czwartek, 22 stycznia 2009

"Brutalny napad policji na Skłoterską"- część 4 (ostatnia) rozdziału z "Losu Buntownika"

-Proszę Was. Okażcie serce, pomóżcie mi ! - teraz to już chyba błagałem przez łzy. Jako, iż sam nie kwapiłem się do wyjścia, wyprowadził mnie ochroniarz.

-Chłopie, czegoś ty się naćpał ? - zszokował mnie swym pytaniem na odchodne.

-Co ?! Ja naćpał ?? Ja jestem przeciwny braniu narkotyków-zaprzeczyłem.

-Taaa... Akurat.-odparł z niedowierzaniem, a zamykając drzwi jeszcze zagroził.

-Lepiej już tu dzisiaj nie wracaj.

Odszedłem więc zrozpaczony, zawiedziony i ze łzami w oczach. Na pomoc innych nie miałem co liczyć, więc po Paprykę musiałem zaryzykować pójść samemu. Poprzemykałem więc bocznymi uliczkami z powrotem w stronę Skłoterskiej. Gdzieś w okolicy knajpy spotkałem parę młodych ludzi. Po raz kolejny streściłem im historię, po raz kolejny zatajając fakt, że bandyci byli gliniarzami. Skończywszy poprosiłem :

-Ja teraz muszę iść po szczeniaka, którego tam zostawiłem i mam do Was ogromną prośbę. Bardzo boję się tam wracać i chcę byście poczekali na mnie na zewnątrz. Czy moglibyście to dla mnie zrobić.

-Chyba moglibyśmy ?-chłopak spojrzał pytająco na swoją dziewczynę.

-No pewnie. - na szczęście oboje się zgodzili.

-Dzięki. Jeślibym nie wrócił za minutę to znaczy, że coś mi się stało. Zadzwońcie proszę na pogotowie, potem na policję i opowiedzcie co się stało. Jak będziecie dzwonić na policję, to nie zapomnijcie proszę dodać, że o wszystkim dowie się prasa. Dobra ?

-Dobra.-oparł gościu.

-Jeszcze chciałbym byście zadzwonili także do mojej koleżanki. Tutaj jest jej numer oraz karta.

-Kartę mamy.-zaoferowała dziewczyna.

-Wielkie dzięki! Zaraz wracam.-odparłem z nadzieją i ruszyłem w stronę Skłoterskiej. W miarę zbliżania się strach narastał we mnie coraz bardziej. Myśli coraz bardziej zaczęły się gmatwać. Narodził się dylemat: "Czy będąc ojcem mam prawo ryzykować życie dla psa ?" To bardzo ciężkie pytanie mało co nie zawróciło mnie z drogi. Me wątpliwości i strach w końcu zostały zwyciężone przez wiarę w pomoc Boga oraz argumenty: "Przecież Papryka uratowała mi życie. Jakże mógłbym ją teraz opuścić ?", "Jakże będę dalej żył ze świadomością, że ją opuściłem ?" Przed wejściem na skłot przeżegnałem się i w duchu pomodliłem się : " Boże, proszę, żeby nic jej nie zrobili i by nic mi się nie stało. Dla mojej córki, dla Janki."

Bezszelestnie wszedłem do środka. Przez chwilę ponadsłuchiwałem, czy nikogo nie ma w środku. Cisza. Z największą ostrożnością udałem się na górę i wszedłem do pomieszczeń knajpowych. Wszystko zastałem poroz...ane. W pierwszej chwili rozpacz. Nigdzie nie widzę Papryki. Gdy jednak dokładniej się rozejrzałem, zobaczyłem ją wtuloną I schowaną pod przewróconym fotelem. Kamień spadł mi z serca. Szybko wziąłem ją na ręce i przytuliłem. Cała drżała i zaczęła smutno popiskiwać tak jakby się skarżyła. Być może przestraszyła się całą tą sytuacją. Być może dostała parę kopów od skur...i. Jednak dobrze, iż chociaż jej nie zabili. Byłem szczęśliwy i wzruszony, że żyje. " Boże dziękuję Ci, że nic jej się nie stało."

-Już wszystko dobrze Papryczko. Wszystko dobrze.-głaszcząc uspokajałem sunię. -Już nigdy Cię nie zostawię. Przepraszam ale musiałem ratować swą skurę. Już nigdy Cię nie zostawię.-obiecałem.

Nie było to miejsce ani pora na pieszczoty. Szybko zebrałem z podłogi portfel oraz wysypane z niego papiery i czym prędzej opuściłem Skłoterską.

-Dobrze, że jesteś bo już mieliśmy iść dzwonić-oznajmił chłopak.

-Wielkie dzięki. Bez Was chyba nie odważyłbym się tam wejść. Bardzo mi pomogliście.

-Nie ma sprawy. Trzymaj się! I uważaj na siebie!-powiedzieli na pożegnanie.

-Miłej nocy.-życzyłem im na pożegnanie po czym rozeszliśmy się w swoje strony. Ja bocznymi uliczkami w kierunku "Rzeczywistości", oni w stronę przeciwną.

Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Hanki, by spała spokojnie. Krótko powiedziałem jej tylko, że odzyskałem Paprykę i że zadzwonię do niej gdy się wyśpię by opowiedzieć jej więcej.

Mimo zniszczonych gitar, mimo zdemolowanych i rozkradzionych sprzętów, mimo straconego miejsca na knajpę, w które włożyłem tyle pracy, mimo tego wszystkiego, szczęśliwy wracałem do domu. Papryka była cała i zdrowa. To było najważniejsze. Tak zwane "szczęście w nieszczęściu". Co prawda była jeszcze bardzo wystraszona jednak miałem nadzieję, iż nie zostanie jej żaden uraz psychiczny na stałe. Chyba, że niechęć do policji, co wcale by mnie nie zdziwiło.

Po tych wszystkich przeżyciach, byłem tak bardzo zmęczony, że o niczym nie chciałem myśleć tylko o tym by bezpiecznie wrócić do domu, położyć swe zmęczone ciało i w końcu się wyspać. Gdy dotarliśmy do Dolnej, powoli się już rozwidniało. Jak dobrze, iż mamy jeszcze tą "Rzeczywistość", a w niej mały pokoik i wygodne łóżko. Chyba nigdy przedtem nie doceniałem tak bardzo tego skłotu gdzie życie czasami było bardzo ciężkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz