wtorek, 22 maja 2007

Los Buntownika- fragmenciki zachecajace do przeczytania calosci

a calosc mozesz nabyc w wydawnictwie Red Rat (patrz blog nizej) lub poczytac na stronach poprzednich www:positivenest.blogspot.com(link obok
Oto przed wami fragmenty mojej książki pt.: „LOS BUNTOWNIKA”. Jest to próba przedstawienia części mojego życia, czyli swego rodzaju pamiętnik.

Jeśli uważasz, że możesz w jakiś sposób pomóc mi w wydaniu tej książki, przepisywaniu jej z zeszytu na komputer, tłumaczeniu na inne języki lub w jakikolwiek inny sposób daj znać./
napisane okolo 2004 roku
Griks
Email: mgriks@gmail.com -adres najbardziej aktualny

Spis treści
0. Wstęp filozoficzny
1. Początek kapeli ZBUNTOWANI
2. Papryka ratuje mi życie
3. Początek SPOKOCHATY
4. Food not bombs
5. Pożar na SPOKOCHACIE
6. Narodziny szczeniaków
7. Pierwsze skłotowanie w Amsterdamie
8. Holenderski państwowy rasizm
9. Obrona KALENDERPANDEN
10. Zjednoczona Europa –faszystowska granica
11. Projekcja na Fabryce
12. Straszna podróż
13. Psy skłoterskie najmądrzejsze. Psy skłoterskie najwierniejsze
14. Miłość
Rozdziały jeszcze nie przepisane, przez co nie zamieszczone w tej książce
15. Pierwsza direct action
16. Napad na „Skłoterską”
17. Demonstracja anty McDonald w Pradze
18. Klinika
19. Kara za wolność
20. Dziecko małe-wina i kara. Dziecko duże –wina i kara.
21. Rainbow festiwal

Pierwszymi przyczynami w zasadzie prawie wszystkiego, co staram się robić w życiu, a wiec także napisania tej książki jest chęć czynienia Dobra, pragnienie zmieniania świata na lepsze, a także wola niesienia Dobrej nowiny, czy jak to tam zwal. Myślę, iż wiecie, o co mi chodzi.
Bo jeśli chodzi o mój punk(t) widzenia to prawdziwe szczęście mamy dzięki czynieniu Dobra. Znam to z doświadczenia, które postaram się przekazać również w tej książce.

Lepiej by tym, co pcha nas do działania była Miłość do wszystkiego, całej naszej planety, każdej żywej istoty czy rośliny. Wybaczać nawet naszym wrogom – to właśnie tego uczy nas Jezus: kochać bezinteresownie wszystkich – to chyba istota wierzeń wszystkich dobrych ludzi. Każde nawet nasze najmniejsze Dobre działanie, zmienia nas, a zarazem cały świat na lepsze. I nieprawdą
jest to, co niektórzy mówią, „Po co się wysilać i tak świata nie zmienisz”, bo gdyby nie te starania Dobrych ludzi może już dawno by nas tu nie było.

Moją receptą na szczęście jest czynić Dobro. Być Dobrym znaczy być szczęśliwym, Żyć szczęśliwym, znaczy żyć Dobrym.

Dlatego nie ważne jest, gdy ktoś mi powie, że anarchia jest utopią. Nawet, jeśli raj na ziemi nie istnieje to i tak warto o niego walczyć.

Jako autor tej książki mam ambicję, by stała się ona punkową rewolucją w literaturze, by pokazać, że każdy może pisać i powinien to robić, jeśli ma cokolwiek ciekawego do przekazania. Niech pisanie odżyje jako glos Dobrej nowiny. Niech stanie się naszą bronią przeciwko złemu światu.

Żyj ciekawie + żyj dobrze = żyj szczęśliwie.
Jedyna historia, w jaką wierze jest ta, którą przeżyłem.

Kocham moją córkę, moją kobietę i psa, bo czuje że to jest Dobre. Spełniam się, gdy daje im całego siebie i staram się by Miłość, którą daje była jak najlepsza i jak najczystsza. Staram się dać im szczęście i dzięki temu otrzymuje szczęście. Te trzy kobiety są najważniejsze w mym życiu. Cala resztę staram się robić też dla nich, a przez to także oczywiście dla ludzi, zwierząt, roślin i całego świata. Z miłości, z potrzeby czynienia Dobra leczymy, filmujemy, pomagamy w skłotowaniach, by ludzie mieli gdzie mieszkać, chodzimy na demonstracje, akcje, sadzimy drzewa, staramy się żyć ekologicznie, robimy program w radiu, by o tym wszystkim opowiedzieć. Cieszy mnie to wszystko, bo czuje, iż jest to Dobre, a że moje życie, chociaż czasem trudne to i tak uważam, że jest dużo bardziej wartościowe niż tych, co uczestniczą w wyścigu szczurów po pieniądze.

Niczym w niebie czuje się w porównaniu do tych snobów, którzy żyją w iluzji, że jak zapłacą za nowy samochód za piękny dom, „miłość”, wakacje na kanarach, skok na bandżi czy heroinę, to ich życie stanie się bardziej interesujące czy lepsze. To tylko iluzja, ułuda, bo tak naprawdę szczęścia kupić się nie da. Gdy próbujemy zastąpić je dobrami materialnymi, po chwili sztucznego zachwytu, ekstazy, nadchodzi pustka, którą znowu ślepo staramy się wypełnić. Błędne koło uzależnienia toczy się dalej i po raz kolejny wypełniamy ja krotką ułudą. Poszukujemy coraz to mocniejszych wrażeń pogłębiając się coraz bardziej w bagnie niespełnienia. W ten sposób skupieni na zaspokajaniu swego ego zamiast uzyskania szczęścia pogłębiamy jedynie naszą frustrację. Ja za darmo czyniąc Dobro otrzymuje tyle atrakcji i szczęścia, że nie muszę ich „kupować”. Taką drogę wybrałem i jestem na niej szczęśliwy, dlatego też poprzez tą książkę staram się pomoc Wam w ( jak mi się wydaje) Dobrym wyborze dla nas wszystkich.

Kolejnym powodem, dla którego piszę jest promowanie kultury, w której po części się wychowałem. Jest ona tak różnorodna, że nie da się jej określić jednym słowem. Niektórzy nazywają ją punkową, niektórzy niezależną sceną, albo ruchem skłoterskim czy anarchistycznym albo też po prostu wolną społecznością. Jakkolwiek by to zwal jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i jestem bardzo szczęśliwy, że mimo odmienności i trudności wszedłem w to i do dziś w tym stoję dobrze się z tym czując. Nie wszystko opiera się tu na pieniądzach czy własności. Są tu wartości większe niż chciwość, zazdrość i chęć posiadania, które to chcą zawładnąć światem(, dlatego może coraz bliżej do zagłady). Te wartości to prawdziwa miłość, prawdziwa równość, prawdziwa wolność, ( które razem tworzą prawdziwa anarchię), które należy ludziom pokazywać, przekazywać, uczyć i walczyć o nie na wszelkie możliwe sposoby. Ta książka jest właśnie jednym z moich kroków do lepszego świata dla nas, dla naszych dzieci, dla wszystkich.
Ruch skłoterski to społeczność, w której wybrałem swe życie, z którą się utożsamiam i z której jestem dumny. Nie jestem polakiem, jestem Skłotersem. Nie jest to raj, ale dla mnie jest to zdecydowanie krok w tym kierunku. Oczywiście jest w tym ruchu wielu „typów spod ciemnej gwiazdy”, którzy skłoty wykorzystują do mieszkania za darmo, jako pogłębienie swojego lenistwa i imprezowania. Są nawet tacy, którzy na uczestnictwie w skłotingu robią pieniądze władzę, czy inne ciężkie narkotyki. Nie o nich tutaj mówię, bo oni tylko ten ruch spowalniają i przynoszą mu najczęściej złe imię i wstyd. Chce pisać, mówić tu o tych marzycielach, którzy to postanowili pokazać wszystkim, że potrafią budować własną anarchię, że w garstce podobnie myślących ludzi znaleźli rodzinę, która sobie bardziej ceni walkę o lepszy świat, robienie dobrych rzeczy, życie razem niż udział w wyścigu gromadzenia. To właśnie o tych skłotersach chce pisać, którzy porzucili wygody normalnego życia by dać innym przykład, iż można żyć inaczej i że to właśnie czynienie Dobra czyni nas naprawdę szczęśliwymi. Ta książka ma również za cel szerzenie tego przykładu innym.
Dopóki wciąż istnieje nadzieja na uratowanie świata, póki dobrzy ludzie jeszcze żyją, dopóki nie wszystko jest opanowane przez pieniądz, dopóki istnieją wolne społeczności, dopóty trzeba o to wszystko walczyć. Jeszcze świat nie zginął póki my żyjemy. Może wreszcie ludzie się opamiętają i przejrzą na oczy. Mam nadzieje, iż ta książka im, Wam w tym pomoże.

Mały wybrał dobrze pasujący efekt i jak dla mnie wyszło zajebiście. Jak na pierwszy raz całkiem nie źle. Parę osób się nawet bawiło i dostaliśmy całkiem nie małe brawa. Dostaliśmy też kilka podbudowujących pochwał jak np. ta od Ryśka:
-Zajebisty tekst i fajne wykonanie!
Jadzia dostała nawet propozycję śpiewania w MANTEI - jednej z siedleckich rockowych kapel. Gdy o tym usłyszałem zapytałem się:
-I, co im powiedziałaś?
-Odmówiłam.
-Jak to? Czemu? -zapytałem trochę zdziwiony.
-Bo Manteja gra ciulową muzykę, a ja już śpiewam w jednej kapeli-odpowiedziała i chyba miała rację.
-Szczęściarz ze mnie- wyraziłem to, co czuje.
Tak o to, powstała nasza kapela wraz z knajpą, która też była kawałkiem naszego życia. Kto wie jak bardzo znaczącym? To był wielki dzień.

O porannej porażce myślałem „Może i szkoda, że się nie załapałem, ale pewnie bym się wkurzał obsługując rozpieszczone przez niańki dzieciaki bogatych rodziców, które czas z rodzicami spędzają tylko podczas obiadów w Mc Donaldzie”. Tak się pocieszałem mając nadzieję „Przecież w końcu musi się trafić jakaś porządna robota”. W radiu, które odbierało tylko jeden, ale za to najnudniejszy program, czyli „1” podali w wiadomościach, że parę kolejnych osób umarło z zimna w tym staruszek, którego nie stać było na opłaceni ogrzewania. „Czy o taką Polskę walczył kiedyś?” Zadałem sobie pytanie, po czym poszedłem połamać desek na noc.

Bacek i Rolnik wzięli się za zamek, a ja za przepychanie kibla, co uważam za jeszcze gorszą roboty niż sprzątanie śmieci. Ktoś jednak musiał ją zrobić. Podziubałem, podziubałem. Kilka razy przyniosłem z dołu trochę, wody, spuściłem i pierwsza, jedna z najważniejszych wygód na naszym skłocie zaczęła funkcjonować.

Ortodoksyjnie wyglądający punkowiec w moim wieku nalewał wszystkim wegańską zupę, przy czym wszystkim życzył smacznego oraz zapraszał nas i innych za tydzień. To była jego anarchia.
Jedząc ten porządny, zdrowy posiłek, który należał się mojemu ciału już od paru dni, rozmyślałem sobie: ”Kur...! Przecież na jego miejscu równie dobrze mógłbym stać ja. Zamiast tak codziennie zalewać się alkoholem powinienem tak jak oni robić coś pozytywnego”. Podobała mi się ta akcja. Była szczera i konkretna. Jedząc zacząłem gadać z tym punkowcem.
-Skąd macie pieniądze na jedzenie?
-Zrzucamy się między sobą.
-Naprawdę? Z własnych pieniędzy?
-Tak
-I stać was na to wszystko? Przecież to masa żarcia, a jeszcze herbata i wasz czas. Kupa wydatków.
-Ciebie też byłoby stać gdybyś tak dużo nie pił.
-Pewnie masz racje. Może mógłbym Wam jakoś pomóc? W gotowaniu albo może, czym innym?
-No pewnie, jak najbardziej –wyraźnie ucieszyła go moja oferta-przyjdź w następną niedziele do Blajby. Ty chyba wiesz gdzie to jest?
-Tak oczywiście, że wiem. Spróbuje przyjść-rzuciłem pustą obietnice.

Ten podarowany obiad dał mi dużo do myślenia i utkwił mi w pamięci na długo. Myślę, że na pewno miał duży wpływ na moje dalsze życie. Na pewno to, że podali mi rękę, mimo że byłem na dnie, to, że bezinteresownie mnie nakarmili było też jednym z powodów, dzięki którym sam w przyszłości zacząłem robić akcje Food not bombs.
Drugim ważnym zdarzeniem, które mogło na to wpłynąć, było też, że sam często w swym życiu bywałem głodny i dokładnie wiem jak to jest. Nawet sam będąc biedny poświęcałem swój czas, cierpliwość i pieniądze, bo dawanie komuś chronicznie głodnemu pożywienia daje tak duże bogactwo satysfakcji, niemalże równe szczęściu obdarowanego.



Po trzecie nie ma chyba lepszego przykładu na prawdziwą anarchie, na dobro międzyludzkie jak dzielenie się jedzeniem z ludźmi biedniejszymi, podczas gdy samemu nie ma się zbyt wiele. To jeden z lepszych sposobów by uczyć ludzi, że można żyć inaczej, że nie trzeba żyć egoistycznie, że nie wszyscy
Musimy brać udział w wyścigu szczurów po pieniądze i że euro nie musi być naszym bogiem.
W dzisiejszych czasach uważam Food not bombs również za dobry sposób, by obronić się przed morderczym i bezdusznym kapitalizmem. Nauczyć ludzi być dobrymi dla siebie, tak jak mnie niegdyś nauczono. Z tego też powodu często najbardziej angażowali się w to squatersi i inni wcale nie za bogaci ludzie.
Bardzo istotnym powodem prowadzenia całej akcji był sprzeciw przeciwko coraz większym wydatkom na zbrojenia, podczas gdy coraz więcej bezdomnych, głodnych i biednych widać na ulicach. Poprzez prowadzenie tej akcji chcieliśmy pokazać i ośmieszyć rząd od tej strony, że w przeciwieństwie do nas kilku biednych anarchosquatersów nie potrafi(a raczej nie chce) pomagać biednym.

Dobrze, że pomagali nam ludzie z zewnątrz, tak jak te anarchopunki z Ursynowa. Oni byli konkretnie aktywni. Kiedyś nawet napisali i wydali sporo ulotek o Food not bombs. Tym razem przywieźli…
-Griks, popatrz na to- powiedziała Anka rozwijając transparent
-Łał!!! Wspaniały -stwierdziłem z zachwytem, a moim oczom ukazało się znane logo FNB z marchewką w zaciśniętej pięści-Kto go namalował? -zapytałem zaciekawiony.
-Ja-odpowiedział Szymon-Ale trzeba jeszcze poprawić dobrą farbą, bo ten marker to nawet deszcz zmyje.
-Ja mam taką farbę do robienia naszywek, później to zrobimy. Teraz weźmy się za gotowanie
-powiedziałem
-Najpierw zobaczmy, jakie mamy składniki i czy trzeba coś kupić-zaproponowała Łysa.
-No właśnie. My przywieźliśmy trochę jedzenia –poinformowała Anka pokazując zawartość
plecaka.
-O kostka sojowa. Zajebiście! –ucieszył się Rolnik.

Jednak niestety nie zawsze dla wszystkich wystarczało. Zdarzało się tak, że jeden z ostatnich wyskrobywał garnek, że z bólem serca musieliśmy im tłumaczyć:
-Niestety zrobiliśmy tyle na ile było nas stać.
-Przyszliście niestety nieco za późno.
-Może następnym razem
-Normalnie staramy się być po19.00.Jeśli od tej godziny będziecie na nas czekać na pewno się załapiecie.
Nie czuliśmy się wtedy z tym dobrze, lecz cóż mogliśmy poradzić. Często było to naprawdę wszystko, na co było nas stać, a czasami nawet więcej. Moja żona częstokroć robiła mi wyrzuty, że przecież my sami nie mamy domu i ledwo wiążemy koniec z końcem. Jednak ja wciąż pamiętałem mój głód i to, że mi też kiedyś pomogli. Wychodziliśmy z założenia, że przecież ktoś musi pomagać tym biedakom, a jak nie my to, kto???

Zza drzwi usłyszałem jakieś hałasy. Zdało mi się, że ktoś włamał się do przedpokoju. Wyskoczyłem tam z rurą w gotowości bojowej, lecz gdy zobaczyłem światła latarek, czym prędzej schowałem i zamknąłem się z powrotem. W jednej chwili przypomniała mi się groza napadu na Wilanowską. Przestraszony i pewnie blady, powiedziałem
- To policja

Po chwili „wyparła” kolejnego malca. Tym razem obyło się w mniejszym bólu i bez kłopotu. Papryka jeszcze nie zjadła do końca worka płodowego, kiedy zachęcona przeze mnie urodziła trzeciego szczeniaka.

Podsadziłem szczeniaczka do cycka. Trochę possał, lecz szybko się zmęczył i zaniechał. Ja dalej uparcie podsadzałem go do sutka i mówiłem:
-Jedz malutki, jedz. Będziesz silniejszy. Teraz musisz dużo jeść, by dogonić swoje rodzeństwo.

Brzeg po drugiej stronie był także urwisty. Użyłem wszystkich sił, by na niego wskoczyć, bo w takich chwilach nie ma czasu na powtarzanie. Wszystko starałem się robić na 100% albo nawet więcej. Myśli o zmęczeniu wtedy się już nie liczyły. „No to już jestem w Niemczech” pomyślałem będąc na drugim brzegu. Przed oczami ukazało mi się pole ziemniaków, a za nim las. Pomknąłem przez nie jak najszybciej tylko mogłem. „Kur..., jeśli dziadek kitował zestrzelą mnie jak kaczkę” myślałem biegnąc. Niemalże czułem na sobie wzrok snajpera, który we mnie mierzy. Niemalże już słyszałem jak krzyczy:
-Stój, bo strzelam!!!
Co wtedy bym zrobił??? Ani wówczas ani teraz nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Tyle się znamy ile przeżyliśmy.

„Nie spałem już prawie dwie doby, jestem głodny, zmęczony. Jeśli po takim wysiłku by mnie złapali, Chybaby mnie rozwalili psychicznie. Boże. Proszę nie dopuść do tego, bo wycierpieliśmy się już tak bardzo.” -Modliłem się w duchu. Zaczęło się już nieźle ściemniać, a zakrętu nie było nawet widać. „Przeszedłem już wystarczająco daleko.”- Pomyślałem-„Muszę zaryzykować, bo nie wiadomo ile jeszcze mogę tak iść.”- Postanowiłem wchodząc z powrotem na asfalt.

Wtem usłyszeliśmy trzask łamanej deski, a Lucek, będący już prawie całym tułowiem na balkonie bardzo niebezpiecznie się zachwiał i usłyszeliśmy tylko krótkie:
-Kur...!
Wtedy chyba wszystkim na dole zaparło dech w piersiach.

Gdy wszedł do wewnątrz, wszyscy wzięliśmy rzeczy prawnie potrzebne do skłotowania i szybko i sprawnie zaczęliśmy je wnosić na górę. Były to materac, krzesła oraz stół. Bez tych rzeczy gliniarze mogliby się przyczepić o to, że chcieliśmy się włamać, a nie mieszkać. Według holenderskiego prawa, które zezwala na squating ten zestaw podstawowych mebli jest dowodem na to, iż naszym zamiarem jest zająć miejsce, a nie je okraść. Co prawda i tak w pewnym sensie zaskłotowaliśmy te mieszkanie nielegalnie. Nie było ono puste rok czasu, (czego również wymaga holenderskie prawo). W związku, z czym nie mieliśmy też kadastra-dokumentu mniej więcej mówiącego o tym. Nie zaprosiliśmy też tych powodów policji, by sprawdziła i spisała protokół o tym, że wszystko zrobiliśmy poprawnie. Kierowaliśmy się zasadą:, „Jeśli nie możliwe jest byś coś zrobił dokładnie tak jak trzeba, zrób to, chociaż najlepiej jak tylko potrafisz.”

Wyjrzałem przez okno i ujrzałem z dwóch stron zasquatowanej Tolstraat nadjeżdżające suki gliniarzy. Wówczas dopiero skojarzyłem biały samochód z wozem (nie)sprawiedliwości. Janka z rozpaczą i strachem zaczęła panikować - Griks! Ewikcja! Co teraz będzie?!

Potem zacząłem zrywać zdjęcia ze ściany, myśląc „kurczę, takie miejsce; tak bardzo chciałem i wierzyłem w to, że zostanie. Tak wielką miałem nadzieję. Tylu przyjaciół, tylu znajomych, tyle działań, takie plany. Wszystko tu szło w dobrym kierunku, rozwijało się, a teraz - wszystko stracone. Przez pieprzonych bastardów i pieprzony rząd. Nienawidzę tego, co robią.”

- - Świat musi się dowiedzieć, że wyrzucają matki z dziećmi – po
Czym rozsypałem na ulicy całe pudło zabawek, strasząc tym nieco bastardów. Przy tym zapytałem krzycząc po angielsku
- - Gdzie teraz będą mieszkały nasz dzieci?!!

Ze zdenerwowania się zapomniałem i zacząłem Janci mówić po polsku, co gdzie załadować. Jak teraz o tym myślę to przeklinam się „Jak można było być tak głupim?. Lecz wtedy, byłem tak zdenerwowany, tak zrozpaczony, że zapomniałem się i swą mową zdradziłem się, że nie jestem Holendrem. Swój błąd zrozumiałem dopiero wówczas, gdy jeden z tajniaków podszedł do mnie i powiedział po holendersku - Pan zdejmie ten plecak i pojedzie z nami.

Gdy usłyszałem to z mojego gardła wydobył się długi i głośny krzyk rozpaczy a moja szamotanina wzmogła się do tego stopnia, że kolejni tajniacy zaczęli mnie nieść, a przy okazji tak, mnie powykręcali, że przy dalszym wierzganiu mogli mi połamać rękę. Nie szamotałem się już, więc, ale wciąż wrzeszczałem

To, co ujrzałem było zadziwiająco nieprawdopodobne, a jednak piękne i (/bo) rzeczywiste. Ci leniwi punkowcy, których znałem z ciągłego przesiadywania w barze i nieustannego przechylania piwa, tym razem pracowali z tak niespodziewanym u nich zapałem. Kobiety z poświęceniem nosiły ciężkie płyty chodnikowe. Każdy pracował. Tym razem nie było takich, którym się nie chciało. Każdy dokładnie wiedział, po co tutaj został. Barykady były budowane ze wszystkiego, co było pod ręką. Najczęściej były to płytki chodnikowe niszczonej ulicy, która zresztą przez swe rozkopanie też stała się przeszkodą. Mimo, że raczej nikt tego nie koordynował, robota szła całkiem sprawnie. Wiadomo było, co robić. Każdy pomysł, każda uwaga rozpatrywana była szybko przez ogół. W ten sposób płyty były podawane „murarskim sznureczkiem”. Jedni je demontowali z chodnika, drudzy podawali je sobie z rąk do rąk, a inni układali z nich coraz większe mury barykad. Robota wrzała jak w ulu. Nigdy w swoim życiu nie widziałem tak sprawnie, tak dobrze, z tak wielką energią i ochotą pracujących ludzi, a co dopiero punków. Ci ludzie są zdolni do wielu rzeczy – zależnie od sytuacji. Wszyscy czuliśmy wielką potrzebę przeciwstawienia się złu i obronienia tak ważnego miejsca dla nas. Czuło się też ducha historii. Może trochę przesadzam, lecz takie porównania podsunęły mi rozgrywające się przed oczami zdarzenie. To było prawie jak powstanie warszawskie. Budując z zapałem kolejne barykady, czułem się niczym mały Gavroche. To uczucie jedności, które wszyscy czuliśmy, było dla nas bardzo ważne. Było nas tak wielu, kocioł narodowości i języków, niby tyle różnic, a właśnie wtedy czuliśmy tak bardzo tą więź, która nas łączy niczym rodzinę. To uczucie jedności wywierało wrażenie nie tylko na mnie. Wszyscy byliśmy jak bracia. Gdy jeden niósł coś ciężkiego zaraz ktoś inny pomagał mu nie pytając. Gdy ktoś zmęczył się kopaniem, szybko zastępował go następny. Nie wyobrażam sobie by jakikolwiek system pracy mógłby być lepszy.

Skłotów, praw do wszystkiego, co Ci się należy, społecznej sprawiedliwości, wolności itd. nikt Ci nie da za darmo. Nie zrobią tego ani politycy, ani policja, ani kolejne wybory. To wszystko musimy wywalczyć sobie sami. Jeśli Ty, Ja nie będziemy walczyć o to razem, jeśli sobie tych rzeczy nie wywalczymy, nigdy nie będziemy ich mieli. I nie najważniejsze jest, czy poniesiemy zwycięstwo. Najważniejsze to się nie poddawać w walce o lepszy świat, może wtedy nie będzie on coraz gorszy. Naszym zwycięstwem zawsze będzie to, że mówimy stanowcze NIE w obliczu draństwa(istota ruchu punk?)

Gdy zaczęło świtać gliniarze przestali nas gazować. Choć było to mało realne wszyscy chyba mieliśmy cichą nadzieję, że sobie odpuszczą, że to już koniec, że WYGRALIŚMY. Tak bardzo chcieliśmy, by było to prawdą, że nawet zaczęliśmy w to wierzyć.

-Skąd jesteście?
-Z Polski- może to źle, że odpowiedziałem zgodnie z prawdą, lecz nie przyszło mi do głowy kłamać w tym momencie. Po tych słowach poczułem, jakby już zapadł na nas wyrok i być może taka była prawda, bo Staruch tylko to usłyszawszy, poleciał do drzwi i niczym konduktor dał znać maszyniście, żeby ruszał.

Na szczęście mimo wszystko ktoś z punkowej publiczności oznajmił:
-Dobrze jest! -Więc już starałem się już niczym nie przejmować i zacząłem opowiadać historie związane z obrazami przedstawianymi przez taśmę.
Zaczęło się od ewikcji, potem demonstracyjne skotłowanie wielkiej szkoły, a następnie bohaterska obrona na KALENDERPANDEN. Punki oglądały z zainteresowaniem, po holendersku leciał tekst, a ja po polsku trochę opowiadałem, co się dzieje na ekranie.

Papryka, gdy tylko mnie zobaczyła, rzuciła się tak na mnie z radości, że nie miała szans mnie nie wywrócić. Skakała po mnie i lizała mnie po twarzy nie dając mi wstać, a jej ogon tak mocno machał, iż jeszcze trochę, to by pofrunęła dzięki niemu, Ja zaś nie zważałem, że całego mnie pobrudzi. Cieszyłem się z nią i próbowałem przytulić, mówiąc do niej. Jaka Ty mądra jesteś Papryka? Gdzie ty byłaś?? Poszłaś mnie szukać? Już nigdy cię nie zostawię!!” Z boku słyszałem głosy podziwu wśród myjkarzy:
-Ale radość
-, Ale się cieszą.
-Jeszcze nie widziałem by pies się tak cieszył.
Gdy po dłuższym czasie pierwsza radość minęła, Papryka dała mi wstać. Cały byłem brudny, lecz kto by tam myślał teraz o tym. Podszedł do nas Radzio i powiedział:
-Gratuluje Ci psa Griks. Myślałem, że Rudi zrobił wyczyn, ale Papryka pobiła go o głowę.
-Rudi też zrobił wyczyn. Po prostu: „Psy skłoterskie najmądrzejsze. Psy skłoterskie najwierniejsze.”

Ta historia i historia Rudiego potwierdza fakt, że zwierzęta są bardzo często mądrzejsze niż myślimy, a z ich wierności i miłości, często my ludzie moglibyśmy się wiele nauczyć

Czasem mówimy sobie, że to Bóg nam siebie dał, by przez nasza miłość uczynić nas jeszcze mocniejszymi w naszej walce ze złem, jeszcze bardziej aktywnymi w szerzeniu Dobra.
Oboje przeszliśmy dużo złego w życiu, oboje wynieśliśmy z tego wszystkiego życiową lekcje, w obojgu z nas dokonała się ogromna przemiana na lepsze, oboje w głębi serca pragnęliśmy kogoś, blisko, kto tak jak my za cel swego życia miałby zmienianie świata na lepsze. Jak to Rabia mówi, jesteśmy na tej ziemi nie tylko po to, by jeść, spać i konsumować,

Bo miłość to moc przeogromna, bardzo potrzebna w dzisiejszych czasach pieniądza i nienawiści. Dlatego jest bardzo ważne, by utrzymywać ją w nieskazitelnej czystości, nie dać jej skażać przez złe czyny nie potrzebne kłótnie, zazdrość, chciwość i inne grzechy.

Nie zapominajmy, że miłość to dawanie drugiej osobie szczęścia, to kochanie jej bardziej niż siebie samego, to zapomnienie o swoim ego to oddanie swego życia ukochanej osobie. To właśnie przez Miłość możemy budować niebo w tym nowoczesnym piekle. Taka jest chyba nasza misja życiową moja i Rabii, by poprzez piękny przykład jak Miłość powinna wyglądać, jak kwitnąć, jak emanować możemy uczyć innych tego pięknego uczucia. Właśnie poprzez nasze życie możemy uczyć innych Miłości. Właśnie poprzez nasze życie możemy pokazywać, że tylko przez staranie się być dobrym możemy osiągnąć prawdziwe szczęście i prawdziwa radość życia, której nie zastąpi nam żadna heroina, telewizor, crack, samochód, alkohol, władza czy inne śmiecie, którymi ludzie zwykli się faszerować by wypełnić tą pustkę w sobie po braku Miłości.

Przez to nasze wspaniale połączenie, nasza moc i siła jest dużo większą. Razem możemy dużo więcej. Poprzez tak wielka moc, jaka jest Miłość, nasze wartości nie tylko się dodają do siebie. Nawet mnożą jest za mało powiedziane. One się aż potęgują i tylko patrzeć jak będziemy przenosić góry. Zmieniać świat na lepsze, to jest właśnie, to, o czym oboje marzymy i w czym się wspieramy.

Nea jest częścią mnie, moją rodzicielską miłością i to ja w połowie z jej mamą Janką jestem odpowiedzialny za jej życie. Nie ma nic ważniejszego w wychowaniu dziecka niż atmosfera Miłości, która oboje z Rabia (dzięki Bogu i jej) staramy się dać Nei.

To bardzo ważne w życiu dziecka by dać mu to, co najlepsze.

Dla dobra dziecka jest ważne wychowywać go w duchu Miłości, dać mu przykład kochającej rodziny by kiedyś, w przyszłości umiało założyć swoją i jeśli coś nie jest idealne jest ważne by robić wszystko by uczynić to jak najbliższe ideału. ( Niczym anarchiści walczący krok po kroku o raj na ziemi)

Uświadomiła mnie, że powolne zatruwanie ludzi niezdrową żywnością jest kolejnym ze sposobów, w jaki system próbuje uniezależnić, w jaki próbuję osłabić nasze ciała i zatruć nasze umysły byśmy grzecznie pozostali w swych domach, posłusznie wykonywali pracę i nie walczyli o lepszy świat, o Dobro dla wszystkich.

Dlaczego rządy dotują tak bardzo przemysł mięsny mimo, że ani ze zdrowego, ani ekologicznego ani „też ekonomicznego punktu widzenia się to nie opłaca?

Dlatego, by uczynić nasz bunt jeszcze bardziej mocnym i świadomym zdecydowaliśmy się odciąć od tych wszystkich „E- numerów” na jedzeniu, od tej chemii i wszystkiego, co nas zatruwa.

Chodzi też o to, by wszystko, co się robi, starać się robić jak najlepiej. Jeśli chcemy jak najlepiej żyć, należy się wyzbyć wszystkiego, co nas zatruwa: chemicznego jedzenia, mięsa, alkoholu, używek, narkotyków i wszystkiego, co złe. Nie potrzebujemy wrzucać w siebie całego zła, które za tym stoi. MY WALCZYMY O DOBRO.
Dlatego też jako równie ważny krok do osiągnięcia szczęścia uważamy wyzbycie się w jak największym stopniu również wszystkich złych emocji. Gdy się złościmy na kogoś, ten gniew, to zło zawsze do nas wraca i powoli zjada nas od środka, uzależnia nas od siebie, buduje w nas frustracje, która narasta, nie daje nam spać aż w końcu rządzi naszym życiem. Gdy jesteśmy źli na kogoś nie nauczymy go w ten sposób niczego dobrego. Wszystko do nas wraca. Dajemy, co otrzymujemy. Dostajemy, co daliśmy – odwieczne prawa kosmosu. Dlatego Jezus tak bardzo chciał nauczyć nas miłości, sztuki wybaczania. Nawet, gdy się buntujemy, gdy walczymy o nasze prawa miłujmy naszych wrogów, bo jeśli będziemy ich nienawidzić to, czego maja się od nas nauczyć – nienawiści? Tym, co źle czynią należy jedynie współczuć, że nie mają w sobie tej miłości, tego Dobra, że to przez ta pustkę, przez ten brak miłości starają się jakoś tę lukę wypełnić. To, dlatego tak często pija, ćpają, gromadzą pieniądze i dobra materialne, bo wydaje im się, że tym kupią szczęście. Niestety złudni są to bożkowie, bo nic za nimi nie stoi, a tylko zło, frustracja, cierpienie, łzy, obojętność na głód w trzecim świecie, śmierć zwierząt, deportacje i cala wieża Babilonu. Czy o to w życiu chodzi by hołdować kultowi gromadzenia pieniądza? My już wiemy, że te rzeczy dadzą nam tylko frustrację.
Prawdziwe szczęście tkwi w Miłości i czynieniu Dobra. Współczucie dla tych, co tego nie rozumieją, bo każdy z nich ma sumienie, które mogą oszukiwać, lecz wierzcie mi przyjdzie chwila, gdy spojrzą na swoje życie i wówczas zapłaczą i gorzko pożałują swej chciwości, obojętności i zła, jakie wyrządzili.
To miłość, do Rabii i jej do mnie pozwala nam osiągnąć tą świadomość, przelewać ją na papier, mieć energie na czynienie Dobra i osiągnąć prawdziwe szczęście.
Bo to szczęście zamiast do pracy, jechać razem na akcje w obronie lasów, dobra dzieci, ludzi, w proteście przeciwko armiom tego świata. To szczęście nic sobie nie robić z tego, że nas zaaresztują, bo i tak mamy coś, co oni nie maja. MAMY MILOSC, KTORA PRZEZWYCIEZY WSZYSTKO, NIENAWISC JEST OSTATECZNYM UPADKIEM ( jeszcze raz, WLOCHATY).
A gdy nas zamkniecie, nie będziemy słabi, nie będziemy płakać ani się złościć. Areszt to wspaniały czas na medytację, na modlitwę nawet o wybaczenie dla naszych oprawców, bo nie wiedzą, co czynią. Największe zło, jakie wyrządzają czynią sobie samym.
Mogą zamknąć nasze ciała, ale nie zamkną naszego ducha, naszej Miłości, gdy jesteśmy prawdziwie wyzwoleni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz