W Kairze, a także innych miastach Egiptu trwa dzień najpotężniejszego jak dotąd pokojowego protestu przeciwko władzy Hosni Mubaraka. Na ulice Kairu wyszło ponad dwa miliony ludzi domagających się ustąpienia dyktatora.
Aktualizacje: 23.30 W Aleksandrii doszło do starć pomiędzy przeciwnikami i zwolennikami Mubaraka. Wojskowy czołg próbował rozdzielić walczące strony. Na razie się uspokoiło, ale słychać było strzały. Być może wojsko strzelało w powietrze, na razie nie widać, aby ktoś został postrzelony.
22.30 Prezydent Hosni Mubarak w oświadczeniu telewizyjnym powiedział, że nie ustąpi aż do wrześniowych wyborów w których ma już nie wystartować. Swoje zadanie widzi do tego czasu jako przygotowanie gruntu pod przekazanie władzy następcy. Nie trzeba chyba dodawać, że tłumy które wciąż są na ulicach miast mają nieco odmienne zdanie na ten temat i krzyczą, że ma odejść natychmiast nawet głośniej niż wcześniej. Mubarak zapowiedział, też że nie będzie uciekał za granicę i ma zamiar "umrzeć na egipskiej ziemi".
W momencie gdy na ulice egipskich miast wyszły miliony ludzi, telewizja państwowa pokazuje nowego ministra spraw wewnętrznych otwierającego jak gdyby nigdy nic, kampanię "Policja w służbie ludzi".
Egipska młodzież chroni budynki publiczne przed rządowymi bandytami
Dla telewizji Al Jazeera wypowiadał się jeden z blogerów stojących za organizowaniem ludzi w internecie, który gwałtownie protestował przeciwko nazywaniu Mohameda ElBaradei, którego lansują ostatnio media, liderem ruchu. Bloger mówił, że to ruch ludowy i oddolny, a tacy jak ElBaradei chcą go przechwycić i stać się samozwańczymi liderami. "Jaką demokratyczną legitymację ma ElBaradei, żeby wypowiadać się za ludzi?". Te nastroje potwierdza jedna z dziennikarek stacji, która mówi, że choć ludzie widzą potrzebę zaistnienia jakichś rzeczników ruchu, boją się jednocześnie przechwycenia go przez samozwańczych wodzów.
Dziennikarze stacji Al Jazeera mówią, że mimo olbrzymiej liczby ludzi panuje niemal wzorowy porządek. Ludzie pomagają sobie i pilnują, aby nie dochodziło do aktów prowokacji. W demonstracji biorą udział ludzie z różnych klas społecznych, różnych wyznań, a także osoby bezwyznaniowe.
Wojsko trzyma się z boku i jedynie przeszukuje gromadzące się osoby pod kątem broni, ale nie blokuje możliwości zbierania się demonstrantów.
Dziennikarze arabskiej telewizji podkreślają, że to ruch całkowicie spontaniczny. Nie stoi za nim żadna zorganizowana siła i wygląda na to, że dotychczasowe siły polityczne są nieco zaskoczone rozwojem wypadków. Nie jest prawdą jakoby za protestami stało Bractwo Muzułmańskie czy radykalne ugrupowania islamistyczne, jak próbują głosić niektóre media zachodnie. Radykalne organizacje muzułmańskie oczywiście również protestują przeciwko prezydentowi, ale nic nie wskazuje na to, aby dominowały, czy stanowiły podstawową siłę organizacyjną.
Zarówno politycy, jak i dziennikarze są kompletnie zaskoczeni i zdezorientowani tym, że nie ma tak naprawdę jakiegoś oficjalnego przedstawiciela protestujących, żadnej konkretnej organizacji (czy ich koalicji), czy osoby, która przewodziłaby tym wydarzeniom. Podkreślają jednak, że wiele z protestujących osób też jest zdezorientowana i oprócz chęci obalenia Mubaraka, nie przedstawia żadnego konkretnego pomysłu "na później".
Doniesienia mówią o tym, że z powodu rozprzężenia państwowych sił porządkowych tworzone są spontaniczne organizacje sąsiedzkie, które starają się dbać o bezpieczeństwo i bronić przed różnymi bandami, m.in. członkami państwowych służb bezpieczeństwa wiernych prezydentowi, którzy organizują "po cywilnemu" nocne rajdy i napady.
Wygląda na to, że obecnie najpotężniejszą zorganizowaną siłą jest wojsko, co jest dość niebezpieczną sytuacją dla przyszłości tego ruchu. Na razie jednak, jak mówią dziennikarze obecni na miejscu, "lud dzierży władzę na ulicach".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz