środa, 23 marca 2011

Imperium sięga po libijską ropę

Kilka z krajów członkowskich ONZ, z USA na czele, zwietrzyło idealny moment, by rozpocząć militarną interwencję w Libii. Jest to wymarzona dla Stanów sytuacja: w public relations interwencja sprzedaje się jako popieranie demokratyzacji i rewolucji, jakie miały przedtem miejsce w sąsiednich krajach Bliskiego Wschodu, a dodatkowo istnieje szansa, by niewygodny dla interesów pierwszego świata Kadafi zniknął ze sceny politycznej (czy ujdzie z życiem, czy podzieli los Saddama Husajna pokaże czas).

Przywódcy, którzy do niedawna fotografowali się i odwiedzali Kadafiego a także, którym prawdopodobnie fundował kampanię wyborczą, zdecydowali się usunąć go, pozornie w imię abstrakcyjnie pojmowanych praw człowieka i ochrony cywilów. Wystarczy wspomnieć, że rebelianci byli w posiadaniu co najmniej jednego [zestrzelonego kilka godzin temu] myśliwca, i są dobrze uzbrojeni, by zdać sobie sprawę, że konflikt jaki toczy się w Libii nie ma charakteru kaźni bezbronnych, lecz jest wymianą ciosów między dwoma narodowymi siłami - i w jednej z nich dziwnym trafem swój interes odnajduje "koalicja pięciu" (USA, Wielka Brytania, Włochy, Francja i Kanada).

Rewolta na Bliskim Wschodzie od samego początku była nie po myśli rządu Obamy. Nim kilka tygodni temu rewolucje w Tunezji, Egipcie wpisały się w krajobraz regionu - sytuacja była całkowicie opanowana i zdominowana przez interes USA. Potencjalnie autonomicznym rządom tychże siłą neoliberalizowanych państw, USA przeciwstawiło swoją mediację i spadochroniarzy, którzy w pozornie demokratycznych rządach odprowadzać będą zysk za granicę. Kiedy na fali tych protestów zawrzało w Libii - powstała doskonała okazja, by zainstalować tam całkowicie posłuszny sobie rząd, który oddałby więcej kontroli nad państwową ropą w ręce amerykańskich koncernów, albowiem Libia magazynuje największe rezerwy tego surowca na całym kontynencie.

Sytuacja jaka ma miejsce wydaje się być całkowitą kalką tego, co wydarzyło się w Iraku, a nawet w Afganistanie. Irak początkowo - komórka amerykańska i strategiczny sojusznik, został zaatakowany, a nagle niewygodny dyktator stracił życie w show pod tytułem: "I ty będziesz mieć amerykańską demokrację", jakim uczyniono kampanię Iracką. Imperializm, jaki przyświeca działaniom USA, nie wytracił nic ze swego Bushowskiego impetu. Mamy ściganie Juliana Assange'a w iście gestapowskim stylu, a następnie piękne sentencje o prawach człowieka w Libii (które w Guantanamo, Arabii Saudyjskiej, w czasie "walki z terroryzmem"... nie obowiązują).

Co znamienne tym razem Unia Europejska (z wyłączeniem Niemiec i sceptycyzmem Donalda Tuska - co warto odnotować), stanęła niemalże murem za tymi imperialnymi dążeniami. Prawicowe rządy nie pozostawiły złudzeń jaką politykę zamierzają stosować względem krajów Trzeciego Świata i jakimi środkami będą zdobywać surowce, byle tylko pozostawać na szczycie hierarchii kapitalistycznego świata. Ten jaskrawy i ewidentnie podzielony interesami świat nie dla wszystkich jest jednak czytelny. Wiele środowisk, w tym w Polsce, z taką lubością walczy o wolność dla Libii, że nie tylko z radością powitałoby nasz udział wojskowy w misji, ale wręcz w ten sposób wyobraża sobie zachodnią misję cywilizacyjną - egzekwowaną przy pomocy wystrzeliwanych pocisków i nalotów.

Uznaję, że naiwność jaką jest wiara w "misję demokratyczną" Zachodu umarła wraz z wojną o Irak, którego demokracja daleka jest od naszych ateńskich wyobrażeń. Należy też szerzej zastanowić się, czy rzeczywiście to demokracja jest osią i standardem porównawczym, który wyznacza linię między dziczą a cywilizacją. Nie można bowiem mówić o demokracji w krajach, gdzie jak w USA 1% społeczeństwa kontroluje 42% narodowego majątku i gdzie pomimo tego, że zwycięża "opozycyjna" partia, wszystko idzie w tym samym militarystycznym i imperialnym kierunku.

Rola i udział ONZ w całym przedsięwzięciu jest dalece niepokojący. Instytucja, która miała być orędownikiem pokoju na świecie, zdaje się być obecnie jarmarkiem sojuszniczych państw, gdzie handluje się rezolucjami w imię partykularnego interesu gospodarczego. Przy głosach wstrzymujących Rosji i Chin (choć Rosja potępiła metody wojskowe) rozpościera się perspektywa świata zdominowanego wizją i interesem USA. To sytuacja dalece odmienna od przeszłości minionej, kiedy przynajmniej częściowo równoważna i antagonistyczna pozycja ZSRR względem Ameryki blokowała i uniemożliwiała tego typu rezolucje i ingerencje. Obecnie od dobrych dwóch dekad bufor ten zniknął, a wojny mogą być już legalnie prowadzone w imię specyficznie rozumianego pokoju na świecie. W tym świecie, gdzie jedne rewolucje są przemilczane, niepokojące i potępiane, a drugie "zbiegiem okoliczności" znajdują entuzjazm u światowych potęg, nie ma już innych reguł niż prawo przewagi liczebnej na polu walki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz