gdy ktoś zmęczył się kopaniem, szybko zastępował go następny. Nie wyobrażam sobie by jakikolwiek system pracy mógłby być lepszy.
Oczywiście jak zwykle zdarzały się również wyjątki jak np. ten, który właśnie opiszę:
Obok jednej z barykad zobaczyłem skrzynkę elektryczną. Od razu w mej głowie zaświtał całkiem niezły pomysł. Parę kabli rzuconych luzem na tą barykadę, do tego ze dwie tabliczki ostrzegające: „Uwaga prąd” i myślę, że to wszystko zatrzymałyby gliniarzy na dłuższy czas, nawet, jeśli w przewodach nie byłoby prądu. Zanim by to sprawdzili minęłoby sporo czasu. Z resztą nie wiadomo czy w ogóle by im się to udało, jeśli my byśmy dobrze bronili barykady. Chciałbym to zobaczyć jak policyjni specjaliści od elektryki sprawdzają kable pod gradem kamieni(ha!hhhhhha!)
Z tym o to pomysłem udałem się do Wojtka, Polaka, który znał wszystkich z Kalenderpanden i który mógł szybko zdobyć potrzebne rzeczy, bo wiedział, co gdzie jest i z kim gadać w razie, czego. Przedstawiłem mu pomysł, wysłuchał i rzekł po angielsku:
-To dobry pomysł, gony zrealizowania, ale ja nie mogę Ci pomóc, bo ty nie mówisz dobrze po angielsku. Znajdź grupę, która Ci w tym pomoże i zróbcie to.
Gdy to usłyszałem szlag mnie trafił. Ja rozumiem, że ktoś może bać się używać polskiego w takich miejscach, ale będąc ze mną sam na sam i w tym przypadku to już lekka paranoja. Wkurzyło mnie to niezmiernie. Jeszcze w takiej sytuacji. Rozumiem by chodziło o jakieś tam duperele, a nie o wspólną obronę. Tym bardziej, że sam potwierdził, iż idea jest dobra i wart zrealizowania. Nigdy potem już nie odezwałem się do tego bufona.
Koniec końców, mój pomysł postanowiliśmy zrealizować sami z Mixerem. Rzuciliśmy na barykadę parę kabli, które udało nam się zdobyć. Potem wsadziliśmy końce do skrzynki elektrycznej, tak, że w sumie, to rzeczywiście wyglądały na podłączone do prądu.
Potem wzięliśmy się za ulepszanie głównej barykady, od ulicy, od której najbardziej prawdopodobne było, że z stamtąd uderzą bastardy. Powstałe tam takie konstrukcje, iż razem stwierdziliśmy, że gliniarze musieliby być głupi, by właśnie je chcieć sforsować. Oprócz najeżonych zespawanych ze sobą stempli, które nosiłem wcześniej, było tam też kilka, których podstawą były mury zrobione z płytek chodnikowych. Były też takie ze śmietników, śmieci i gratów. Jedna przy samym skłocie zrobiona była z zespawanych łańcuchami ze sobą beczek. Od jednej strony w ogóle nie barykadowaliśmy. Most zwodzony podniesiony przez nas do góry jakimś mechanicznym trikiem był już wystarczającą przeszkodą.
Wydarzenia biegły tak szybko jak szybko powstawały barykady.
W pewnym momencie zobaczyłem jak ludzie plądrują barakowóz należący do firmy, która miała przejąć remont Kalenderpanden. Znaleziono tam całą dokumentację, która natychmiast została zniszczona. Komputery i inne sprzęty szybko rozeszły się po ludziach, a część, która została posłużyła jako „cenny” materiał na barykadę. Ja też skorzystałem z sytuacji i wziąłem sobie laserową, kolorową drukarkę, którą później zawiniętą w folię, zakopaliśmy z Minerem, by po wszystkim wziąć ją z powrotem.
Jon, ten łysy wypierdolił szybę w stojącym obok biurowcu i już z kimś wszedł do środka, jednak zaraz ktoś ich opierdolił:
-Co Wy robicie?! Jeśli gliniarze kogoś zaaresztują, to mogą ich również oskarżyć o kradzież rzeczy z sąsiednich budynków. A to robi duuuuży problem. Tych biurowców nie możemy plądrować.-kilka osób poparło jego słowa, więc Jon przestał siać zniszczenie. Pewnie słusznie, choć ja już wyobrażałem sobie łupy, jaki można by stamtąd wynieść. Jednak wtedy naprawdę mogliby nas wziąć i przedstawić jako bandytów, a nie skłotersów. To zaś wcale nie byłoby dobre.
Cały czas na zewnątrz było słychać nadawane na żywo właśnie z Entrepodok radio PATAPOE. Jakiś D.J. puszczał jakieś pokręcone techno, przy czym dawał też komentarze po holendersku.
-Mogliby, chociaż teraz puścić jakiegoś punka albo inną zagrzewającą muzykę-stwierdził Mixer i tu miał rację.
W pewnym momencie muzyka całkiem ucichła i przez głośniki dało się słyszeć głos mówiący najpierw po holendersku, potem po angielsku:
-Właśnie jak się dowiedzieliśmy policja M1 zmobilizowała swe siły i za jakąś dłuższą chwilę zaatakują od strony wschodniej. Jesteśmy przygotowani, niech tylko podskoczą!!!- Wykrzyczał, po czym znów poleciała pokręcona muzyka a la PATAPOE.
-Zachodniacy! Nawet teraz nie puszczą człowiekowi nic zagrzewającego do walki.-Stwierdził Mixer i tu też miał rację
-Jakiś „neroniasty” artysta wykorzystuje zdarzenie i myśli, że ma swoje 5 minut- dodałem.
-Bo pewnie ma.
-No tak, tylko, czemu kosztem naszych uszu. Ha! Ha!- Tak podśmiewaliśmy się też trochę dla dodania sobie otuchy i by rozluźnić napięcie i atmosferę oczekiwania. Walka miała się zacząć niebawem.
„Jak będzie przebiegała? Czy uda nam się wygrać? Czy nie ryzykuje za bardzo? Przecież mogą mnie zaaresztować i deportować. Może dowiedzą się o moim zakazie w Niemczech?” Przeżegnawszy się, myślałem dalej: „Wszystko będzie dobrze, jest nas siła. Mam nadzieję, że tym razem policja będzie musiała odejść kwitkiem. Tyle tak mocnych barykad postawionych, tylu ludzi do obrony zjednoczonych. Musimy ich w końcu przegonić! Ktoś musi stawiać opór złu. Kto jak nie my i kto jak nie Ty?!!”. Myślę, iż każdy sobie myślał na swój sposób podobnie. Każdy miał nadzieję na nasz sukces. Jakby nie to, nie byłoby tu nas wszystkich, nie byłoby już od kilku miesięcy prowadzonej kampanii obronnej(masa plakatów, ulotek informacji, demonstracje, dużo pozytywnych artykułów w prasie, dużo pozytywnych wypowiedzi w radio i telewizji). Zresztą samo istnienie i działalność Kalenderpanden było jedną dobrych wizytówek skłotingu w tym mieście. Był dostrzegany i doceniany poprzez ludzi również z zewnątrz, „z poza naszego środowiska”, jako interesujące miejsce kulturalne z różnorodną, ciekawą ofertą.
Wielu ludzi, którzy poznali to miejsce, od razu stawali się jego przyjaciółmi, co tłumaczy tak wielu ludzi zaangażowanych w jego obronę. Gdyby nie nasza nadzieja, nie byłoby też tego zapału, tych barykad i tylu walczących i ryzykujących coś na swój sposób(a może sytuacje)ludzi.
Skłotów, praw do wszystkiego, co Ci się należy, społecznej sprawiedliwości, wolności itd. nikt Ci nie da za darmo. Nie zrobią tego ani politycy, ani policja, ani kolejne wybory. To wszystko musimy wywalczyć sobie sami. Jeśli Ty, Ja nie będziemy walczyć o to razem, jeśli sobie tych rzeczy nie wywalczymy, nigdy nie będziemy ich mieli. I nie najważniejsze jest, czy poniesiemy zwycięstwo. Najważniejsze to się nie poddawać w walce o lepszy świat, może wtedy nie będzie on coraz gorszy. Naszym zwycięstwem zawsze będzie to, że mówimy stanowcze NIE w obliczu draństwa(istota ruchu punk?)
Z różnymi emocjami wyczekiwania, wypatrując z dali bastardów pakowaliśmy przed walką do kieszeni ostatnią prowizoryczną amunicję. Najlepsze były śruby: ciężkie, małe i mocne. W większości pochodziły ze splądrowanego barakowozu, gdzie była ich masa. Cały czas płyty chodnikowe były rozbijane specjalnym młotem na mniejsze kawałki, gotowe do rzucania.
Bastardów wypatrywaliśmy od strony budowy, bo stamtąd wydawała nam się najlogiczniejsza droga by ominąć, chociaż część barykad. W pewnym momencie lotem błyskawicy po ludziach rozeszła się wieść, iż gliniarze zamierzają już za chwilę nadjechać i uderzyć prosto od strony największych barykad.
-Skąd mamy aż tak dokładne informacje? -Zapytałem zaciekawiony Mixera, gdy biegiem przemieszczaliśmy się na początkowe barykady.
-Widziałeś tego gościa z „zachodniej elity”, który stał przy wejściu, z krótkofalówką?
-No, widziałem.
-Mają oni ustawione, CB radio na kanale policyjnym i podsłuchują rozkazy i wszystko, o czym gadają bastardy.
-Sprytne.
-Na dodatek, też rozszyfrowują i tłumaczą specjalne kody, które używa policja w myśli, że nikt ich nie zna.
-To się nazywa organizacja! Myślisz, że przepowiednia się sprawdzi?
-Policja nie wie, iż ich podsłuchujemy, więc myślę, że się sprawdzi
-Ja uważam, że to głupie ze strony bękartów, że atakują z tej strony. Ja myślę, że to może być jakiś podstęp. Pewnie tak naprawdę zaatakują od innej strony, a po tej stronie może tylko odwracają uwagę.-Ja wytłumaczyłem sobie to w ten sposób.
Jednak przepowiednie spełniły się szybko. Bastardy nadjechały w sile kilkunastu opancerzonych suk wypełnionych świniami, oraz jednej armatki wodnej. My, przygotowani na ich atak, staliśmy z kamieniami, tuż za drugą z barykad, które były murami zbudowanymi z płyt chodnikowych. Na samym początku dało się słyszeć głos głównego bastarda:
-Macie ostatnią szansę na opuszczenie tego terenu. Jeśli nie zrobicie tego, będziemy zmuszeni użyć wobec was siły. Jeśli się rozejdziecie, nikt nie zostanie aresztowany.
-Nigdy nie ufaj policji!!! -Zaraz ktoś krzyknął w odpowiedzi.
Tymczasem ja z Mixerem przeprowadziliśmy szybką rozmowę. Zaczął Mixer:
-Ty, czemu my stoimy dopiero za drugą barykadą?
-No właśnie chyba nie po to budowaliśmy tą pierwszą, by teraz tak ją oddać!
-Co to, to nie!- Rzekł z przekonaniem Mixer i naszą reakcją na policyjne kłamstwa było przeskoczenie przed drugi z murów, w obronie pierwszego, od razu rzucając w stronę wysypujących się z suk gliniarzy. Zaraz za nami przeskoczyli też inni, także rzucając w stronę najeźdźców i wspólnie krzycząc ile sił w gardłach: „NO JUSTICE NO PEACE JUST FUCK THE POLICE”(bez sprawiedliwości nie będzie pokoju, pierdolić policje- popularne hasło na wielu demonstracjach). Przez moment wraz z Mixerem mogliśmy się poczuć jako bohaterowie tej chwili, bo to dzięki nam I barykada nie została łatwo zdobyta i długo potem jej broniliśmy.
Holenderscy gliniarze jak zwykle zachowywali się dziwnie. Stanęli kordonem 15-20 metrów przed barykadą i robiąc uniki przed kamieniami niczym automaty czekali na rozkaz. Tak bez żadnej reakcji dawali się obrzucać jakieś 10-15 minut. Pewnie dowódca kazał im podnieść statystyki wśród rannych, a ci debile posłuchali. „Rozkaz to rozkaz” przecież.
Po tym czasie do akcji wkroczyła armatka wodna. Mimo początkowego popłochu szybko wzbudziła w nas również złość i wolę walki. Schowany za barykadą, tak jak inni rzucałem w nią i bastardów kamieniami. Szybko się zorientowaliśmy (może, co bardziej doświadczeni wiedzieli to już, przed), Iż oprócz zmoczenia i ewentualnie przewrócenia to ta armatka nie jest w stanie Nam nic zrobić. Niestety była tak opancerzona, że mimo naszych celnych rzutów, My także nie czyniliśmy jej żadnej szkody. Taki nieszkodzący nikomu pojedynek trwał zacięcie przez jakiś czas. Być może bastardy chciały nas w ten sposób przestraszyć a może zmęczyć. Na szczęście jednak chyba bardziej nas rozśmieszyli oraz dodali nam wiary w siebie, a także w debilizm gliniarzy.
Ci chyba w końcu skapowali się, iż wystawiają się tylko na pośmiewisko, bo po jakiejś godzinie takiej walki, nagle zaczęli do nas strzelać gazem. To było straszne. W jednym momencie wszyscy zaczęli uciekać. Ja też. Gdy biegłem w kierunku Kalenderpanden uciekając przed chmurą gazu ulatniającą się z kanistra na przedzie barykad, nagle musiałem się przedrzeć przez chmurę wydostającą się z pocisków rzuconych na tyły barykad. Tym razem nie obyło się bez łez i kaszlu. „Wszędzie gaz, cały teren w gazie. Przecież te chuje nas poduszą!” – Myślałem uciekając jak najszybciej w kierunku, skłotu. Na szczęście powietrze za główną barykadą było już czyste, a gdzieniegdzie stały miski z wodą, gdzie można było wypłukać się z gazu. Zostały one wcześniej przygotowane na taką ewentualność, jaka właśnie zaistniała.
Byłem pewien, że po tym ataku bastardy podejdą przynajmniej pod główną barykadę i zagazowując nas sukcesywnie, szybko osiągną zwycięstwo. „To już koniec!” –Myślałem wkurwiony wypłakując oczy. Gdy jednak przejrzałem na nie, zobaczyłem, iż walka wciąż trwa. I to wcale nie na tyłach barykad, ale także w środku. Nasz opór uratowali Ci rozsądni i przezorni, którzy mieli ze sobą maski przeciwgazowe lub choćby pozaciągane na twarze bandany nawilżone białym octem winnym, które to również neutralizowały gaz. Oni to, uodpornieni wciąż walczyli, dzięki czemu tylko dwie pierwsze, te najmniejsze barykady zostały zdobyte. Jednak i oni mieli prawo się zmęczyć, więc było jasne, że sami mają nie wielkie szanse na to by bronić pozostałych barykad przez dłuższy czas. Na szczęście ktoś wpadł na pomysł, by podpalić główną największą barykadę, po to by dym neutralizował działanie gazu. Pogoda nam sprzyjała. Jakby na zamówienie wiatr zwiewał cały dym prosto na gliniarzy. Wszyscy Ci, którzy przed momentem uciekali z płaczem, teraz z tym większym zapałem znosili i podrzucali wszystko, co nadawało się do spalenia. Płonąca barykada, walka, opór i ta jedność, która panowała między nami-nigdy nie zapomnę tych chwil.
Na początku trochę wątpiłem, że tym wielkim ogniskiem zlikwidujemy skutek gazu, ale rzeczywiście na nasze szczęście tak się stało. Dzięki temu bez płaczu mogliśmy wrócić na pole walki. Ze zwiększoną energią rzucaliśmy w gliniarzy dalej, czym popadnie. Oni zaś nadal strzelali do nas gazem. Gdy udało im się trafić w pobliże walczących, szybko odrzucaliśmy kanistry z gazem z powrotem w bastardów. Trzeba było taki pocisk szybko złapać, bo po chwili zaczynał się kręcić i wypuszczać gaz. Wtedy było już za późno i wówczas lepiej, gdy nie stałeś zbyt blisko. Ciągle lecący dym pomagał, ale jednak nie w takich wypadkach. Jeszcze nie raz się krztusiliśmy, jeszcze nie raz zakręciła się łza w oku sztucznie wywołana. Dzięki ciągle podsycanemu ogniowi nie było to już aż tak bardzo dokuczliwe jak na początku. Również nasze organizmy, uodporniły się bardziej na tą truciznę.
Walczyliśmy już z nimi długi czas. W trakcie na skłocie mieliśmy możliwość napicia się kawy lub herbaty, odpoczęcia przez chwilkę oraz nabrania sił i energii do dalszej walki.
Gdy zaczęło świtać gliniarze przestali nas gazować. Choć było to mało realne wszyscy chyba mieliśmy cichą nadzieję, że sobie odpuszczą, że to już koniec, że WYGRALIŚMY. Tak bardzo chcieliśmy, by było to prawdą, że nawet zaczęliśmy w to wierzyć.
-To tryumf anarchii nad tyranią!- Cieszył się Mixer
-Tak bym chciałby było to prawdą.- Odpowiedziałem z nadzieją w głosie, lecz nagle ktoś zaczął krzyczeć:
-Przegrupowują się na tą stronę!
-Tam ich widać- wołał jakiś Hiszpan pokazując palcem na teren między budynkami, za budową.
-Chyba któryś z nich w końcu zaczął myśleć strategicznie.- Zaśmiał się Inżynier.
-Myślisz, że będą rozpieprzać ten płot oraz ten cały plac budowy? – Zapytałem.
-A, co im tam.
-Pewnie zobaczyli, że nie ma tu barykad, więc im łatwiej pójdzie.
-Oni nie muszą się liczyć z tą budową.
-Nie muszą się liczyć z niczym.
-Tu to długo się nie obronimy. Rozwalą płot i już nas mają.-Mówił z obawą Josel. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, iż jeśli zaatakują od tej strony, to nie mamy szans. Widmo przegranej patrzyło nam w oczy, daleko, po drugiej stronie budowy.
Nagle gościu, który podsłuchiwał komunikaty podał przez wszędzie słyszane radio:
-To podstęp! Właśnie chcą wjechać wielkim spychaczem od strony głównej. Tamci „emejowcy” po drugiej stronie budowy stoją tam tylko po to by odwrócić naszą uwagę od punktu ataku!
Po tym obwieszczeniu prawie wszyscy ruszyli, czym prędzej z powrotem bronić barykad na głównej ulicy.
(jesien 2000)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz