poniedziałek, 8 października 2012

Dlaczego 11 listopada warto spędzić na ulicach

W ostatnich dnia na Centrum Informacji Anarchistycznej ukazało się kilka tekstów krytykujących Koalicję Antyfaszystowską oraz, w niektórych przypadkach, nawołujących do zrezygnowania z jakiejkolwiek aktywności w dniu 11 listopada. Osobiście uważam, że istnieją poważne przesłanki, by twierdzić, iż są to po prostu nacjonalistyczne prowokacje. Aczkolwiek jako stały czytelnik CIA ufam też, że redaktorzy wiedzą co robią dopuszczając do ich publikacji. Jeśli jednak założymy, że są to głosy z antyfaszystowskiego środowiska, sytuacja jest o wiele gorsza. Oznacza to bowiem, że część z nas przejęła retorykę narzuconą w ubiegłym roku przez mainstreamowe i prawicowe media.

Celem tego tekstu nie jest wskazywanie winnych dlaczego tak się stało – zapewne wina leży częściowo w działaniach Porozumienia 11 Listopada, które, przytłoczone medialną dominacją prawicy, nie zdołało klarownie sformułować swojego przekazu i wyjaśnić wszelkich wątpliwości co do wydarzeń z ubiegłego roku. Jednak brak jasnej wizji ruchu nie zwalnia to antyfaszystów i antyfaszystek od samodzielnej refleksji, analizy sytuacji i wyciągnięcia wniosków. Skoro na razie jedynym wnioskiem wydaje się być wskazywanie na rzekomo (neo)liberalny charakter Koalicji Antyfaszystowskiej, pozostaje chyba tylko czekać, aż czytelnicy CIA zaczną nadsyłać teksty oskarżające niemiecką Antifę o napaść na kombatantów. Dlatego chciałbym zadać kłam kilku poważnym mitom, które narosły wokół Porozumienia 11 Listopada i wyjaśnić dlaczego tegoroczne święto niepodległości spędzę naprzeciw neofaszystowskiego marszu. Dla wyjaśnienia dodam, że jest tylko prywatna opinia i wielu punktach może rozbiegać się z oficjalnym stanowiskiem Porozumienia. Jednak jako uczestnik wielu antyfaszystowskich blokad, nie mogę dłużej spokojnie patrzeć jak część antyfaszystów powtarza bajki wykreowane przez skrajną prawicę i wierzę, że wynikają one ze zwykłej niewiedzy.

Mit nr 1 – Porozumienie 11 Listopada reprezentuje dyskurs (neo)liberalny

By podważyć tą krzywdzącą opinię warto zajrzeć do składu Koalicji, by ujrzeć w nim szereg grup anarchistycznych, lewicowych, związków zawodowych, fundacji przeciw wykluczeniu ekonomicznemu etc. Ktoś powie, że to jeszcze niczego nie oznacza i ma dużo racji. Rzeczywiście, w ubiegłym roku protest został zdominowany przez tzw. Kolorową Niepodległą, która miała przekaz czysto kulturowy, antydyskryminacyjny i nie skupiała się na prawach socjalnych, którym faszyzm zagraża, być może w pierwszej kolejności. Jednak ten fakt nie oznacza, że było to zamierzone. Jak widział każdy uczestnik 11.11.11, wydarzenie miało składać się z dwóch części – blokady, przyciągającej radykalnych antyfaszystów oraz wspomnianej powyżej imprezy ze znanymi osobami, gdzie miejsce dla siebie znalazłyby osoby niemające doświadczenia w ostrych protestach, obawiające się przemocy nacjonalistów lub po prostu nie uznające przemocy, nawet biernej. Jednak z powodu trwających od rana ataków sił policyjnych, faszystów i kibiców, znaczna część radykalnych działaczy nie zdołała dostać się na miejsce, więc większość zgromadzonych stanowiły osoby nie przygotowane i nie chcące konfrontacji.

Siłą rzeczy, prasa i telewizja również skupiły się na tym, co działo się na głośnej i kolorowej platformie, takimi prawami rządzą się media i wszelkim niezadowolonym należałoby odpowiedzieć „deal with it”. Ale to, że o czymś trąbią na ekranie niczego nie przesądza. Na blokadzie były organizacje z hasłami pro-pracowniczymi i antykapitalistycznymi i nikt ich stamtąd nie przeganiał. Błędem było rzeczywiście nie wprowadzenie ich na platformę, ale jak już zostało powiedziane, wynikało to z braku technicznych możliwości związanych z nie dotarciem na blokadę wielu osób i własnego sprzętu nagłośnieniowego. W tym roku błąd ten zostanie zapewne naprawiony. W swoim pierwszym oświadczeniu Porozumienie 11 Listopada pisze zarówno o walce z wykluczeniem z powodów kulturowych, jak też materialnych.

Mit nr 2 – Liberałowie nie mogą protestować przeciwko faszyzmowi

Mam nadzieję, że powyższy fragment choć trochę rozjaśnił, dlaczego w mediach było słychać głównie o „Kolorowej”, a niewiele o blokadzie. Jednak wśród anarchistów nie brakuje osób wskazujących, że sam pomysł koalicji z tzw. „liberałami” jest taktycznym błędem. Wynika to z twierdzenia, iż w ostatecznym rozrachunku faszyzm jest ostatnim kołem ratunkowym kapitalizmu, a czasem jedną z najwyższych faz jego rozwoju. Jestem skłonny zgodzić się z tym stanowiskiem. Ponownie trzeba jednak wyjaśnić sobie kilka kwestii.

Po pierwsze, środowiska uznawane często przez anarchistów za kapitalistyczne, nie są wcale apologetami kapitalizmu, tylko zwyczajnie go nie kwestionują, jak zdecydowana większość społeczeństwa. Nie możemy wymagać, by każdy przeciwnik faszyzmu był klasowo uświadomionym antykapitalistą, bo to zakrawa o ideologiczną cenzurę. Ze strategicznego punktu widzenia, lepiej zjednoczyć się w antyfaszystowskim sprzeciwie z tymi, z którymi nam nie po drodze i forsować w ramach koalicji swoje ekonomiczne tłumaczenie fundamentów faszyzmu niż zamknąć się w czarno-czerwonym getcie i ograniczyć do zera szansę przepływ idei. Po drugie, nie można zapominać o pojęciu „mniejszego zła”. Jest zasadnicza różnica pomiędzy najbardziej fikcyjną demokracją parlamentarną, a totalitaryzmem, pomiędzy sporadycznymi represjami, a wywózkami do obozów, pomiędzy najbardziej bezwzględnym wyścigiem szczurów, a planowaną eksterminacją. Jeśli ktoś tych różnic nie dostrzega, wykazuje się najwyższą ignorancją. Na co dzień możemy ze wszystkich stron bombardować fikcję demokracji rynkowej, ale w obliczu zagrożenia faszyzmem, rozsądnym działaniem jest zawieszenie podziałów i wyeliminowanie największego dla społeczeństwa zagrożenia, brunatnej wizji silnego, zunifikowanego państwa „prawdziwych Polaków-katolików”, forsowanej przez Młodzież Wszechpolską i ONR, a pod ich skrzydłami również przez Autonomistów i neonazistowskie bojówki.

Stanie w jednym szeregu ze znienawidzonymi liberałami nie musi oznaczać, że akceptujemy ich wizję rzeczywistości, cała sztuka w odpowiednim wyważeniu akcentów. Na pewno wiele nie zwojujemy obrażając się święcie na nieczyste ideologie. Warto spojrzeć na przykład niemiecki, gdzie silny i radykalny ruch antyfaszystowski nie widzi problemu w organizowaniu wspólnych blokad z szerokim frontem lewicy, a nawet prawicy. Dzięki temu jest w stanie narzucić mainstreamowi antyfaszystowską retorykę, ograniczyć aktywność faszystów i prowadzić owocną działalność na froncie społecznym.

Mit nr 3 – Porozumienie 11 Listopada działa na pasku Gazety Wyborczej i TVNu

Trzeba przyznać, że w 2010 roku to stołeczna Gazeta Wyborcza zapraszała do udziału w blokadzie i wygwizdania faszystów. Jednak tu kończą się dowody na rzekomą zależność Koalicji od neoliberalnych mediów. Zastanawia mnie czego oczekują krytycy rzekomej współpracy z GazWybem, publicznego oświadczenia Porozumienia, że nie jest finansowane przez Michnika? Samobójczego odcięcia się od jakiegokolwiek mainstreamu? Być może. Jednak nawet te wybujane żądania są nieaktualne, bo ani Gazeta Wyborcza ani TVN ani inne „liberalne” media nie wspierają działalności antyfaszystów, a nawet dominuje w nich negatywny wizerunek blokady. Po ostatnim roku została ona błędnie ukazana jako starcie dwóch ekstremów. Dwa lata wcześniej, po spontanicznej blokadzie Marszu Niepodległości, Gazeta Wyborcza opublikowała teksty nawołujące do „wygwizdania” Antify i oskarżające ją o tchórzostwo, co oczywiście było szczytem ignorancji, gdyż gdyby nie aktywność bojowych antyfaszystów, redaktorzy Gazety mogliby nie opuścić blokady w całości.

Sami neofaszyści, ubolewający jak bardzo są prześladowani, funkcjonują tylko dzięki poparciu masowych mediów, jak Rzeczpospolita, Uważam Rze czy Gość Niedzielny, które zawodowo zajmują się fałszowaniem rzeczywistości. Nie przeszkadza im to w ciągłych prowokacjach i zajmowaniu anarchistów bajkami o rzekomej współpracy z Wyborczą.

Mit nr 4 – Porozumienie 11 Listopada jest ciągle przeciw, ale nic nie proponuje w zamian

Jak zostało wcześniej powiedziane, dla wielu wolnościowych organizacji uczestnictwo w Porozumieniu 11 Listopada jest wyborem mniejszego zła, logiczną kalkulacją, że lepiej budować szeroki front antyfaszystowski, nawet z klasowymi wrogami, niż w swoich małych sektach zwalczać coraz potężniejszy i bardziej masowy ruch nacjonalistyczny. Taki stan rzeczy wymaga pewnym poświęceń, a należy do nich zawieszenie części swoich haseł, by zjednoczyć się w antyfaszystowskim sprzeciwie. Stworzenie ruchu skupiającego tak szeroki przekrój grup, od tych zajmujących się prawami zwierząt po związki zawodowe, jest samo w sobie pozytywne.

Sam sprzeciw wobec faszyzmu jest afirmacją wielu cennych wartości, które faszyzm tłumi. Tworzenie dodatkowej nadbudowy ideologicznej, szczegółowego programu „za czymś”, w przypadku tak zróżnicowanej koalicji jak Porozumienie 11 Listopada mogłoby być tylko destruktywne, gdyż w wielu kwestiach koalicjanci nigdy się nie zgodzą. Nie wolno jednak zapominać, że antyfaszyzm jest sam w sobie pozytywnym programem i afirmacją wielu cennych wartości, które nacjonalizm i neofaszyzm wyklucza. 11 listopada najważniejsze jest wyrażenie sprzeciwu, pokazanie, że mimo niezliczonych różnic wewnętrznych, nigdy nie będzie zgody na prześladowania za kolor skóry, orientację seksualną, miejsce urodzenia czy religię. Na własny, szczegółowy, pozytywny program mamy pozostałe 364 dni w roku.

Mit nr 5 – Politycy na blokadach przynoszą tylko szkodę

Czasem warto opuścić okowy ideologii, by spojrzeć na sprawę pragmatycznie. Porozumienie 11 Listopada zrobiło wszystko, by nie dopuścić, aby blokady były miejscem promocji polityki parlamentarnej. Jego statut mówi o zakazie przyjmowania partii politycznych, na protestach obowiązuje zasada no logo, nawet na Facebooku kasowane są posty młodzieżówek partyjnych. Pozostaje tylko rozważyć zakaz przychodzenia polityków na blokady, ale to dość wątpliwe rozwiązanie. Po pierwsze, wracamy do dylematu opisanego w punkcie „Mit nr 2”, a mianowicie o tym, że jako anarchiści nie możemy stwarzać monopolu na działalność antyfaszystowską. Tysiące ludzi chcących zablokować faszystów popiera jakieś partie i oddaje na nie swój głos. Blokada nie jest miejscem na dyskusje czy głosowanie jest naiwne czy nie. Te tysiące ludzi mogłoby poczuć się zniesmaczonymi gdybyśmy fizycznie oddelegowali politycznych celebrytów z miejsca protestu.

Ponadto, ich obecność jest czysto praktyczna. Wiadomo, że antyfaszyści muszą zmagać się zarówno z atakami narodowców, jak też sił policyjnych. Tymczasem w sytuacji, gdy w pobliżu stoją ludzie władzy, jednego wroga mamy z głowy, gdyż siły nieporządku zastanowią się kilka razy zanim wypuszczą na nas gaz łzawiący czy potraktują pałami. Możemy więc wykorzystać to do skuteczniejszego radzenia sobie z głównymi bohaterami tego dnia. Każdy, kto kiedykolwiek brał udział przy organizowaniu masowych protestów, wie, że jedną z kluczowych kwestii jest zapewnienie uczestnikom bezpieczeństwa, szczególnie gdy mają to być tzw. „normalsi”, nie wiedzący jak zachować się w przypadku ataku policji czy faszystów. Zapraszając ich do tak ryzykownego działania jak blokada czy demonstracja naprzeciw kilku tysięcom agresywnych bojówkarzy, pośrednio bierzemy na siebie odpowiedzialność za ich zdrowie i życie. Jestem pewny, że nadejdzie taki dzień, gdy własnymi siłami będziemy w stanie zapewnić im ochronę. Na razie jednak możemy chronić tylko własne grupy, a bezpieczeństwo tysięcy ludzi „z zewnątrz” w dużej mierze zapewnia obecność polityków, co nie oznacza, że w jakiejkolwiek mierze ich popieramy.

Mit nr 6 – Gdyby nie blokady, o Marszu Niepodległości nikt by nie usłyszał

To jeden z najbardziej naiwnych mitów, od 2008 rok powielany również przez media głównego nurtu. By go wyjaśnić, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co przyczyniło się do nagłego wzrostu popularności neofaszystów. Blokady na pewno ich rozwścieczyły, na pewno wpłynęły na zmianę ich taktyki, ale znacznym uproszczeniem jest twierdzenie, że wpłynęły na rozrost ich ruchu. Po jego stłamszeniu przez bojowych antyfaszystów w latach 90, aż do roku 2011 był on marginalny. Jednak rok wcześniej doszło do szeregu nieprzewidzianych wydarzeń, które faszyści bezwzględnie wykorzystali.

Po pierwsze, umocnił się trwający od 2008 roku kryzys gospodarczy. Coraz więcej ekonomistów, jak również media, zaczęło informować o możliwym załamaniu, nadchodzącym bezrobociu, spadających obligacjach etc. Perspektywa nędzy zawsze spycha społeczeństwo w stronę radykalizmów. Ktoś może spytać, dlaczego w takim razie ludzie nie wybrali radykalizmów lewicowych, tylko prawicowe. Pomijając ultrakatolicką retorykę kraju, jakim jest Polska, nie stało się tak dlatego, że w tym samym czasie doszło do innego nieprzewidzianego zdarzenia, a mianowicie tzw. „katastrofy smoleńskiej”. By dobrze wykorzystać kryzys trzeba wskazać winnych. Nacjonaliści zaczęli wskazywać na rząd Platformy Obywatelskiej, co doskonale wpisało się w teorie spiskowe powstałego właśnie ruchu smoleńskiego. Oba środowiska, wcześniej słabo lub wcale ze sobą związane, wpadły w sobie w ramiona, gdyż uzyskały wspólnego wroga. W międzyczasie, chcąc ratować nadszarpnięty wizerunek, premier wydał wojnę kibicom piłkarskim. Była to prawdopodobnie jedna z najbardziej fatalnych decyzji w jego rządach, gdyż zepchnęła wielotysięczne masy fanów futbolu prosto w ramiona nacjonalistów, którzy mieli już gotową retorykę antyrządową. Wystarczyło włączyć się w protesty, dodrukować krzyże celtyckie obok herbów klubowych, wprowadzić na trybuny propagandowe gazetki w stylu Drogi Legionisty i gotowe. W ciągu kilku miesięcy środowisko zainteresowane zabawą i ustawkami zmieniło się w nacjonalistyczną armię na zawołanie. Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje tu powstanie nieco wcześniej Autonomicznych Nacjonalistów, czyli nowego odłamu ruchu narodowego. W przeciwieństwie do starszych braci z ONRu, nie skupia się on na krytyce narkotyków, promuje własną scenę rapową, „wyluzowany” styl ubierania, graffiti etc. Kibicom o wiele łatwiej było identyfikować się z nimi niż sztywnymi, smutnymi panami w mundurkach, którzy jeszcze do niedawna organizowali kontry wobec Marszu Wyzwolenia Konopi.

Podsumowując, same blokady miały nikły udział w nagłym wzroście popularności narodowców. To prawda, że znaczna część kibiców mobilizuje się po to, by „napierdalać lewaków”, ale gdyby nie stadionowa ofensywa rządu i kampania propagandowa Autonomicznych Nacjonalistów, nigdy nie byliby zainteresowani marnowaniem 11 listopada na podróże do stolicy. Poza tym, nie trzeba być kibicem, by znać specyfikę tego środowiska – a jest ona taka, że wśród najciekawszych rozrywek uplasowuje „zadymę”, a to czy będzie to zadyma przeciwko „komuchom”, „ruskim” czy psom, nie odgrywa większego znaczenia. Dopóki Marsz Niepodległości daje im obietnicę zadymy, dopóki będą brali w nim udział. Być może rozsądnie byłoby więc zrezygnować z blokowania, by bywalcy stadionów poczuli się rozczarowani, że tym razem nie ma na co liczyć?

Mit nr 7 – Porozumienie 11 Listopada poniosło porażkę

Takie wnioskowanie bierze się z faktu, że liczebność blokady spadła w porównaniu do 2010 roku, podczas gdy neofaszystowski marsz zwiększył się wielokrotnie i przyciąga kilkanaście tysięcy ludzi. To wszystko prawda, ale znowu wymaga szerszego spojrzenia na sytuację, a nie bezmyślnego podawania cyferek. Po pierwsze, jak zostało wspomniane w poprzednim akapicie, na wzrost popularności nacjonalistów wpłynął szereg zbiegów okoliczności, które zaskoczyły ich samych, ale które skrzętnie wykorzystali. Być może prawdą jest, że Koalicja Antyfaszystowska nie zareagowała na czas lub, że reagowała skutecznie, ale nie można głosić, że jest jej porażką coś, na co miała nikły wpływ.

Po drugie, w zeszłym roku na blokadzie pojawiło się dwa tysiące ludzi. W porównaniu do Marszu Niepodległości ta liczba wydaje się mała, ale gdy tylko weźmiemy pod uwagę brak jakiegokolwiek poparcia w mediach (podczas gdy przeciwnicy reklamowali swoje wydarzenie na miesiąc wcześniej w wielonakładowej, ogólnopolskiej prasie), a wręcz atmosferę paranoi wytworzoną przez telewizję, gdy weźmiemy pod uwagę jawne groźby pobicia i śmierci ze strony nacjonalistów, gdy weźmiemy pod uwagę policyjne represje, zatrzymania i paraliż miasta, gdy weźmiemy to wszystko pod uwagę, dojdziemy do wniosku, że 2 tysiące wcale nie było małą liczbą.

Jest duża szansa, że w tym roku, kiedy forma akcji zapowiada się inaczej, będzie nas więcej. Stanie się tak jednak tylko wtedy, kiedy sprzeciw wobec faszyzmu nadal będziemy wyrażali solidarnie, nie dając się nabierać na internetowe prowokacje nacjonalistów i nie rzucając bezrefleksyjnie oskarżeń, wobec tych, którzy próbują coś robić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz