Straszna Podróż część ostatnia, niepublikowana we fragmentach "Losu Buntownika"
W Cottbus zdążyłem jeszcze na pociąg do Berlina. Miałem szczęście , bo czekając i pałętając się na stacji mógłbym ściągnąć na siebie pytanie zadane przez jakiegoś z policjantów : " Czy mogę zobaczyć pański paszport ?". Szczególnie przy polskiej granicy często kontrolują ludzi by wyłapać nielegalnych.
Najtrudniejsze było już za mną lecz zagrożenie było wciąż bliskie. Nie chciałem by po tylu trudach, cierpieniach i nerwach to wszystko okazało się daremne. Wciąż musiałem być bardzo ostrożny.
W pociągu konduktorka sprzedała mi "łikendowy" bilet. Zapewniała mnie, że będę mógł przejechać na nim całe Niemcy. Jadąc jednak z Magdeburga inna kanarka oznajmiła mi, że bilet jest już nie ważny.
- Jak to nie ważny ? - zapytałem się nie mile zaskoczony.
- Bilet "łikendowy" jest ważny tego samego dnia co został kupiony plus trzy godziny dnia następnego, które już minęły.
- Jak to? Przecież ta konduktorka, która mi go sprzedawała zapewniła mnie, że mogę przejechać na nim całe Niemcy.
- Jeśli kupiłbyś wcześniej bilet, to praktycznie jest to możliwe, ale teraz bilet jest już nie ważny i musisz kupić następny.
- Co ? Nie będę kupował żadnego następnego biletu. Tamta konduktorka powiedziała, że na tym bilecie mogę jechać przez całe Niemcy więc chyba mam do tego prawo. Czyż nie ?
- Nie wiem co tamta konduktorka powiedziała, ale ja widzę, że ten bilet jest już nie ważny i możesz kupić nowy albo wezwę policję.
"Tego mi jeszcze brakuje " pomyślałem, a powiedziałem głośno.
- Dobrze. Ja kupię ten bilet, ale uważam, że to wszystko to oszustwo i złodziejstwo i wszystkim będę o tym opowiadał, a do tego dam znać mojemu koledze by napisał o tym w prasie. Te słowa ją trochę zszokowały jednak dalej czyniła swoją powinność.
- Ja myślałem, że Niemcy nie kradną. Ty mnie straszysz policją, a to właśnie takimi oszustami jak ty powinni się zająć.
-Ja tylko wykonuję swoją pracę. To nie moja wina, że tamta konduktorka sprzedała Ci bilet za 15 dwunasta - zaczęła się tłumaczyć.
- Ale to Ty bierzesz pieniądze za te oszustwo, a do tego straszysz mnie policją.-Na te słowa już nic nie powiedziała tylko w milczeniu kontynuowała wypisywanie. Gdy miałem już kolejny "łikendowy" pomyślałem sobie : " O nie, myślicie, że sobie na mnie zarobicie ? Nie tym razem. " Z tą myślą ruszyłem krok w krok za konduktorką śledząc uważnie jej poczynania. W końcu gdy znalazła kolejne ofiary ( dwóch młodych punków z psami ), podszedłem do niej i ze zwycięskim uśmiechem oznajmiłem:
- Ja mam dla was bilet łikendowy, który jest ważny na 5 osób czyli na Was też.
- Dzięki Ci człowieku - usłyszałem od punków, a służbistka sprawdziła bilet, który sama przed chwilą wydrukowała. "Ordnung must zijn" (porządek musi być) - ma się rozumieć.
W końcu dojechałem do tego wymarzonego miasta Amsterdamu. Niestety nie byłem w stanie podziwiać go i cieszyć się jego urokiem. Moje myśli skupione były nad znalezieniem mojej rodziny. Nie wyszedłem nawet ze stacji , a już miałem nową kartę telefoniczną w automacie by dodzwonić się do rodziców. Najpierw zdałem im "raport" o tym, że w końcu dojechałem. Tata ucieszył się , że mi się udało. Powiedział, iż Janka także jest już w Amsterdamie i że teraz poszli szukać jakiegoś hotelu oraz, że chcą się ze mną spotkać o 20.00 przed głównym wejściem dworca centralnego. Miałem jeszcze godzinę. Choć byłem bardzo zmęczony to z ciekawości oraz z wielkiej potrzeby znalezienia dla nas jakiegoś miejsca do spania, ruszyłem zobaczyć to interesujące miasto. W rozwiązanie z hotelami zupełnie nie wierzyłem, bo w ten sposób stracilibyśmy cały nasz zapas pieniędzy szybciej niż byśmy to mogli zauważyć. Teraz mogłem się postukać w głowę, iż nie zdobyłem wcześniej ani żadnych adresów, ani telefonów, ani nic co mogło by nam pomóc znaleźć jakąkolwiek życzliwą duszę. Po tym jak oszustwo wyszło na jaw byliśmy zdani tylko na siebie. Sami w obcym mieście, bez znajomości NIKOGO, nie znając nawet języka ( angielski Janki był na poziomie nie mówienia w nim powodowanym wstydem, zaś mój niemiecki, choć wystarczająco dobry raczej zatrzaskiwał niż otwierał drzwi Holendrów, którzy jeszcze pamiętają niemiecką okupację)
Nieopodal Central Station zauważyłem paru alternatywnie wyglądających gości, którzy robili "fajer szoł" bez ognia, ale za to z muzyką. Bez ognia tzn. gościu miał przy łańcuchach dołączone wstążki, które dawały bardzo fajny efekt. Inny do tego grał na bębnie i całość wychodziła im całkiem nieźle. W rozmowie dowiedziałem się, że otwarty ogień i prawdziwy fajerszoł jest tutaj zakazany. Dlatego te wstążki. Trochę im się zżaliłem ze swego losu po czym dotarłem do sedna i zapytałem:
-A czy Wy znacie jakieś skłoty, gdzie moglibyśmy się przespać.
- My to sami jesteśmy gośćmi. Teraz, w wakacje wszędzie mają gości. Tak o, jak się nie zna nikogo to ciężko, ale z dzieckiem to może się ktoś nad Wami zlituje.
- Tu nie daleko jest czeski skłot. Tam możecie zapytać. Po czym wytłumaczył mi gdzie on jest. Pogadaliśmy sobie trochę po czym wróciłem pod dworzec główny na umówione spotkanie. By skrócić choć trochę czas wyczekiwania i zmniejszyć mą niecierpliwość, zacząłem pisać roździał, który właśnie czytasz. Co raz zerkałem wokoło, by sprawdzić, czy gdzieś nie idą ku mnie moje ukochane. W pewnym momencie zobaczyłem biegnącą do mnie Jankę. Wpadliśmy w swe objęcia i oboje rozpłakaliśmy się ze szczęścia.
-Na reszcie się spotkaliśmy
- Tak bardzo się martwiłam
- Najważniejsze, że się udało
- A gdzie Nea, Jacek i Wanda ?
- No właśnie. Może Ty mi powiesz ?
- Jak to? To jeszcze się z nimi nie widziałeś
- Nie
- Przecież oni tu siedzą za rogiem
- Jak to? To ja tu siedzę obok nich i nawet o tym nie wiem?
- No, oni tu są za rogiem.
- To chodźmy do nich prędko
Okazało się, że chodząc po dworcu, szukając ich wcześniej , przechodziłem koło nich dwa razy lecz przypadek zadecydował, iż się nie zobaczyliśmy.
Nasza radość, że w końcu jesteśmy razem była przeogromna. Nea ściskała mnie tak mocno jak nigdy przedtem.
- Nigdy Was już nie opuszczę. Wszystko będzie dobrze.-obiecałem ściskając się z moją rodziną. Gdy już się naprzytulaliśmy wystarczająco w trójkę, bardzo serdecznie się przywitałem z Wandą i Jackiem.
- Dziękuje Wam bardzo za opiekę nad Neą.- dodałem z całego serca. Potem opowiadaliśmy sobie po krótce, co wszyscy przeżyliśmy. Dowiedziałem się z tego, że szczególnie Wanda, Jacek i Nea mieli także ciekawe przygody. Może kiedyś , gdy opowiedzą mi je ze szczegółami będę mógł je dodać do tej historii.
wtorek, 1 lipca 2008
Straszna Podróż część ostatnia, niepublikowana we fragmentach "Losu Buntownika"
Etykiety:
Amsterdam,
Antifa,
Los Buntownika
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz