Poniżej zamieszczam artykuł Roberta F. Kennedy'ego jr. o działalności korporacji Smithfield Foods w Polsce, który w dość wyjątkowych okolicznościach został opublikowany w Gazecie Wyborczej (03-10-2003 21:22), a zaraz potem skasowany z archiwum na polecenie szefowej działu agrobiznesu, Krystyny Naszkowskiej (zostały jedynie komentarze na forum: http://forum.gazeta.pl/forum/w,30,8320665,8335404,Naszkowska_ale_sciemni...).
Podobnie jak cenzorzy z Gazety, wiem, że w dzisiejszych czasach sama pamięć jest wywrotowa, tak więc przeklejamy ten tekst dla potomnych internautów.
przyp. red. Tekst ma wprawdzie dość bezkrytyczny stosunek do produkcji mięsa wogóle i do polskiego rolnictwa ignorując wiele jego wad, niemiej jednak opisuje zjawiska warte uwagi.
Jeżeli Polska ma rozkwitnąć w nurtach globalnej gospodarki, zamiast w nich utonąć, musi dostrzec swą niezwykłą siłę i uwierzyć w siebie.
Jestem przewodniczącym amerykańskiej organizacji ekologicznej Waterkeeper Alliance (Związek Obrońców Wody). Jestem też liderem koalicji, która skupia ruchy w obronie gospodarstw rodzinnych, rybaków, środowiska naturalnego, zwierząt i zdrowej żywności, a także stowarzyszenia religijne i obywatelskie. Połączyła nas walka z koncernem Smithfield Foods. Przez ostatnie 18 miesięcy byłem w Polsce dwukrotnie, by ostrzec was przed konsekwencjami wpuszczenia tego koncernu do Polski.
Smithfield to jedna z ponadnarodowych korporacji, które przekształciły tradycyjny chów zwierząt w przemysłową produkcję mięsa. Jest największym na świecie hodowcą świń, w USA opanował prawie 30 proc. rynku wieprzowiny. Jest też jednym z największych trucicieli wód i powietrza w mojej ojczyźnie. Smithfield wraz z innymi koncernami wyrugował dziesiątki tysięcy drobnych rolników z ich ziemi, pozbawił pracy tysiące rybaków, rozbił społeczności lokalne, zniszczył zdrowie mieszkańców wsi - a przy tym w niewyobrażalnie okrutny sposób traktuje miliony zwierząt hodowlanych.
Cztery lata temu, w roku 1999, Smithfield rozpoczął przejmowanie byłych PGR-ów i zakładów mięsnych w Polsce. 22 lipca br. miałem okazję wysłuchać w zapełnionej po brzegi sali konferencyjnej Senatu RP wiceprezesa koncernu Gregga Schmidta, który zapewniał, że jego firma zmodernizuje polskie rolnictwo, przyniesie dobrobyt i pracę społecznościom wiejskim.
Przez ostatnie dwie dekady Smithfield i jego sojusznicy składali identyczne obietnice mieszkańcom Karoliny Północnej - rolniczego stanu USA. W odpowiedzi senat stanowy przyjął regulacje prawne, by ułatwić im inwestycje. Dzięki temu Smithfield mógł zbudować w hrabstwie Bladen największą rzeźnię świata, gdzie każdego dnia zabija się 30 tys. świń. Z siłą lawiny ruszyła produkcja trzody metodami przemysłowymi.
Przemysł śmierci
Smithfield Foods był z początku niewielką firmą z Wirginii trudniącą się jedynie przetwórstwem mięsa. Jej szef Joe Luter zaczął jednak skupować hodowle świń, by kontrolować całość produkcji - od prosięcia do schabowego. Luter, który sam o sobie mówi: "twardy człowiek w twardym biznesie", mieszka w Nowym Jorku, w pałacyku wartym 17 mln dolarów.
Smithfield buduje chlewnie o rozmiarach boiska do piłki nożnej, gdzie tysiące manipulowanych genetycznie świń żyją wtłoczone w małe metalowe kojce - bez światła dziennego i ściółki, bez możliwości ruchu, rycia w ziemi czy kontaktu z innymi zwierzętami.
Utrzymywane są przy życiu przez ciągłe podawanie antybiotyków i substancji zawierających metale ciężkie. Cała ta chemia ląduje w odchodach zwierząt. A świnia wytwarza dziesięciokrotnie więcej odchodów niż człowiek! W jednym z obiektów Smithfielda w stanie Utah żyje 850 tys. świń, które wytwarzają więcej ścieków niż Nowy Jork!
Odchody spływają przez otwory w podłodze do podziemnego zbiornika, skąd co jakiś czas wypompowuje się je do olbrzymich szamb, eufemistycznie zwanych "lagunami". Podczas gdy miasta zobowiązane są do utylizacji ścieków, "fabryki mięsa" wylewają nieprzerobioną gnojowicę na pola. Odchody docierają do wody gruntowej lub wraz z wodą deszczową spływają do strumieni, rzek i jezior.
Ścieki to prawdziwie diabelska mikstura. Zawierają prawie 400 substancji toksycznych - metale ciężkie, antybiotyki, hormony, pestycydy, dziesiątki drobnoustrojów i wirusów. Antybiotyki z tej "trującej zupy" przyczyniają się do rozwoju superbakterii odpornych na leki.
Odchody zatruły już wody gruntowe 34 stanów USA. Związki azotu powodują zgony noworodków i niedorozwój umysłowy dzieci. Skażenia przyniosły choroby i śmierć tysięcy Amerykanów. W 1993 r. w 800-tysięcznym Milwaukee połowa mieszkańców zachorowała wskutek zatrucia wody pitnej przez pobliską rzeźnię; 114 osób zmarło.
Ścieki stały się świetną pożywką do rozwoju w wodach przybrzeżnych nieznanego wcześniej mikroorganizmu Pfisteria piscicida. Mikrob ów zabija co roku miliony ryb; na ich ciele pojawiają się otwarte niegojące się rany. Ludzie łowiący ryby lub kąpiący się w tych wodach mają poważne problemy z oddychaniem i narażeni są na uszkodzenie mózgu.
15 lat temu Karolina Północna miała jedne z najczystszych wód w całej Ameryce. Dziś jej wody należą do najbardziej zanieczyszczonych. W samym tylko 1995 r. wyciek ze zbiornika płynnych odchodów zwierzęcych spowodował śmierć miliarda ryb w rzece Neuse. Władze stanowe musiały użyć buldożerów, by usunąć zwały martwych ryb z atlantyckich plaż Pamlico i Albermarle.
Również obecnie na skutek ekspansji Smithfielda rzeka Neuse jest tak zanieczyszczona, iż rokrocznie ginie w niej 100 mln ryb. Skórę tamtejszych rybaków pokrywają ropiejące rany. Pfisteria pojawiła się także w stanie Maryland, gdzie władze stanowe ze względów sanitarnych wyłączyły z użytkowania rzeki wpadające do zatoki Chesapeake.
Smród z chlewni przemysłowych przekracza wszelkie wyobrażenie. Okoliczni mieszkańcy duszą się, wymiotują, mdleją... Nie mogą już otworzyć okna, wywiesić wypranej bielizny. Jedzenie, które zechcemy spożyć w odległości kilku kilometrów od fermy, będzie miało zapach i smak świńskich odchodów. Fetor może przyprawić o mdłości osoby lecące w samolocie 1000 metrów nad chlewnią!
Najnowsze ekspertyzy agend rządowych USA dowodzą, że toksyczność wyziewów przekracza federalne normy sanitarne i ekologiczne. Jedno z badań wykazało, że codziennie z chlewni ulatują w powietrze miliony bakterii odpornych na antybiotyki. Niektóre fermy wydzielają siedmiokrotnie więcej substancji szkodliwych wywołujących ataki astmy, niż dopuszcza ustawa o czystości powietrza.
Pańszczyzna na własnej ziemi
Każda nowa ferma przemysłowa prowadzi do bankructwa dziesiątków rodzinnych gospodarstw. Ponieważ zwierzęta mają zerową opiekę, dwóch robotników może obsługiwać fermę z 10 tys. świń. Praca tych ludzi należy do najbardziej niebezpiecznych i najgorzej opłacanych w USA. Robotnicy rzadko wytrzymują dłużej niż kilka miesięcy. W dużych rzeźniach, także Smithfielda, rotacja załóg wynosi 100 proc. rocznie.
Weźmy choćby Karolinę Północną, drugi co do wielkości stan pod względem produkcji trzody chlewnej. Dwadzieścia lat temu było 27 tys. gospodarstw rodzinnych hodujących świnie. Dziś nie pozostał prawie nikt; rolników zastąpiło 2200 ferm, z których 1600 należy do Smithfielda. Koncern przejął 75 proc. całej produkcji trzody.
W stanie Iowa "fabryki świń" spowodowały upadek 45 tys. niezależnych hodowców. Spośród pozostałych 10 tys. aż połowa kontrolowana jest przez Smithfielda i kilka innych korporacji. A Joe Luter w rozmowie z "Washington Post" zapowiedział, że zmieni Polskę w "europejski stan Iowa"!
Każdy rolnik, który podpisuje kontrakt ze Smithfieldem, staje się chłopem pańszczyźnianym na własnej ziemi. Koncern uzależnia go od siebie. Po pewnym czasie rolnicy mogą sprzedawać świnie tylko tej jednej firmie, akceptując dyktowane przez nią warunki i ceny. Nie mają wyboru.
Po utworzeniu wielkich ferm koncern zalał rynek wieprzowiną. Cena żywca, jaką uzyskiwali rolnicy, spadła z 1,20 dolara do 16 centów za kilogram. Ponieważ koszt produkcji wynosi 72 centy za kilogram, niemal wszyscy drobni hodowcy splajtowali. Ostali się ci, którzy podpisali kontrakty ze Smithfieldem. Koncern wszakże nie stracił na spadku cen żywca, ponieważ cena szynki czy boczku w sklepach pozostała niezmieniona.
Kontrakt zwykle przewiduje budowę chlewni zgodnej ze standardami koncernu, co kosztuje ok. 200 tys. dolarów. Zabezpieczeniem kredytu pod ową inwestycję jest własność hipoteczna farmy rolniczej. Farmer, którego dochody wynoszą ok. 20 tys. dolarów rocznie, musi spłacać w banku ten kredyt wraz z odsetkami. Zgodnie z kontraktem koncern jest właścicielem świń, rolnik natomiast odpowiada za odchody.
Kontrakty Smithfielda zazwyczaj zawierane są na jeden rok, choć farmer będzie spłacał kredyt przez lat 20. Gdy więc koncern zechce przejąć ziemię rolnika, może postawić mu tak trudne warunki, że doprowadzi go do bankructwa. Smithfield przejmuje wówczas budynki i grunty za grosze - kto bowiem kupi gospodarstwo całkowicie zależne od kontraktu z jedną firmą?
System "pionowej integracji" Smithfielda stawia farmera w sytuacji dramatycznej. Dlatego senaty stanowe i Senat USA rozważają dziś wprowadzenie przepisów zakazujących jednoczesnego posiadania farm hodowlanych i zakładów mięsnych.
Wielu ekspertów dowodzi, że "fabryki świń" niszczą gospodarkę lokalną i pogarszają jakość życia mieszkańców. W rejonach, gdzie powstały wielkie fermy hodowlane, ceny nieruchomości spadły średnio o 30 proc. Jadąc samochodem przez wiejską Amerykę, widzimy wiele zbankrutowanych sklepów spożywczych i przemysłowych - okna zabite deskami, pozamykane banki, kościoły i szkoły...
Korupcja polityczna
Gdyby koncerny przestrzegały przepisów ochrony środowiska, okazałyby się niekonkurencyjne w stosunku do gospodarstw tradycyjnych. Muszą więc łamać prawo.
Smithfield wykorzystuje swe bogactwo, by kupować polityków. W Karolinie Północnej koncern wciągnął w swe interesy senatora stanowego Wendella Murphy'ego i senatora federalnego Launcha Fairclotha. Posłużył się wyrafinowanymi technikami finansowania kampanii wyborczych. Opisała to największa gazeta w Karolinie Północnej, "Releigh News & Observer", za co uhonorowano ją nagrodą Pulitzera.
Jednakże polityków, którzy odważą się krytykować baronów wieprzowiny, spotyka kara. Doświadczyła tego Cynthia Watson, marszałek parlamentu w hrabstwie Duplin (Karolina Północna), broniąca lokalnej społeczności przed Smithfieldem. W odpowiedzi przemysł wieprzowy rozpoczął wściekłą kampanię propagandową, by zniszczyć reputację pani Watson - przez dwa lata wydawano na ten cel 10 tys. dolarów tygodniowo. Watson przegrała kolejne wybory, a baronowie dali wszystkim senatorom sygnał - oto, co was spotka, jeśli będziecie przeciwko nam!
To samo czeka protestujących obywateli. Koncerny zwykle rozpoczynają inwazję od spacyfikowania społeczności lokalnych protestujących przeciw budowie ferm. W wielu stanach (Iowa, Karolina Północna, Michigan), a także w prowincjach Kanady politycy pozbawili władze lokalne prawa podejmowania decyzji dotyczących owych inwestycji. Podobnie dzieje się dziś w Polsce.
Baronowie wieprzowiny potrafią korzystać z prawników, by uciszyć swych przeciwników, włącznie z własnymi pracownikami. Gdy grupa obywateli Nebraski skrytykowała pomysł wydania zezwolenia na chlewnię przemysłową, największy producent trzody w tym stanie wytoczył im sprawy sądowe. Okoliczni farmerzy stają przed sądem, gdy tylko odważą się wziąć udział w otwartym zebraniu przeciw koncernom. Pogarda dla prawa jest częścią naszej kultury przemysłowej.
Własne dokumenty Smithfielda potwierdzają dziesiątki tysięcy przypadków łamania praw federalnych i stanowych dotyczących ochrony środowiska. W 1997 r. sąd federalny nałożył na koncern grzywnę 12 mln dolarów - jedną z najwyższych kar za łamanie Aktu Ochrony Wody. Sąd uznał, że jeden z zakładów Smithfielda pogwałcił ów akt w 6 tys. przypadków, a menedżerowie firmy świadomie okłamali urzędników federalnych. Co więcej, konspirowali z lokalną policją w celu szykanowania działaczy związków zawodowych.
Najazd na Polskę
W 1999 r. Smithfield Foods ogłosił plan wkroczenia do Polski. Wówczas to jeden z naszych sojuszników w walce z tą firmą - polski Instytut Ochrony Zwierząt - wysłał do USA delegację, by dowiedzieć się, czym grozi inwazja.
W stanie Missouri Polacy przejechali 50 km - i wciąż nie opuścili terenów należących do Smithfielda. Przekonali się, jak nieznośny potrafi być fetor. Na jednym ze spotkań w Karolinie Północnej pani Carr, żona farmera, błagała ich: "Nigdy nie byłam w Polsce, ale na miłość boską, nie pozwólcie im zrobić z wami tego, co zrobili z nami!". Niestety...
Już w 1999 r. Smithfield nabył Animex - koncern państwowy posiadający wiele byłych PGR-ów oraz dziewięć zakładów eksportujących kiełbasę i szynkę do USA. Zapłacił tylko 55 mln dolarów za firmę, która właśnie zakończyła kosztowną modernizację (np. zakłady Constar w Starachowicach na krótko przed prywatyzacją wyposażono w amerykańskie urządzenia najnowszej generacji). Cały Animex po modernizacji wyceniano na 500 mln dolarów. Joe Luter chwalił się, że "zapłacił 10 centów za jednego dolara".
Ponieważ w Polsce istnieje ponad 4 tys. rzeźni, zdobycie pozycji monopolisty może być trudne. Dlatego Smithfield chce, by rząd wykonał za niego brudną robotę - zlikwidował konkurencję. Po trzygodzinnym spotkaniu Lutra z premierem Jerzym Buzkiem rząd zaczął zamykać małe rzeźnie. Minister rolnictwa przygotował regulacje prawne, które mogłyby oznaczać plajtę nawet połowy rzeźni. Rząd oszukańczo uzasadniał te decyzje koniecznością dostosowania Polski do wymogów unijnych. A przecież Unia zezwala na pracę małych rzeźni. W Niemczech, Francji i Szwecji wprowadzono nawet specjalne subwencje dla małych mleczarni i rzeźni, by nie przestały istnieć lokalne rynki żywności.
Polski rząd podjął też inne kroki w interesie Smithfielda. Zmieniono kwalifikację prawną płynnej gnojowicy (z odpadu stała się "nawozem rolniczym"), wprowadzono zmiany w ustawie o ochronie zwierząt. Wbrew oficjalnej polityce ograniczania sprzedaży ziemi obcokrajowcom rząd zezwolił Smithfieldowi na zakupy i dzierżawy. Nie dość tego, subsydia rządowe do eksportu wieprzowiny (55 centów za kilogram) przypadły również koncernowi. W zamyśle ustawodawcy subsydia miały wspomagać polskich rolników; skoro jednak Smithfield przywozi z zagranicy i świnie, i pasze, trudno mówić, by przyczyniał się do rozwoju polskiego rolnictwa.
Mając tak potężne wsparcie, koncern już przekształcił 35 PGR-ów w "fabryki świń". Nielep w Zachodniopomorskiem hoduje 30 tys. zwierząt. By ominąć polskie prawo, niektóre PGR-y są formalnie własnością różnych fasadowych spółek. Smithfield ma w takiej spółce tylko jednego dyrektora, ale to jego głos decyduje. Np. spółka Prima Farm z Czaplinka należy oficjalnie do dwóch Polaków, ale każda ważna decyzja musi być podpisana przez Charlesa T. Griffitha ze Smithfielda. Tą drogą koncern będzie przechwytywał subsydia UE dla polskich rolników.
Smak wiejskiej kiełbasy
W lipcu podróżowałem po Polsce. Przekonałem się, że macie coś, co my, Amerykanie, już utraciliśmy i bardzo nam tego brakuje. Polska jest oazą tradycyjnego rolnictwa w świecie zdominowanym przez ponadnarodowy agrobiznes. Polska ma prawie 2 mln rolników - tyle ile cała Europa Zachodnia.
Podróżowaliśmy przez malownicze wioski, gdzie w pięciohektarowych gospodarstwach stoją skromne domy z drewna i kamienia polnego. Każdy rolnik ma konia, kilka świń, dwie krowy, trochę kur. Hodowane są w sposób humanitarny i godny.
Niesamowite, że tyle wiejskich domów ma na dachu bocianie gniazda. W Polsce gniazduje 50 tys. par - jedna czwarta światowej populacji bociana białego. W innych krajach Europy gatunek uległ eksterminacji na skutek nowoczesnych metod uprawy roli - gnojowica i pestycydy zdziesiątkowały ryby, żaby, skorupiaki wodne i wiele owadów stanowiących pożywienie bocianów. W Danii pozostała już tylko jedna para.
Polska ma wielkie zasoby drewna, ostatnie czyste rzeki w Europie, najwięcej nieskażonych gleb na Starym Kontynencie.
Któregoś dnia jedliśmy śniadanie w gospodarstwie pani Teresy Korniło-Jarzyny w Nowodworach pod Lubartowem. Na stole pęta tradycyjnej polskiej kiełbasy, kawałki mięs, słoje z miodem akacjowym i lipowym. Smarowaliśmy smalcem bułki ze śliwkami, zajadaliśmy się pierogami nadziewanymi kaszą gryczaną, domowym twarogiem z miętą, słodkimi konfiturami z ziołami. Moim przysmakiem stał się bigos - wynalazek polskich myśliwych. Objadłem się jak bąk! Ta wiejska rodzina robi swoje masło i dżemy. Dom otaczają ule i sad - wiśnie, jabłonie, grusze, śliwy... Krzewy porzeczek i malin, rzędy truskawek. Nic dziwnego, że przyjeżdżają tu z Warszawy i całej Europy, by zakosztować jedzenia o smaku prawdziwej wsi.
Tu, na polskiej wsi, myślałem o żywności amerykańskiej. Miliony lat ewolucji wyposażyły świnie w tłuszcz, który pomaga regulować temperaturę ciała. Ale Smithfield zarabia więcej na mięsie niż na tłuszczu - wyhodował więc własną odmianę superchudych świń, prawie bez słoniny, które nie są w stanie żyć w normalnej temperaturze.
Zdaniem ekspertów ta skrajna chudość obniżyła walory smakowe wieprzowiny. "New York Times Magazine" (z 4 maja): "Przemysł zaprojektował świnię prawie bez tłuszczu. Jeżeli upieczemy takie mięso na grillu, stanie się tak suche, że aż niejadalne. Dlatego większość współczesnych przepisów zakłada dodawanie płynów podczas przygotowania wieprzowiny, czy to w postaci marynat, czy zasmażek". Natomiast mięso z tradycyjnego chowu "jest kruche przy krojeniu i smażeniu, ma bogaty aromat. Nie wymaga przypraw oprócz soli".
Koncern dyktuje warunki
21 lipca odwiedziłem piękną wieś Więckowice pod Poznaniem. Przy bramie byłego PGR-u spotkaliśmy kilkadziesiąt osób z transparentami.
W tym gospodarstwie Smithfield hoduje dziś 17 tys. świń, choć dostał zezwolenie tylko na 500 świń i 500 krów. Farma usytuowana jest zaledwie 40 metrów od szkoły i przedszkola.
Wśród protestujących spotkałem dumną kobietę Irenę Kowalak, która przez 35 lat była sołtysem Więckowic. Opowiadała, jak musiała zrezygnować z tej funkcji w atmosferze nacisków Smithfielda.
Andrzej Nowakowski, wojewoda wielkopolski, twierdzi, że wszyscy mieszkańcy wsi są przeciw działalności Smithfielda. On sam odmówił koncernowi zgody na nowe inwestycje, jednak wiosną tego roku Ministerstwo Ochrony Środowiska uchyliło tę decyzję.
Dzięki postawie wojewody Smithfield nie dostał zezwolenia na użytkowanie płynnej gnojowicy, dlatego na farmie używa się ściółki słomianej. Ale nie ma dla niej planu utylizacji. Chlewnie otaczają pola pszenicy, której nikt nie zbiera - dla nowych właścicieli PGR-u pola są jedynie terenem, gdzie można by spuszczać ścieki.
Wzburzeni mieszkańcy Więckowic zaprowadzili mnie do ogromnej pryzmy odchodów świń. Na skraju pola pszenicy zobaczyłem górę gnoju o długości 150 m i szerokości 18 m, wysoką na cztery metry. "17 tys. świń razy sześć miesięcy" - skwitował młody człowiek. Władze lokalne od pół roku żądają usunięcia nielegalnej pryzmy.
600 metrów poniżej pryzmy mieszkańcy zbudowali plażę nad pięknym jeziorem. Był parny, letni dzień. Na plaży wypoczywało mnóstwo ludzi, jedni opalali się pod parasolami, inni pływali... W pobliżu miejsca, gdzie ścieki z pryzmy spływają do jeziora, starszy mężczyzna zanurzył rękę w wodzie. Powąchał ją i powiedział tylko: "Smithfield Foods!".
Nowakowski dodaje, że w pobliskich Sędzinach koncern ma już 4,5 tys. świń, choć zezwolenie opiewa na 1000 krów. Podwładni wojewody właśnie dokonują inspekcji. "Jednakże - skarży się - władzom lokalnym trudno wyegzekwować obowiązujące prawo". To smutne, że administracja centralna nie wspiera wojewody. A nie jest on jedynym politykiem regionalnym błagającym o pomoc. Posłanka Zofia Wilczyńska poskarżyła się rządowi na działania Smithfielda w pobliżu 400-letniego uzdrowiska w Połczynie Zdroju. Również Gołdap - uzdrowisko na Mazurach - jest zagrożona.
Następnego dnia spotkałem się z wiceprzewodniczącym sejmowej komisji rolnictwa. Powiedział mi, że Ministerstwo Rolnictwa przeprowadziło kontrolę 16 ferm Smithfielda. Okazało się, że wszystkie łamią przepisy ochrony środowiska, weterynaryjne, budowlane i sanitarne. Jednak działalność bez wymaganych zezwoleń i naruszenia prawa karane są mandatami w śmiesznej wysokości 500 zł.
Nie wszyscy lokalni oficjele sprzeciwiają się inwestycjom Smithfielda. W rejonie Werzchowa w województwie zachodniopomorskim burmistrz wydał zgodę na dwie olbrzymie fermy. Wcześniej koncern zapłacił ok. 15 tys. zł żonie burmistrza za ekspertyzę oceniającą skutki tej inwestycji.
Podczas wizyty miałem okazję przekonać się, jak destrukcyjne skutki przynosi działalność koncernu na rynku pracy. W trzech byłych PGR-ach w rejonie Gołdapi po przejęciu ich przez Smithfielda zatrudnienie spadło z 60 do siedmiu osób.
Koncern ogłasza, że chciałby w Polsce produkować 6 mln świń rocznie. Chłopi produkują dziś prawie 20 mln tych zwierząt, trzeba więc będzie poświęcić co czwartego rolnika, by zrobić miejsce Smithfieldowi. Firma już dusi małe gospodarstwa - w Zachodniopomorskiem zamykane są rzeźnie, a wielkie zakłady mięsne Smithfielda nie chcą brać do uboju zwierząt od drobnych rolników.
Tyrania monopoli
Kiedy opowiadam Polakom o Smithfieldzie, są zaskoczeni: amerykańska firma działała w taki sposób?! U was panuje niepodważalna wiara w amerykański kapitalizm. Miłość narodu polskiego do USA podwaja moją determinację. Nie pozwolę, by Smithfield nadużywał tych uczuć.
Nie ma większego orędownika wolnorynkowego kapitalizmu niż ja sam. Jednak firma nie można bogacić się, nie wzbogacając jednocześnie społeczności lokalnych i całego społeczeństwa. A Smithfield będzie próbował wzbogacić się kosztem Polski, kosztem waszych rolników i społeczności wiejskich. I osiągnie ten cel, unikając reguł wolnego rynku, a także zmuszając was do pokrycia kosztów zanieczyszczenia wody i powietrza, powiększając bezrobocie, trując sąsiadów, obniżając wartość ich domów i ziemi.
Smithfieldowi nie jest potrzebny kapitalizm wolnorynkowy - on pragnie korporacyjnego monopolu. I użyje swego ogromnego bogactwa, by poprzez wpływy wśród urzędników rządowych ów monopol zdobyć.
W Polsce koncern kroczy tą samą drogą, która przyniosła mu "sukces" w USA. Najpierw nabył wielkie rzeźnie, potem przekonał do zamykania małych zakładów. Wkrótce będzie wielkim posiadaczem polskiego rolnictwa, a rolnicy - sól polskiej kultury i demokracji - będą pozbawieni ziemi.
Tak niedawno Polacy z wielkim poświęceniem obalili komunistyczną tyranię. Chcę do was gorąco zaapelować: nie zgódźcie się na równie bezlitosną tyranię korporacyjnych monopoli. Polska nigdy nie poddawała się obcym inwazjom, opór potrzebny jest również dziś. Jeżeli Smithfield zwycięży, nie zrozumiecie ogromu waszej klęski aż do chwili, kiedy będzie nieodwracalna.
Dziś Polska usiłuje dostosować się do zachodniego systemu korporacyjnego rolnictwa. Proponuję inne rozwiązanie. Zamiast ślepo kopiować systemy, które zbankrutowały w USA i Europie, wylansujcie swoje walory. Wasze mięso smakuje lepiej niż produkty z "fabryk świń". Polska kiełbasa słynie na cały świat. Konsument będzie zadowolony, że mięso pochodzi od zwierzęcia, które hodowano w sposób humanitarny, nie niszcząc środowiska i gospodarstw rodzinnych. Że to mięso nie zawiera hormonów, antybiotyków i środków chemicznych.
Owszem, dobrej jakości mięso jest droższe od mięsa z chowu przemysłowego. Ale temu się da zaradzić poprzez odpowiednie etykietowanie. W USA stan Vermont zareklamował się jako miejsce produkcji zdrowej żywności. Dziś mleko z Vermont sprzedaje się tak szybko, że sklepy mają problemy z ciągłością dostaw. Wytwórnie serów i lodów przeniosły się do tego stanu, bo nazwa "Vermont" kojarzy się z czystością produktu.
Podobnie Kolumbijczycy wylansowali "Café de Colombia". To ubogi kraj z setkami tysięcy drobnych rolników. Jednak rząd, zamiast wspierać korporacje, postanowił bronić własnych chłopów, prowadząc kampanię reklamową kawy z małych gospodarstw. W rezultacie popyt gwałtownie wzrósł, tamtejsi plantatorzy uzyskują ceny nawet o 20 proc. wyższe od konkurencji. Prawdę mówiąc, kolumbijska kawa wcale nie musi być lepsza - to kampania promocyjna zrobiła z niej kawę wyjątkową.
W USA wiele najlepszych restauracji już przestawiło się na wieprzowinę z tradycyjnego chowu - nowojorskie "Gotham Grill", "Union Square Café", "Savoy", kalifornijskie "Zuni Café" i "Chez Panisse"... Polska powinna skorzystać z okazji i wylansować swoje marki. Napis "produkt polski" powinien symbolizować najwyższą jakość.
Wyzwanie stojące przed Polską nie jest łatwe. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że droga na skróty - podpisanie kontraktu ze Smithfieldem - nie jest dobrym rozwiązaniem.
*Robert F. Kennedy jr. (ur. 1954) jest synem Roberta Kennedy'ego, kandydata na prezydenta USA zamordowanego w 1968 r. Działacz ekologiczny - pisze książki i artykuły w obronie środowiska, organizuje kampanie, pracuje też dla Narodowej Rady Ochrony Zasobów Naturalnych. Pomagał Indianom w Ameryce Północnej i Południowej w negocjacjach z rządami ich krajów. W 2001 r. trafił na 30 dni do więzienia za wtargnięcie na poligon wojskowy na wyspie Vieques (Puerto Rico), gdzie armia amerykańska testowała nowe pociski rakietowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz