niedziela, 24 lipca 2011

Utopijny socjalista chciał obrabowac kantor! - Kącik humoru

przeklejone z :
www.raf.la.org.pl
Od Redakcji B-M: Mamy dla Was złą wiadomość. LFW to zaledwie czubek góry lodowej za która kryją się inne czubki! Na fali młodzieżowej kontrkultury ostatniej dekady ubiegłego wieku, w naszym kraju miało bowiem miejsce również wiele innych antysystemowych wybryków, wynikających z masowego wykwitu obłąkańczej fascynacji przemocą. Piotr Ratyński na przykład w jednej z rozmów opowiadał o załogancie, który podpalił policyjny parking w Radomiu. Na Lubelszczyźnie anarchiści niszczyli elewacje kościołów i spalili zabytkowy kościół w Motyczu Leśnym. My tymczasem dotarliśmy do innego tajemniczego osobnika, z którym udało nam się przeprowadzić wywiad, a który w latach 90-ych dopuścił się haniebnego i fatalnego w skutkach, czynu niezgodnego z prawem. Nasza redakcja, oczywiście kategorycznie potępia tego typu nieodpowiedzialne wybryki wykolejonych społecznie jednostek, które psują tylko reputację polskiego ruchu anarchistycznego, zniechęcając do niego zwykłych, przyzwoitych, miłujących prawo i porządek obywateli. Chcielibyśmy również wnieść wkład do przyszłych platform programowych FA, planujących kolejne wytyczne dla społeczeństwa przyszłości, poprzez zasygnalizowanie problemu jednostek chorych, zaburzonych, którym dobry bóg odebrał rozum, a które jednocześnie złośliwie powołują się na anarchizm. Czy da się coś z tym zrobić? Jak rozwiązać ten problem? Czy w społeczeństwie anarchistycznym powinno się izolować, a może resocjalizować takich czubów? Ten ważki problem pozostawiamy tęgim głowom, anarchistycznych działaczy z nadzieją, że na najbliższym zjeździe FA, uda się go jakoś rozwiązać.





B-M: Słyszeliśmy że w młodości miałeś na koncie pewną akcję bezpośrednią czy tez jak kto woli chuligański wybryk. Opowiedz proszę jak to wyglądało - co zrobiłeś, jak przebiegła akcja, jakimi motywami się kierowałeś. Co było potem?


Tajemniczy osobnik: Tamta akcja w Krakowie nie była chuligańskim wybrykiem. Chodziło o coś więcej, o walką z systemem. To nie było zwykłe działanie aspołecznego gagatka, choć od chuligaństwa w tamtych czasach nie stroniłem. W tych latach dewastowałem, awanturowałem się, napadałem w grupie na pojedynczego słabszego. Chyba byłem dość wrednym gnojkiem. Teraz zagłębmy się w duszę gnojka. W połowie lat 90. mój problem polegał na tym, że koledzy przestawali być trudną młodzieżą. Osiągaliśmy pełnoletniość i kumple zaczynali snuć plany dorosłego życia. Czułem, że ich tracę. W młodszych klasach liceum byliśmy jednością, monolitem. Nasza grupa była dla nas wszystkim. Nawet dziewczyny nie były w stanie nas poróżnić. Co z tego, że kumpel obmacuje moją pannę? Nie jest moja. Dziewczyny były wspólne, grupowe, całej brygady. Koledzy stanowili centrum mojego wszechświata. Wspólnie piliśmy wódę, razem gnębiliśmy słabszych, grupą spieprzaliśmy przed silniejszymi. Banda wrednych gnojków. W klasie maturalnej coś zaczęło pękać. Wredni byliśmy wciąż, ale koledzy nie chcieli już być gnojkami. Coraz poważniej zaczęli mówić o studiach, o planach zrobienia kariery, o zamiarze chodzenia w garniturze. To było, z dzisiejszego punktu widzenia, niewinne. Współczesna młodzież jest znacznie bardziej opętana pomysłami na dorabianie się i osiąganie pozycji. Krzyż tym niewolnikom na drogę!


Wróćmy do lat 90. i do mojej sytuacji w tamtych czasach. Czułem, że system zabiera mi kumpli. Mgliście wyobrażałem sobie, czym ten system jest. Był to jakiś bezkształtny przeciwnik, który nakazywał ludziom poświęcić życie na zarabianie kasiory. Miałem wrażenie, że ów cholerny system dość łatwo rozwalić. Kombinowałem sobie, że wystarczy dobrze przyłożyć siłę. Co jest w systemie najważniejsze? Kasa! Jak rozwalam? Pokazuję, że pieniądze to gówno. Jak to zrobić? Zgarniam większą pulę i publicznie rozdaję przypadkowym osobom. Gdzie są pieniądze? W kantorach wymiany walut!


W tamtych czasach ludzie posługiwali się prawie wyłącznie gotówką, a gotówka-złotówka była pieniądzem niepewnym. Używało się masowo USD, marek szkopskich i innego zagranicznego grosza. Kantory były na każdym kroku. Wymianę walut prowadziły budki w sklepach mięsnych i rybnych. Ja zdecydowałem się obrabować kantor, który znajdował się w pralni. Plan działania: napad, rozdawanie pieniędzy, komunikat o akcji dla mediów. Pewnym krokiem wszedłem w fazę obmyślania szczegółów. Największym ograniczeniem była moja psychika. Martwiłem się tym, że zwyczajnie będę bał się wejść do akcji. Miałem pewne doświadczenia kryminalne. Jednak nie wiązały się one z zastraszaniem dorosłych ludzi i zmuszaniem ich do oddania ciężkiej kasy. Dotychczasowy trening w zakresie kradzieży sklepowych, drobnych włamań, paserstwa i zabierania drobiazgów rówieśnikom to było mało. Byłem niemal pewien, że lęk mnie sparaliżuje. Zdecydowałem się sięgnąć po środek, który wcześniej pomagał mi zwalczyć strach. Była to wódka czysta, pozwolę sobie na mały „product placement”, marki Extra Żytnia.

Napad haniebnie spartoliłem. Może zdradziła mnie ta moja płynna, przeźroczysta przyjaciółka z półlitrowej butelki? Może to jednak była wina durnej, pełnej sprzeczności psychiki osiemnastolatka? Nie wiem. Wiem, że w listopadowy wieczór wszedłem do pralni z atrapą ładunku wybuchowego. Zbudowałem ją z ćwiczebnego przeciwpancernego granatu nasadkowego PGN-60, płaskiej baterii do latarki i plątaniny drucików. Tak wyglądały bomby z filmów sensacyjnych, więc spodziewałem się wzbudzić nielichą trwogę. Ćwiczebny granat nasadkowy, rzecz z wyglądu podobną do amunicji RPG, załatwiłem sobie od kumpla. Nie wiem, skąd on miał. Pewnie kupił od żołnierzy służby zasadniczej. Na potęgę kradli i sprzedawali przez płot. Sam chętnie brałem od nich różne szpeje. Takie to były czerwone berety. Elita, kurna, sił zbrojnych. Mniejsza o to. Wracamy do napadu. Na gębę naciągnąłem kominiarkę z czarnej wełny. Wkroczyłem do pralni. Przerzuciłem plastikową torbę przez osłonę z tafli pancernego szkła, która ochraniała stanowisko kasjerskie. Kazałem wrzucić pieniądze do środka. Kto był po drugiej stronie szyby? Trudno mi szczegółowo opisać osobę czy osoby. Pamięć zawodzi, a obsługa kasy szybko dała nogę. Nie było czasu na zawarcie bliższej znajomości. Kasowa załoga nie odmawiała, nie protestowała. Po prostu dała dyla. Myk! Torby nie napełniono.


W pralni był też człowiek, który rozmawiał przez automat telefoniczny. Kazałem mu odłożyć słuchawkę. Z jakiegoś powodu uważałem, że koniecznie trzeba przerwać to telefonowanie. On nie chciał zastosować się do polecenia. Nalegałem, straszyłem. Bez sensu to było. Należało się raczej skupić na tym, żeby dorwać się do gotówki. Pewnie była za tymi pancernymi szybami. Należało znaleźć przejście przez zaplecze pralni, ale nie zająłem się tym. Zamiast tego groziłem człowiekowi przy telefonie. Nie mam pojęcia, dlaczego uwziąłem się na cywila niemającego dostępu do kantorowych pieniędzy. Potem już tylko spieprzałem. Doszedłem bowiem do błyskawicznego wniosku, że nie należy długo przebywać w napadniętej pralni. Spodziewałem się, że zaraz ktoś zacznie mi przeszkadzać w ucieczce. Za pancerną szybą, której nie udało mi się stłuc, została moja biała reklamówka. W torbie była moja legitymacja szkolna. Jak się tam dostała? Tego nigdy nie ustaliłem. Może wsadziłem ją tam w pijanym widzie, a może jakaś część mojej psychiki chciała złożyć na mnie donos organom ścigania. W pobliżu kantoru czekała na mnie taksówka. To w niej zauważyłem, że wpadłem w najgłupszy z możliwych sposobów. Tak, można mnie umieścić na jednej z tych list najbardziej debilnych przestępców.


Zrozumiałem, że jestem w niezłym gównie. Nie byłem gotowy na ukrywanie się przed aparatem policyjnym. Zmiękłem. Poddałem się dyżurnemu z najbliższego komisariatu i prosiłem o łagodny wymiar kary. Na tzw. dołku, w policyjnej izbie zatrzymań, nieco ochłonąłem. Zaznajomiłem się z innymi lokatorami. Byli to recydywiści, których policja zgarnęła za jakieś bieżące drobiazgi. Mówili na mnie „małolat”. Nawet miłe jednostki. Policja średnio ulitowała się nade mną. Wnioskowała o umieszczenie w areszcie śledczym. Prokuraturę jakoś bardziej wzruszył zdruzgotany młodzieniec od granatu nasadkowego. Puścili na wolną stopę. Ponieważ w przeszłości zdarzało mi się korzystać z poradni zdrowia psychicznego, służby ochoczo skierowały mnie na badania u doktorów od główki. U czubków spędziłem trzy tygodnie. Obserwowali, dawali karteczki do posegregowania, fale mózgowe pomierzyli. Okazało się, że w momencie popełniania byłem niepoczytalny. Przez lata myślałem, że tę korzystną opinię uzyskałem dzięki łapówce od mojej matki dla któregoś z biegłych doktorów-potworów. Było to dla mnie tak oczywiste, że długo matuli o to nie spytałem. Zapytałem całkiem niedawno. Powiedziała, że nie dała koperty. Wygląda na to, iż jestem prawdziwym wariatem. Ala jaja! Może doktorostwo stwierdziło psychozę na podstawię mojej deklaracji światopoglądowej. Przedstawiałem się jako utopijny socjalista. Kto mógł być socjalistą w latach wiosny kapitalizmu, gdy każda sprzątaczka zakładała rachunek maklerski na chwałę pieniądza i własności prywatnej? Tylko wariat mógł wtedy proponować coś innego, jakąś alternatywę. Tylko wariat... Cóż, jestem chyba dobrze przystosowanym czubem. Papiery z psychiatryka przydały mi się do tego, żeby państwo nie wzięło mnie do wojska. Szczycę się kategorią E i na żadną wojnę politycy mnie nie wyślą. Ponieważ postępowanie w sprawie kantoru umorzono ze względu na niepoczytalność sprawcy, nie poszedłem do kicia. Doktory nie leczyły mnie przymusowo. Psychiatria jest naprawdę groźna tylko dla tych, którzy sami się do niej pchają. Ja szybko podziękowałem i lekarska sitwa pożegnała mnie bez żalu. Zapisałem się za to na uniwersytet, dzięki czemu uzyskałem tytuł magistra jednej z nikomu niepotrzebnych humanistycznych dziedzin. Obecnie wykonuję odpowiedzialną pracę w ramach znienawidzonego systemu. Kolegów z liceum widuję bardzo rzadko. Coś obawiam się, że nie wygrałem swojej walki.

Wam, Czytelnicy, nie polecam ścieżki zbrodni. Przestępczość to brzydka rzecz. Przez nią gniewają się mama, Pan Bóg i pan policjant. Nie palcie marihuany, myjcie zęby, nie upijajcie się w parku, chodźcie do kościółka, kupcie legalne windowsy, a do kantoru przychodźcie tylko w celu zakupu dewiz na zagraniczną wycieczkę w korzystnej ofercie „last minute”.


B-M: Dziękujemy za udzielenie wywiadu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz