środa, 16 kwietnia 2008

O Losie Buntownika w Dzienniku Polskim

Ponizej jeszcze niepublikowany artykul o Griksie.

Los buntownika
Wyjechał do Holandii, ponieważ w Polsce nie widział perspektyw na dalsze życie. Tuż po wyjeździe zarabiał na życie grając na gitarze. Mówią o nim, że jest squatersem, anarchistą, punkiem lub po prostu buntownikiem.

W 2001 roku Griks wraz z dziewczyną Janką i córką Neą, postanowili opuścić Polskę i wyruszyć w poszukiwaniu lepszego życia w Holandii. – Jedyną możliwość egzystencji mojej rodziny miałem poprzez mieszkanie na squacie w Warszawie. Nie było tam warunków dostatecznych by mieszkało tam dziecko – mówi Griks.

Squatting to, inaczej mówiąc, zajmowanie pustostojących budynków zazwyczaj bez zgody właściciela, a squat to po prostu zamieszkany przez squatersów pusty dom.

Gdy wyjeżdżał, Polska nie była jeszcze w Unii, a na pracę w Holandii trzeba było mieć specjalne zezwolenie. Griks go nie posiadał. - Wszystko było wiele trudniejsze i niebezpieczniejsze. Dla osoby przebywającej nielegalnie zwykłe przejechanie na czerwonym świetle może skończyć się deportacją - wspomina Griks.

Tuż po przyjeździe do Amsterdamu, tymczasowe schronienie znaleźli na istniejącym już skłocie, jako goście. Musieli jednak szybko znaleźć sobie coś innego, więc po niedługim czasie zaskłotowali własne opuszczone mieszkanie. - Mieliśmy szczęście. W mieszkaniu była woda, na dodatek ciepła, gaz oraz prąd. Myślałem sobie wtedy jak to wspaniale mieć wreszcie własny dom.

Z Polski przywieźli trochę pieniędzy a Griks zarabiał na życie grając na gitarze, więc jakoś dawali radę wiązać koniec z końcem.

Z pierwszego mieszkania zostali po jakimś czasie wyrzuceni. - Skłoting w Holandii jest legalny, są jednak pewne ograniczenia. Na przykład gdy właściciel udowodni, często w sądzie, że chce coś zrobić ze swoim miejscem, to squateresi są wyrzucani - tłumaczy Griks. Zaskłotowane mieszkania zmuszeni byli zmieniać trzy razy na skutek ewikcji, gdyż policja zjawiała się z nakazem eksmisji. Istniało też wtedy ryzyko, że zostaną deportowani z powrotem do kraju, dlatego starali się nie mówić przy policji po Polsku. Nie zawsze jednak im się to udawało. Pewnego razu gdy musieli wyprowadzić się ze skłotu na Tolstraat, zdenerwowany Griks zapomniał się i zaczął porozumiewać z Janką po polsku. Po chwili podszedł do niego policjant i nakazał udać się razem z nim. Został wtedy deportowany z powrotem do Polski, jednak udało mu się wrócić do Amsterdamu.

Policji jednak nie zawsze dawała radę pokojowo wypędzić ich z zajętych mieszkań. - Jesienią 2000 roku zdarzyło się coś co nazywamy "obroną Kalenderpanden" - opowiada Griks.

Janka wraz z Neą wyjechały wtedy z odwiedzinami do Polski, więc nie uczestniczyły. Obrona Kalenderpanden, czyli jednego z największych skłotów w Amsterdamie, trwała kilka godzin, podczas których kilkaset skłotersów broniło się na barykadach przed atakami policji. - To było prawie jak Powstanie Warszawskie. Budując z zapałem kolejne barykady czułem się jak mały Gavroche.

Do rozproszenia broniących się policja użyła wtedy armatki wodnej oraz gazu łzawiącego. Pomimo to walki trwały sześć godzin, po których policji udało się spacyfikować zbuntowane Kalenderpanden.

Od przyjazdu próbował swoich sił w różnych dorywczych pracach. – Dużo grałem na gitarze. Grałem głównie piosenki, które określiłbym akustycznym punkiem z domieszką reagge. Co ciekawe nawet tu, w Amsterdamie, śpiewałem zawsze po polsku.

Okazjonalnie sprzątał też budynki, wykonywał drobne remonty, naprawy. Sprzedawał alternatywną gazetę na demonstracji i nielegalnie, piwo i napoje w parku.

Po wejściu Polski do Unii czuł się oszukany. Nadal nie mógł legalnie pracować. Nie odczuwa jakichś wielkich zmian. Mimo to jego życie stało się szczęśliwsze. - Teraz jest o wiele lepiej. Nadal squatuje, a dodatkowo pracuje charytatywnie w squaterskim radiu, gdzie prowadzę swoją własną audycję o nazwie „Awakening”, oraz „Polski kwadrans. Pracuję też w klubie dla dzieci, gdzie uczę je filmowania. Sam dużo filmuje i tworzę strony internetowe. Wcześniej przez kilka lat pilnowałem dzieci na dużej przerwie, najpierw w szkole brytyjskiej, a potem w Montesori gdzie chodziła moja córka. Zacząłem także samodzielnie studiować homeopatię i wykorzystuję pozyskaną wiedzę lecząc ludzi, a wcześniej asystowałem jednemu doktorowi w prowadzeniu kliniki dla nielegalnych. Staram się w miarę możliwości pomagać innym.

A wszystko to za darmo, bez żadnego wynagrodzenia. Stać go na to gdyż, nie musi płacić za mieszkanie, nie pali, nie pije. Kupuje tylko zdrowe, biologiczne i ekologiczne jedzenie dla siebie i dla córki, na które zarabia pracując na wypożyczanej taksówce rowerowej, przez dwie noce w weekend, wożąc turystów i pijanych Holendrów wracających z weekendowego imprezowania.

Swoje nowe mieszkanie zaskłotowali dwa tygodnie temu. Griks dba o to, żeby jego córka miała odpowiednie warunki więc niczego im tam nie brakuje. Sąsiadów mają porządnych. Starszego Anglika, ich przyjaciółkę wraz z 10 letnim synkiem oraz młodą parę, której niedawno, urodziło się dziecko. Dziecko urodziło się na skłocie, gdyż stwierdzili, że warunki są na tyle dobre, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

Jest bardzo zadowolony z życia w Amsterdamie - To miasto wolności, tolerancji i perspektyw. Nawet gdy nie znałem angielskiego, będąc nielegalnym, dostrzegałem tu większe możliwości niż w Polsce będąc Polakiem.

Do Polski na razie wracać nie chce. Może gdy będzie już stary. Tymczasem odwiedza Polskę średnio raz na rok. Rozstał się także z Janką i dzielą się teraz opieką nad Neą. Poznał swoją prawdziwą miłość, dziewczynę o imieniu Rabia.

Wydał swoje pamiętniki zatytułowane "Los buntownika", dostępne w Polsce dzięki wydawnictwu Red Rat, a których fragmenty można znaleźć na stronie internetowej Griksa: www.positi.blogspot.com. Aktualnie pracuje nad swoją nową książką o tytule "Życie aktywisty", której poświęca swoje wolne chwile. – Piszę w zeszycie, bo komputera nie udało mi się jeszcze jakoś poskładać, głównie gdy czekam na klientów, pracując na rikszy.

Chociaż wcześniej musiał zmierzyć się z wieloma problemami i przeciwnościami, udało mu się. Osiągnął szczęście. On, squater, anarchista, punk lub po prostu buntownik.

PIOTR KULAWIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz