Po tych formalnościach zaprowadzili mnie do pomieszczenia z pościelą. Kazali wziąść koc i prześcieradła, po czym wprowadzili mnie do mojej nowej celi. Numer 21 - "ciekawe czy będzie szczęśliwy" - pomyślałem. Miała około 2,5 na 3,5 metra i ze 3 metry wysokości. Na ścianioe na przeciw klapy z kwadratowych kafelków okno o wysokości łokcia i szerokości ściany nad łóżkiem. Na betonowej koi " plastikowy, twardy tak samo jak poduszka materac. Pośrodku na metalowych rurach dwie betonowe płyty wmurowane w ścianę. Jedna niższa to krzesło, a druga, wyższa to stół. W rogu, obok drzwi, po lewej stronie, na górze świetlówka, za pleksą. Niżej małe okienko na podawanie jedzenia. W rogu, po prawej metalowa umywalka i kibel. Sciany pomalowane na kremowy kolor. W klapie judasz w odwrotną stronę by klawisze mogli bez przeszkód mnie podglądać i kontrolować. Zaraz splunąłem na niego gęstą śliną, która powinna zakłócić im widoczność. Pościeliłem kojo. Pomodliłem się do Boga i poprosiłem go o to bym nazajutrz był juz wolny. Z taką nadzieją też zasnąłem.
Wczesnym rankiem, nawet zbyt wczesnym obudzili mnie i dali mi prze okienko dwie bułki z żółtym serem. Wyrzuciłem im je z powrotem niemalże prosto w twarz. "W końcu sobie o mnie przypomnieli. Drugi, mały posiłek w ciągu tak długiego czasu. Dosłownie jak w obozie koncentracyjnym. Niech się wypchają. Nie potrzebuje ich zasranej łaski." - dalej trwałem w głodówce i w swym postanowieniu, iż zaczne jeść dopiero na wolności. Położyłem się by dalej spać. Obudził mnie brodaty, starszy klawisz z zapytaniem:
- Czy chcesz iść na świeże powietrze ? - kiwnąłem potakująco.
- To ubieraj się. - " W końcu może jakiś kawałek wolności." - pomyślałem sobie. Przypomniało mi się jak Sępowi w Berlinie udało się przeskoczyc mur z takiego deptaka, szybko wsiąść do tramwaju i w ten sposób uciec z więzienia deportacyjnego. Znowu w moim umyśle zpaliła się iskierka nadziei. ZnOw począłem snuć rozważania czy rzeczywiście opłaca się ryzykować. Czy warto wszystkie rzeczy zostawiać dla tych paru dni, a może nawet już godzin. Czy gra jest warta świeczki. Zobaczymy. W sumie to wolność jest bezcenna.
Klawisz zaprowadził mnie do szafek gdzie oddano mi moją kurtkę na czas spaceru. Zapytałem się jego na migi, pokazując mu nr na wizytówce, czy mogę zadzwonić do mej adwokatki. Ciekawy byłem sytuacji i chcałem ją znac przed być może przyszłą możliwą decyzją ucieczki.
- Po spacerze. - odpowiedział mi, po czym zeszliśmy piętro niżej, gdzie zaprowadził mnie na deptak. Było to pomieszczenie około 20 na 7 metrów. Jedna połowa miała sufit, a druga była jakby studnią o wysokości 4 - 5 metrów. Taka wysokość wykluczała możliwość przeskoczenia, a głdkość ściany przekreślała sposobność by się na nią wspiąć. Na dodatek chyba żeby nas jeszce dobić psychicznie u wylotu jej były położone kraty. Nawet nieba nie mogliśmy sobie pooglądać normalnie. Wszędzie tylko kraty i kraty. To chyba po to by wykończyć naszą psychikę. Żeby tego było mało w dwóch połowach zamieszczone były kamery. Faszyści. Na ucieczkę nie było żadnych szans.
Oprócz mnie na spacerniaku było jeszcze czterech innych więźniów, w tym Arab,, którego poznałem na poprzednim komisariacie, jakiś Holender, który poczęstował mnie szlugiem, Bułgar i dwóch Murzynów...
czwartek, 4 września 2008
Holenderski panstwowy rasizm cz.6 niepublikowanego fragmentu " Losu Buntownika"
Etykiety:
Antifa,
Los Buntownika
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz