"Ostrze noże i nożyczki, halabardy i pilniczki, aparat czeski, gwoździe pineski. Sztyki, patyki, dywany i guziki, trąbki, pompki, ząbki oraz choinkowe bombki. Gwoździe, szpady, gołe baby, wszystko tylko dla zabawy. Akcesoria, scyzoryki, złote łyżki i kolczyki, cegły, taczki, wykałaczki z Ameryki, proporczyki, portmonetki, parasolki, ciche Szwedki, globusy, mapy, plany. Change money, jabłka, banany." (WWO, "halabardy") Friszop, wolny sklep, wolny targ czy wręcz wolny rynek (free market) to inicjatywy przybierające różną postać, lecz mające zazwyczaj u swego podłoża podobne założenia. W Niemczech funkcjonują freeshopy, których ideologiczną podstawą jest wyzwolenie od sił gospodarki pieniężnej, przymusu pracy i brutalnych warunków konsumeryzmu. Niezależnie od własnych ideologicznych przekonań warto zwrócić uwagę na przytaczane przez zwolenników freeshopu fakty: każde gospodarstwo domowe w Niemczech produkuje pół tony śmieci co roku. Nie są to tylko opakowania, ale coraz częściej (i więcej) części wyposażenia i artykuły spożywcze. Wyrzuca się tostery, odkurzacze, stare komputery, niemodne ubrania. Coraz więcej (często sprawnych) rzeczy w społeczeństwach dobrobytu ląduje w koszu, podczas gdy moda i "postęp" napędza i umożliwia szaloną produkcję nowych dóbr, zmuszając do pracy miliony ludzi na świecie. Do freeshopu rzeczy można oddać za darmo i za darmo można je wziąć. Nie musi jednak dokonywać się wymiana - można tylko coś zostawić lub tylko coś wziąć.
Ograniczeniem, mającym chronić ideę freeshopu, jest to, by wziętych stamtąd rzeczy nie sprzedawać lub nie wymieniać - jeśli nie są już potrzebne, można je przynieść z powrotem, tak by mógł z nich korzystać ktoś inny. Nie ma natomiast ograniczeń dotyczących np. statusu majątkowego korzystających z friszopu. Korzystać z niego mogą tak biedni, jak bogaci. Nie jest on instytucją charytatywną. Im więcej osób zaś będzie z friszopu korzystać, tym lepiej. Przeważnie freeshopom towarzyszy też możliwość ogłaszenia na tablicy rzeczy, których się potrzebuje i rzeczy, które chce się komuś oddać. W Polsce friszop pojawił się na warszawskim skłocie, Elbie. Poza tym friszopy nie rosną na razie u nas jak przysłowiowe grzyby, ale może brak u nas na razie deszczu, który wywołać mógłby taką reakcję, bo chyba konsumpcja nie rozszalała się jeszcze na takim poziomie jak na Zachodzie. Na friszop jako na ideę można wszak spojrzeć tak z szerszej, jak i z węższej perspektywy, niż tylko z tej wypływającej z reakcji na kapitalizm i konsumeryzm. Patrząc na nią szerzej i nieco filozoficznie można zastanowić się nad samą, mówiąc żartobliwie, istotą rzeczy - istotą przedmiotu. Wcale niebanalne jest pytanie, czy to człowiek posiada rzecz, czy rzecz człowieka. Czym jest bowiem człowiek bez przedmiotów - będących czymś znacznie więcej niż tylko kawałkami materii - bo symbolami, znaczeniami, identyfikatorami, jasno określonymi kawałkami kultury. Bez przedmiotów - poczynając od ubrań a kończąc na komputerach - czy jest człowiek czymś więcej niż zwierzęciem? Bez całej konfiguracji otaczających rzeczy zostaje on skonfrontowany ze światem jako takim - nienazwanym i strasznym. Horror vacui, lęk przed pustką, widoczny jest w wystroju wielu polskich domów - gdzie każda wolna przestrzeń zajmowana jest meblościanką, a każdy wolny kawałek meblościanki bezużytecznymi przedmiotami, które mają po prostu być, wypełniać. Bo mało kto może znieść pustkę. Poza tym to rzeczy mówią, kim jestem, a ja mówię kim jestem poprzez rzeczy. Podręczniki do marketingu wyróżniają wzorce zachowań na rynku związane z fazami życia. Ludzie młodzi kupują podstawowy sprzęt kuchenny, samochody. Młode pary małżeńskie samochody, lodówki, podróże. Starsze małżeństwa z dziećmi nabywają niekoniecznie potrzebne sprzęty kuchenne, łódki, usługi dentystyczne, czasopisma. Ile w tych wzorcach zachowań konsumenckich jest rzeczywistych potrzeb, a ile specyficznego społecznego przymusu życia według konkretnego wzorca i manifestowania tego poprzez przedmioty? Szczegółowy opis produktów kupowanych w różnych fazach życia (jest to oczywiście pewne uśrednienie i uproszczenie, ale marketingowcom można ufać - ich badania przynoszą producentom wymierne korzyści) towarzyszy wrażenie, jakby na różnych etapach życia rzeczy po prostu przyklejały się do ludzi. To raczej one (i ewentualnie stojący za nimi marketingowcy) sprawiają wrażenie, posiadania woli, dokonywania wyborów. Woli tej zdają się nie mieć ludzie czy może raczej, trzymając się właściwej nomenklatury, konsumenci. Ale najlepsze na koniec. Czego (według podręcznika do marketingu, przypomnę) potrzebują wdowcy na emeryturze, a więc konsumenci mający już wkrótce ostatecznie skonsumować swój żywot? Otóż przede wszystkim opieki medycznej... oraz uwagi, miłości i bezpieczeństwa. Taki ładny akcent na koniec. A co ma do tego friszop? Przypomina - więcej znaczy mniej - ktoś, kto potrzebuje mniej (mniej rzeczy), jest bogaty. A schodząc z tonu filozoficznego na ziemię, a nawet niżej - do zakurzonych piwnic i przepełnionych schowków - warto zauważyć, że friszop pozwala przewietrzyć zatęchłe szafy. Jako że traktujemy rzeczy przeważnie jako coś więcej niż rzeczy, z niektórymi ciężko jest nam się rozstać, szczególnie gdy nie są zepsute - no bo przecież wszystko może się przydać (genialna ta myśl nie przeczy wcale twierdzeniu, że się zazwyczaj nie przydaje). Może świadomość, że daną rzecz można nie wyrzucić, a oddać - i że na pewno przyda się komuś innemu, zwyczajnie pomoże komuś w domowych porządkach. I jest to bardzo praktyczny wymiar freeshopu, a jeśli ktoś przy okazji oddawania nienoszonych spodni poczuje się przy tym kontestatorem drapieżnego kapitalizmu, to będzie to tylko jego dodatkowa satysfakcja ze swojego "antyzakupu". Tak czy siak - dobrze by było, by raz na jakiś czas przywrócić rzeczom ich użytkowy charakter i odrzeć z ich czwartego, ponadnaturalnego wymiaru konsumpcyjnych dóbr-znaków, identyfikatorów czy wreszcie - obiektów irracjonalnego pożądania.
Co zaś się tyczy problemu "friszop a kapitalizm", to jest to temat na zupełnie inny artykuł, ale warto tu tylko wspomnieć, że rzeczony kapitalizm przeczy często sam sobie i kontestujący go friszop może się w nim świetnie odnaleźć wytykając nieracjonalne produkcję i konsumpcję. Czy jednak w mniej ideologicznym, a bardziej realnym wymiarze, frishop może istnieć razem ze zwykłymi shopami? Czy jest w ogóle możliwy w warunkach gospodarki pieniężnej? Wątpliwości zdają się mieć niektórzy twórcy friszopów (patrz: Elba) podkreślając, że rzeczy z friszopu nie można sprzedawać, czy ograniczając, ile rzeczy można jednorazowo wziąć (tak by dwa porządki: kapitalistycznej łapczywości i freeshopowej racjonalizacji potrzeb nie mieszały się ze sobą).
Praktyka pokazuje, że pomysł jednak może wypalić. W jednym ze skłotów w Holandii, usytuowanym w biedniejszej dzielnicy, idea działa bardzo dobrze - lokalna społeczność oswoiła się z projektem i, co ciekawe, nie tylko biernie z korzysta z jego zalet, ale też czynnie w nim uczestniczy pracując w roli wolontariuszy.
Na CRK startujemy z fritargiem jako eksperymentem bez konkretnych planów na ciąg dalszy, ale za to z mocą atrakcji towarzyszących. Gorąco zapraszamy, a kto po lekturze tego porywającego artykułu nie czuje się jeszcze fanatykiem pomysłu, niech zajrzy do zakurzonej szafy (lub w inne zakurzone miejsce;) i przemyśli sprawę jeszcze raz. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz